Trener Ruchu zaufał intucji

Po spotkaniu Ruchu ze Zgodą przeważały głosy, że… Derby, jak to derby - nie zabrakło emocji i zażartej walki, ale - co podkreślają same aktorki widowiska - było na co popatrzeć.

Maciej Madey
Maciej Madey

Zresztą jest to opinia nie tylko rzeczonych aktorek, ale także ich reżysera. - Mecz stał na wysokim poziomie. W naszym wykonaniu niewątpliwie lepsza była pierwsza połowa. W drugiej dziewczyny się rozluźniły, pomyślały chyba że jest już po wszystkim i wygrana jest w kieszeni - zauważa szkoleniowiec "niebieskich", Marcin Księżyk. Przyznaje, że gdy Zgoda zaczęła doganiać jego zespół (w kilka minut rudzianki skróciły dystans z 7 do 2 trafień) zastanawiał się nad poproszeniem o przerwę, ale… zaufał intuicji. - Myślałem wtedy o tym, żeby wziąć czas, ale intuicja podpowiedziała żeby poczekać, co zresztą okazało się dobrą decyzją - dodaje.

Kluczem do sukcesu Ruchu było wyłączenie z gry, zwłaszcza w pierwszej połowie Katarzyny Gleń i Małgorzaty Kucińskiej. - Przed meczem ustalaliśmy zresztą taktykę właśnie na Kucińską, Gleń , czy Weselak. Jak widać - przyniosło to skutek - mówi opiekun ekipy, która dzięki sobotniemu triumfowi rządzi na Śląsku, a dzięki dwóm punktom umocnił się na 5. miejscu w ligowej tabeli. Tak dobrego miejsca nie spodziewał się chyba po chorzowiankach nikt. - Jeszcze nie świętujemy, poczekamy na awans do play-off - zastrzega Księżyk.

Zgoda zagrała bardzo osowiale w pierwszej odsłonie, przez co musiała gonić wynik przez niemal całą drugą część. I omal jej się nie udało. Na 30 sekund przed końcową syreną podopieczne Dariusza Olszewskiego przeprowadziły akcję, dzięki której mogły wyrównać, lecz straciły piłkę tuż przed rzutem. - Porażka komplikuje nam sytuację,ale gramy dalej. W styczniu jest dużo okazji do tergo, żeby się odkuć - komentuje Gleń. Była skrzydłowa AZS AWF Katowice zaznacza też, że chorzowianki opadały z sił i naprawdę niewiele brakowało, by to jej zespół cieszył się z sukcesu. - Akurat to do Ruchu uśmiechnął się los. Zabrakło czasu - gdyby mecz trwał jeszcze 5 minut, wygrałybyśmy.

O sporym pechu może mówić Irina Latyshevska. Ukrainka została dopisana do meczowego protokołu niemal w ostatniej chwili, ale i tak musiała przedwcześnie zejść parkietu. W drugiej połowie Latyshevska pechowo upadła walcząc o piłkę i najprawdopodobniej zerwała (bądź w lepszym wypadku jedynie naderwała) ścięgna Achillesa.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×