Artur Wichniarek: Rezygnacja Adama Nawałki była błędem. W dwa tygodnie zniszczyliśmy to, co budowaliśmy przez lata

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Lukasz Laskowski / PressFocus / Na zdjęciu: Artur Wichniarek
Newspix / Lukasz Laskowski / PressFocus / Na zdjęciu: Artur Wichniarek
zdjęcie autora artykułu

Adam Nawałka jak nauczyciel w szkole: dostał klasę, wpajał nawyki. Nauczyciel nie odchodzi jednak z pracy po nieudanym sprawdzianie. Szuka rozwiązań. Rezygnacja była błędem - mówi Artur Wichniarek, były reprezentant Polski, dziś ekspert Polsatu.

[b][tag=1204]

Artur Wichniarek[/tag] (były piłkarz klubów Bundesligi, reprezentant Polski, dziś ekspert "Polsatu"):[/b] -Gdybym miał jednym słowem określić nasz piłkarski rok 2018, wybrałbym: ciężki. Bo ciężko wrócić do normalności po tym, jak kadra przez kilka lat grała na dobrym poziomie. Dorównywaliśmy wielu mocnym, europejskim reprezentacjom. Teraz musimy oglądać takie potyczki, jak na przykład towarzyski mecz z Czechami w Gdańsku.

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: - Największym przegranym tego roku jest Adam Nawałka?

Nawałka to osoba, która swoją pracą wzbudziła wielkie nadzieje przed mundialem. A tam zostaliśmy bardzo szybko i brutalnie sprowadzeni na ziemię. Później nastąpiła rezygnacja selekcjonera. Według mnie - tak się nie robi.

To znaczy?

Porównałbym to do pracy nauczyciela w szkole, który dostaje do prowadzenia klasę. Wprowadza swoje nawyki, zwyczaje. Klasa zaczyna łapać, nauczyciel robi w końcu sprawdzian, który oblewają wszyscy bez wyjątku. Nauczyciel nie idzie wtedy do pani dyrektor i nie mówi, że odchodzi ze szkoły. Prędzej zastanawia się, co zrobił źle, jaki błąd popełnił. Szuka przyczyn, przez które uczniowie nie byli w stanie spełnić pokładanych w nich nadziei. Dokładnie tak samo powinno być z kadrą. Jeśli coś się mozolnie buduje, nie można tak drastycznie uciekać z tego projektu. Są wzloty i upadki, jak wszędzie. Ale nie trzeba było z kadry odchodzić. To był błąd.

Mówi pan to z perspektywy eksperta, który widział jesienną degrengoladę kadry.

Nie. Mówiłem o tym od razu po mundialu. Nie chciałem, żeby Nawałka odchodził. To był pierwszy od lat trener zatrudniony na stanowisku selekcjonera, który odniósł z naszą kadrą sukces. I jasne, inni też robili awanse na wielkie turnieje. Ale Nawałka robił to w konkretnym stylu. Sprawił, że reprezentacja prezentowała pewien określony sposób grania. Można więc teraz powiedzieć, że to co było mozolnie budowane przez lata, zostało zniszczone w dwa tygodnie. Tego właśnie było i jest mi szkoda.

Z perspektywy i na zimno: mundial w naszym wykonaniu to była kompromitacja, zwykła porażka czy po prostu pokaz realnej siły biało-czerwonych? Oczywiście, że kompromitacja. Przecież do mistrzostw przystępowaliśmy jako siódma siła w rankingu FIFA. A później wyszliśmy na boisko i wypadliśmy z turnieju w fatalnym stylu. Jak inaczej więc to określić, jeśli nie blamaż? Z drugiej jednak strony nie mogłem pojąć, że po mundialu zaczęliśmy poddawać pod wątpliwość dosłownie wszystko. Również to, co funkcjonowało dobrze. Według mnie błąd został popełniony przede wszystkim w przygotowaniu fizycznym. Fizycznie, nie piłkarsko, wyglądaliśmy koszmarnie. Na najwyższym poziomie w piłkę potrafi grać każdy. Dlatego to przygotowanie fizyczne powoduje, że zespół na turnieju albo odnosi sukces, albo doznaje porażki. Dlaczego reprezentacja Niemiec nie odniosła w Rosji sukcesu? No właśnie dlatego, że grali piłkę wolną, przewidywalną, w jednym tempie. Dokładnie taką, jak my. Nasi chłopcy biegali jak ja w Hercie Berlin. W Arminii Bielefeld byłem koniem wyścigowym, a w Berlinie - pociągowym. I właśnie tak wyglądała nasza drużyna w Rosji. My tego turnieju nie przegraliśmy piłkarsko. Przegraliśmy go przygotowaniem fizycznym.

To, co wyrabiały polskie kluby w walce o europejskie puchary, woła o pomstę do nieba. Mieliśmy nadzieję, że pierwszy klub po Widzewie Łódź, który przedostał się do fazy grupowej Ligi Mistrzów, będzie potrafił umiejętnie zarządzać tym sukcesem. Cały potencjał został roztrwoniony w zasadzie w jeden rok. (...) W Polsce zwykło się mówić, że niemiecka chemia jest lepsza od polskiej. Ale nie każda jest lepsza! I tak samo jest z zagranicznymi trenerami. Nie każdy trener z chorwackim paszportem gwarantuje odpowiednią jakość.

A taktyka? Kombinacje z ustawieniem też chyba nie pomogły.

Może i tak, ale to są niuanse, które można skorygować w kilka minut. Zobaczmy na mecz PSG - Napoli w Champions League. PSG w pierwszej połowie totalnie sobie nie radziło. Wyszli jednak na drugą połowę trzema obrońcami i przejęli inicjatywę. To pierwszy z brzegu przykład, że w przerwie można tak przestawić zespół, że zmianie ulega taktyka, a w konsekwencji totalnie odmienia się gra całej drużyny. Ale przygotowania fizycznego w przerwie meczu już nie zmienisz. Łukasz Piszczek, który udzielił wam wywiadu po mistrzostwach, powiedział wyraźnie: tak źle fizycznie, jak w Rosji na mundialu, nie czuł się dawno. I nagle mamy tego samego Piszczka, który po przygotowaniach w Dortmundzie jest w takiej formie, że każdy z nas chciałby jego wznowienia reprezentacyjnej kariery.

Dla takich zawodników jak Lewandowski czy Glik porażka na mundialu była zaprzepaszczeniem ich ostatniej szansy na osiągniecie sukcesu z kadrą na wielkiej imprezie?

Na pewno została podrażniona ich ambicja. Jeszcze raz wrócę do wspomnianego wywiadu z Łukaszem. Reprezentacyjną karierę chciał zwieńczyć sukcesem na wielkiej imprezie. Nie udało mu się, co musi go teraz bardzo boleć. Każdego naszego kadrowicza musiał po mistrzostwach dopaść okrutny, moralny kac. Z kolei ostatni mecz w Portugalii pokazał, że muszą wrócić do podstaw.

Czyli?

W pewnym momencie istnienia tej kadry zawodnicy weszli na pewien poziom. Ale samo wejście to jedno. Utrzymanie się na nim to już zupełnie coś innego. Jedynymi zawodnikami, którzy od lat utrzymują się na najwyższym poziomie, są Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek. Wszyscy pozostali lawirują. Jeśli spojrzą w lustro, sami stwierdzą, że aby wrócić na najwyższy poziom i się tam utrzymać, trzeba odrobić zdanie domowe. Muszą wrócić do absolutnych podstaw. Czyli zaangażowanie i przygotowanie fizyczne. Tego brakowało w kluczowych momentach. Jeśli to wróci, może nie będzie aż tak źle. Zalążki widać było w listopadzie w Portugalii. Znów graliśmy w meczu o coś i mieliśmy dobre momenty. A oprócz pierwszego meczu we Włoszech, cała jesień była bardzo słaba.

Jak ocenia pan jesień w wykonaniu Jerzego Brzęczka?

Zaczął dobrze, bo mecz z Włochami był meczem dobrym. Rozbudził oczekiwania. W kolejnych występach wylano jednak na nas kubeł zimnej wody. Było po prostu tragicznie. Każdy kolejny występ był gorszy. Z - jak powiedziałby Tomek Hajto - truskawką na torcie w meczu z Czechami, w którym już w pierwszej połowie powinniśmy przegrywać 0:3. Ostatni występ był jednak pozytywnym przebłyskiem. Nie zapominajmy na jakim terenie i z kim graliśmy. Byliśmy zespołem we fragmentach równorzędnym z Portugalią. Nie ma znaczenia, że przeciwnik grał w nie najsilniejszym składzie. Widziałem w tym meczu akcenty, których nie było widać od września i meczu w Bolonii. Być może Brzęczek w końcu dotarł do tych zawodników.

Na kolejnej stronie przeczytasz między innymi, co Artur Wichniarek sądzi o występach polskich klubów w eliminacjach europejskich pucharów, czy Jerzy Brzęczek powinien się w ogóle godzić na przyjęcie oferty prowadzenia kadry narodowej oraz o tym, że nie wszystko co zagraniczne jest lepsze od polskiego.

Miał pan tej jesieni myśl, że Brzęczek powinien zostać zwolniony jeszcze przed startem eliminacji Euro 2020?

Artur Wichniarek: - Zawsze oceniam sytuację taką, jaka jest. Po pierwszym meczu mówiłem, że wygląda to obiecująco, że choćby Zieliński sprawdził się jako lider w drugiej linii. W kolejnych spotkaniach mówiłem o braku wizji, błędach personalnych i błędach w prowadzeniu przez Brzęczka i sztab szkoleniowy kolejnych spotkań. Dlatego dziś nie powiem, że to zły wybór. Powiem, że Brzęczek nie ma doświadczenia. Taki wybór selekcjonera zaskoczył każdego z nas. Jurek jako trener odniósł tylko w Wiśle Płock. A wcześniej, w Katowicach czy Gdańsku, sukcesu nie było. Jest więc pytanie, czy to nie była pochopna decyzja także w przypadku samego Brzęczka. Wiadomo, każdy trener powie: reprezentacji się nie odmawia. Ale czasem jednak trzeba powiedzieć nie. Teraz musimy poczekać na mecze eliminacje, by móc ocenić jego pracę. Poza tym nie sam trener jest tu istotny. Również trzon reprezentacji, który sam z siebie powinien wykonać swoją pracę.

W jakim nastroju czeka pan na eliminacje?

Z niepokojem. To, że fragmenty meczu w Portugalii były niezłe, nie oznacza, że mamy wygrane eliminacje.

Cały Zachód wie, że ci bez piłki grają więcej i intensywniej niż ci z piłką. Stąd na każdym treningu, obojętnie jakiego wielkiego klubu, Messi, Neymar czy Mbappe przez pół godziny grają przyjął - oddał. W różnych układach i konfiguracjach. A u nas, gdy rozmawiam o tym z trenerami, mówią mi: nie trenujemy tego, bo już to umiemy! I tak jest ze wszystkim. A później narzekamy na wyniki.

Po losowaniu grup można było słyszeć głosy, że taką grupę wciągniemy nosem.

Jeśli dzisiaj chcielibyśmy mówić, że jest to trudna grupa, to nie powinniśmy przystępować do tych rozgrywek. Bo jeśli cztery miesiące po mundialu, na którym chcieliśmy dojść co najmniej do ćwierćfinału mówimy, że meczów z Austrią, Izraelem, Macedonią czy Słowenią, która spadła do Dywizji D musimy się bać, to ktoś znajduje się na nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Jesień zasiała w nas pewien niepokój, ale mówienie o tym, że grupa jest trudna, jest nie na miejscu.

Jest jakiś zawodnik, który zawiódł pana szczególnie w tym roku? Krychowiak? Zieliński?

To ja zadam inne pytanie. A pana kto zaskoczył pozytywnie?

Hmm...

Hmm, hmm. No właśnie. Nikt. No nikt. Dlatego teraz, gdy wszyscy grali słabo, wytykanie palcem z nazwiska konkretnych zawodników nie ma sensu. Piotr Zieliński w wyjazdowym meczu z Włochami był najlepszy na boisku, ale później zniknął. Jak to on - jeden mecz dobry, cztery słabe. Grzegorz Krychowiak - wracają jego stare demony, czyli niepotrzebnie bierze się za rozgrywanie. Mamy kłopot z linią obrony i nagle Thiago Cionek, który na początku był skreślony przez Brzęczka, przyjeżdża na mecz z Portugalią i jest najlepszy w naszej drużynie. Lewy się stara, ale bramek nie strzela. Wszyscy grali przeciętnie bądź bardzo słabo.

Był w tym roku choć jeden pozytyw?

Kadra U-21 i jej awans na młodzieżowe mistrzostwa Europy. Nikt w nich nie wierzył, zresztą ze mną na czele, że są w stanie zrobić taką niespodziankę. Szczególnie po meczach z Wyspami Owczymi. Awans młodzieżówki na Euro to największy pozytyw kończącego się roku w polskim futbolu. Natomiast to, co wyrabiały polskie kluby w walce o europejskie puchary, woła o pomstę do nieba. Mieliśmy nadzieję, że pierwszy klub po Widzewie Łódź, który przedostał się do fazy grupowej Ligi Mistrzów, będzie potrafił umiejętnie zarządzać tym sukcesem. Że pieniądze zarobione w Champions League spowodują, że żaden inny zespół z ligi nie będzie w stanie mu długo zagrozić. Że Legia innym odjedzie. Cały potencjał został roztrwoniony w zasadzie w jeden rok.

Za Legią kolejne pół roku z trzęsieniami ziemi, zmianami trenerów, zamieszaniem.

Patrząc na to, co działo się w ostatnim czasie w Legii, na myśl przychodzi mi od razu pewne porównanie. W Polsce zwykło się mówić, że niemiecka chemia jest lepsza od polskiej. Ale nie każda jest lepsza! I tak samo jest z zagranicznymi trenerami. Nie każdy trener z chorwackim paszportem gwarantuje odpowiednią jakość. A Legia w pewnym momencie postawiła na cały, bałkański zaciąg. Jeśli w Chorwacji pojawiają się dobrzy zawodnicy albo trenerzy, to na pewno nie wyjeżdżają do Polski. Wybierają inne kierunki - Niemcy, Anglię... Brakuje nam chłodnego spojrzenia na bardzo wiele spraw. I w lidze, i w kadrze. Wszędzie. Na przykład jesienią do Chorzowa przyjechali Włosi i wymienili w trakcie meczu 680 podań. My - 230. Cały Zachód wie, że ci bez piłki grają więcej i intensywniej niż ci z piłką. Stąd na każdym treningu, obojętnie jakiego wielkiego klubu, Messi, Neymar czy Mbappe przez pół godziny grają przyjął - oddał. W różnych układach i konfiguracjach. A u nas, gdy rozmawiam o tym z trenerami, mówią mi: nie trenujemy tego, bo już to umiemy! I tak jest ze wszystkim. A później narzekamy na wyniki.

Pan, dość nieoczekiwanie, wyrósł w 2018 roku na jedną z gwiazd Polsatu. Spełnia się pan w roli eksperta?

Jeszcze jako piłkarz pewne rzeczy zawsze nazywałem po imieniu. Nie gryzłem się w język, przez co wiele osób czuło się urażonych. Dziś, będąc ekspertem, zachowuję się tak samo, jak za czasów kariery: mówię co myślę. I nie muszę się tłumaczyć z tego, że mam własne zdanie. Co ważne, mówię tylko o sprawach piłkarskich. Nigdy prywatnych, bo nie mam takiego prawa. Lubię pracę w Polsacie przy Lidze Narodów czy Lidze Mistrzów. Czasem kogoś skrytykuję, czasem pochwalę, czasem przyznam się do błędu. Jeśli dodatkowo moja praca jest akceptowana przez widzów, podoba się im mój styl, czuję dodatkową satysfakcję.

Źródło artykułu: