Dawid Janczyk. Spowiedź piłkarza, który był słabszy od życia

Dno dna osiągnąłem, kiedy nie mając już co oddać pod zastaw, zaniosłem do lichwiarza złoty łańcuszek, który córka dostała na chrzcie. Nigdy go nie odebrałem... - opowiada Dawid Janczyk. Jeszcze piłkarz, od dawna alkoholik. Przede wszystkim człowiek.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
Dawid Janczyk Materiały prasowe / Na zdjęciu: Dawid Janczyk

Dzień rozpoczynał się od pół litra, potem wjeżdżało zero siedem. I tak codziennie. I można było żyć. Najlepiej ponoć wchodziła jednak wódka smakowa, świetna była też whisky. Na początku miał zasadę, żeby nie pić po godzinie 19, bo wtedy rano na treningu wszystko będzie widać. Któregoś razu w klinice usłyszał: - Panie Dawidzie, poprzedniej nocy kilka razy ratowaliśmy panu życie. Pięciokrotnie znalazł się pan w stanie agonalnym.

Dawid Janczyk, piłkarz, były reprezentant Polski ma ogromne szczęście, że jeszcze żyje. W książce "Moja spowiedź" napisanej wspólnie z dziennikarzem "Super Expressu" Piotrem Dobrowolskim opowiedział o tym, jak przez lata tonął w alkoholu. A kolejne koła ratunkowe podawane mu przez rodzinę i przyjaciół - odrzucał.

Pierwszy film urwał mu się, gdy w 2006 roku z Legią Warszawa wygrał mistrzostwo Polski. Jeszcze w drodze powrotnej z ostatniego meczu z Zabrza wcale nie pił najwięcej, strzelił sobie jedno czy dwa piwka, to było nic w porównaniu z chłopakami z drużyny. Już w stolicy poszedł jednak w cug z agentem i przyjacielem, whisky mu posmakowała i wciągnęła.

Janczyk był wielkim talentem z Nowego Sącza, wielokrotnym młodzieżowym reprezentantem Polski. Dobrze zbudowany, silny, przebojowy. Mistrzem Polski został w wieku 19 lat, a świat poznał go rok później w Kanadzie. W młodzieżowych mistrzostwach świata strzelił trzy gole, znalazł się w gronie najlepszych piłkarzy turnieju, stawiano go obok Serio Aguero, dziś gwiazdy Manchesteru City.

ZOBACZ WIDEO Polska - Irlandia. Debiutant docenił Błaszczykowskiego. Tak opowiedział o współpracy z byłym kapitanem

Polaka chciały Atletico Madryt i jego wymarzony Inter Mediolan, ale to Rosjanie z CSKA Moskwa nie zastanawiali się, położyli na stole rekordowe 4,2 mln euro i zabrali chłopaka do siebie. Dali mu pensję w wysokości 160 tysięcy złotych miesięcznie, do tego dochodziły premie. W szpony gorzały - jak opowiada - wpadł w Warszawie, gdy mieszkał z Januszem - kolegą swojego byłego menadżera. On mu pokazał, że można żyć na wiecznym rauszu, chodzić do pracy, zarabiać. Janusz jest w tej opowieści postacią wybitnie patologiczną, pasożytem żerującym na naiwności młodego chłopaka. Janczyk nie ukrywa, że Janusz traktował go jak bankomat. Problem w tym, że on sam długo nie mógł się od "przyjaciela" uwolnić.

Nie ma też wątpliwości, kiedy obrał kurs na dno. Po jednej z rozmów z szefostwem w klubie, gdy okazało się, że CSKA go nie wypożyczy, a on sam wiedział, że ma małe szanse na grę w pierwszym składzie "coś w nim pękło". Wspomina: - W drodze do domu kupiłem flaszkę. Jeden drink, drugi, bo nienawidzę czystej wódy i... złość minęła. I tak dwa, trzy razy w tygodniu. Ale pod kontrolą. Tak mi się wówczas wydawało. Nie zdawałem sobie sprawy, że nie trzeba się uchlać, zarzygać czy stracić świadomości, żeby być alkoholikiem. Uzależnionym można się stać, wypijając dwa drinki czy dwa piwa co wieczór. Bo to nie ilość się liczy. Wszystko jest w głowie. I jeśli przez cały dzień czekasz na moment, kiedy sobie polejesz, to już jest znak, że przekroczyłeś cienką czerwoną linię. Tak było ze mną. Zacząłem popijać w czasach Legii, ale alkoholikiem stałem się w Moskwie.
Był tam sam, kasy miał jak lodu, nie grał. Dwa dni wolnego w klubie oznaczały więc wyjazd na balangę do Warszawy albo Londynu. Potem CSKA wypożyczyło go do Belgii, w prowincjonalnym Lokeren strzelał gola za golem, pomagał mu legendarny Włodzimierz Lubański. To był najlepszy okres jego zagranicznej kariery. Z wódą był jednak za pan brat. Potem, gdy w Belgii jeden z pracowników opróżniał jego mieszkanie, z szafki wypadły puste butelki.

Janczyk opowiada w książce o wielu dramatycznych chwilach. Jak tej, gdy grał w Kielcach. - Na początku "merol" pruł jak złoto, aż w Kurowie wpadłem w poślizg. Lało tak, że nie było nic widać. Jechałem ze 170 kilometrów na godzinę - siedząc w takim "statku" zupełnie nie odczuwało się tej prędkości - i w pewnej chwili zarzuciło nas na mokrej jezdni. Jak chyba każdy niedoświadczony wbiłem hamulec. Ciężki mercedes wpadł w poślizg i lewą stroną walnęliśmy w barierkę. Odbiliśmy się od niej, obróciło nas i siłą rozpędu walnęliśmy drugi raz, tym razem tyłem. Pierwsze uderzenie wyrzuciło do góry nieprzypiętą do fotelika Wiktorię (córka piłkarza). Dominika (żona zawodnika) złapała ją w powietrzu, zaczęła krzyczeć z przerażenia. A córeczka zrobiła się czerwona na buzi, nie mogła złapać powietrza.

- Żona, cały czas strasznie krzycząc, delikatnie poklepywała ją po plecach. Po długiej, strasznej chwili mała się rozpłakała (...) Wkrótce przyjechał radiowóz i policjantka zarządziła badanie alkomatem. Okazało się jednak, że urządzenie zostało na komendzie. Po paru minutach pojawił się drugi radiowóz. I znów mi się upiekło, bo i ci policjanci nie mieli tego ustrojstwa. Gdybym wtedy dmuchnął, miałbym ciepło...

Pomóc mu chciała rodzina, żona groziła rozwodem. Byłego legionistę chcieli też ratować trener Jacek Magiera i były właściciel Legii Bogusław Leśnodorski. Sami do niego przyjechali, zaprosili na treningi. Janczyk opowiada: - Mogą mieć każdego piłkarza w Polsce, a przyjeżdżają do mnie, steranego wódą, bezrobotnego lumpa...

Magiera: - W trakcie naszej rozmowy okazało się, że małżonka Dawida jest w kolejnej ciąży. Ja nie ratowałem Janczyka jako zawodnika, bo wiedziałem, że on jest przegrany, stracony. Byłem przekonany, że mimo chęci już nie wróci do wielkiej piłki - tym bardziej że jego silna wola nie była aż tak silna, jakby tego chciał. Spojrzałem na niego jak na ojca, który ma dzieci do wychowania, i to mnie najbardziej ruszyło.

Piłkarz danej mu szansy nie wykorzystał. Nie pierwszy raz. Teraz zarzeka się, że jeszcze chce walczyć. Między innymi dlatego napisał tę mocną, dobrą książkę. To ma być przestroga. Janczyk był młody, naiwny, miał złych doradców, znalazł się sam w wielkim świecie z pieniędzmi, jakich sobie nie wyobrażał. Pierwszy milion zarobił w wieku 21 lat.

Teraz na pytanie, czy pije, odpowiada: - Poza jednym piwem przed ponad dwoma miesiącami nie miałem w ustach alkoholu od czterech miesięcy.

Na razie okazał się słabszy od życia, ale mecz trwa. Mówi: - W Moskwie żyłem na takiej stopie, że pieniądze zaczynały mieć dla mnie znaczenie od 100 tysięcy dolarów w górę. Teraz byłbym szczęśliwy, gdybym co miesiąc miał na utrzymanie rodziny trzy tysiące złotych. Ale i tak uważam, że jestem bogatszy niż wtedy. Bo tam otaczali mnie ludzie, którzy chcieli wyssać ze mnie kasę jak pijawki. A dziś mam przy sobie bliskich co do których, po tych wszystkich moich przejściach i wyskokach, wiem, że nie zostawią mnie samego.

Premiera książki 19 września.

---
Dawid Janczyk – polski piłkarz urodzony 23 września 1987 roku w Nowym Sączu, wychowanek tamtejszej Sandecji, były reprezentant Polski. W 2007 roku został wybrany do grona najlepszych piłkarzy młodzieżowych mistrzostw świata w Kanadzie, gdzie w czterech meczach strzelił trzy gole. Po turnieju za rekordowe wówczas 4,2 miliona euro przeniósł się z Legii Warszawa do CSKA Moskwa, gdzie podpisał czteroipółletni kontrakt. W nowym klubie nie dostawał wielu szans na grę, trafił do rezerw, a stamtąd był kilkakrotnie wypożyczany: do Lokeren, Germinalu Beerschot, Korony Kielce i PFK Oleksandrii. Po powrocie z Ukrainy próbował odbudować się w Piaście Gliwice, Legii i Sandecji. Wszystkie te próby okazały się bezskuteczne. Od momentu zakończenia przygody z macierzystym zespołem z Nowego Sącza w 2016 roku pozostaje bez klubu. Mieszka w Warszawie.

---

Dzięki niemu możemy dziś wysyłać maile w Polsce. Pomóżmy Tadeuszowi uratować syna

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×