Vive - Wisła. Michał Daszek: Szesnaście porażek w Kielcach? Dobrze, że statystyki nie grają
- Mogę mówić, że zawsze jedzie się po wygraną, że damy z siebie wszystko, ale ja naprawdę jestem pozytywnie nastawiony. Wiemy już, że potrafimy grać na wyjazdach z najlepszymi - mówi przed wtorkową "świętą wojną" skrzydłowy Wisły, Michał Daszek.
WP SportoweFakty: Tak szalonego meczu, jak w sobotę w Kilonii, w barwach Wisły jeszcze pan nie rozegrał. W ciemno zakładam, że występ w drugiej połowie - wygranej 15:9 - nieźle was podbudował.
Michał Daszek: Zdecydowanie. Ten remis to nagroda za to, że nie poddaliśmy się po pierwszej połowie. Przed przerwą popełniliśmy masę błędów, momentami graliśmy strasznie nerwowo. Stąd był taki wynik (9:15). W drugiej połowie udało się to na szczęście zmienić. Zaczęliśmy grać konsekwentnie, mieliśmy też kilka łatwych kontrataków, które wzięły się z dobrej gry w obronie. Punkt wyrwany na tak trudnym terenie daje radość.No właśnie - więcej było radości z remisu czy może pojawił się niedosyt, że nie udało się wyrwać wygranej?
- Mi ten wynik sprawił więcej radości. Jasne, zawsze pojawiają się mieszane uczucia, ale ja podchodzę do tego, jak do dobrego rezultatu. Kiel miało przecież ostatnie posiadanie i mogło nas tak naprawdę pokonać w ostatniej sekundzie.
ZOBACZ WIDEO To dlatego Maja Włoszczowska odniosła życiowy sukces na igrzyskachCo odmieniło was tak w przerwie?
- Przede wszystkim uświadomiliśmy sobie w jakich elementach popełniamy błędy. To była szybka analiza. Musieliśmy więcej dać z siebie w obronie, stanąć bliżej siebie, nieco szczelniej. To dało kontry. Poza tym w ataku zagraliśmy odważniej, dzięki czemu dochodziliśmy do lepszych sytuacji. Wtedy nie zawodziła aż tak skuteczność.
W przerwie w szatni była sportowa złość czy spokojna rozmowa?
- Szczerze nie wiem, bo w przerwie się rozgrzewałem, więc nie mogę powiedzieć zbyt wiele.
Pytam nie bez powodu, bo podczas każdej przerwy w trakcie meczu Piotr Przybecki emanuje spokojem. Nie gra emocjami, tylko wydaje krótkie i jasne komunikaty.
- I na ile poznałem trenera, to mogę zaryzykować, że tak też było w szatni. O to mu zresztą chodzi - nigdy nie ma za dużo uwag czy wskazówek, bo one mają trafić do wszystkich. Głównie dotyczą szczegółów, a my dobrze rozumiemy o co mu chodzi. Poza tym podczas tych krótkich przerw każdy jest zmęczony, więc za dużo informacji też nie przyjmiemy.
W Kilonii zagraliście dwie różne połowy, co idealnie obrazuje waszą formę w ostatnich tygodniach - najpierw zwyżka i wygrane z Kiel i Kadetten, potem remis z Kwidzynem i porażka w Szafuzie. Brak systematyczności to wasz największy problem?
- Tak to wygląda. Mamy momenty świetnej gry, po których przychodzi okres, w którym brakuje nam koncentracji i to rzutuje na nasze wyniki. Tak było choćby z Kwidzynem. Prowadziliśmy pięcioma bramkami, myśleliśmy, że mamy wszystko pod kontrolą i to nas zgubiło. Podobnie było w Szwajcarii - mimo słabego początku wygrywaliśmy 11:8, a potem przestaliśmy grać. Nie było konsekwencji, przyszły nerwowe akcje. Wydaje mi się, że bierze się to jeszcze z braku zgrania.
Pan nie narzeka na zmęczenie? Jako jeden w trzech zawodników nie miał pan wakacji.
- Właśnie nie, czuję się świetnie. Po igrzyskach miałem niecały tydzień przerwy i zdążyłem się w jego trakcie zregenerować. Do zespołu wracałem też stopniowo, miałem czas by wejść w odpowiedni rytm. Nie narzekam.
Przejdźmy do wtorkowego meczu z Vive. Co różni obecną Wisłę od tej prowadzonej przez Manolo Cadenasa?
- Przede wszystkim to, że gramy inaczej w ofensywie. Wiele rzeczy jest podobnych, ale mamy więcej rozwiązań i więcej pomysłów w ataku. Do tego wszyscy zawodnicy są ich świadomi. Poza tym znamy już nieco smak rozgrywek ligowych i "świętej wojny". Wiadomo, że w Kielcach nie ma łatwych meczów, ale to doświadczenie z kilkunastu spotkań z Vive może mieć wpływ na naszą grę.
Nareszcie macie też długą ławkę.
- Dokładnie. Zarząd w tym roku dołożył wszelkich starań, by w kadrze było 18 czy 19 zawodników. Dzięki temu nie dojdzie do sytuacji jakie miały miejsce rok czy dwa lata temu, gdy graliśmy z Vive w jedenastu albo dwunastu. Tu ważna jest też jeszcze jedna rzecz - jest większa rotacja, wszyscy są ciągle głodni gry i na treningach jest więcej zdrowej rywalizacji.
Jesteście już na tyle silni, żeby wygrać w Kielcach?
- Po to tu przyjechaliśmy. Mogę mówić, że zawsze jedzie się po wygraną, że damy z siebie wszystko, ale ja naprawdę jestem pozytywnie nastawiony. Boisko wszystko zweryfikuje, ale wiemy już, że potrafimy grać na wyjazdach z najlepszymi. Pokazaliśmy to w Kilonii. Zresztą w Kielcach można wygrać, co udowodniły Lwy, które wykorzystały gorszy dzień Vive.
To swoją drogą dość podobny wyjazd, jak ten do Kilonii. Vive jest faworytem, a Wisła przystępuje do meczu bez wielkiej presji.
- Coś w tym jest. Widzę, jak na przestrzeni tego sezonu się zmieniliśmy. Weźmy wrześniowy mecz w Paryżu - trzymaliśmy tam wynik przez 52 minuty, a potem przez jakieś niuanse rywale nam uciekli. Od tego czasu dojrzeliśmy. Przecież w Kilonii goniliśmy rywala całą drugą połowę i udało się zremisować.Wie pan kiedy Wisła ostatni raz wygrała w Kielcach?
- Szczerze? Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć.
Podpowiedź to "sezon mistrzowski".
- Czyli 2010/11.
A dokładnie 22 maja 2011. Od tego czasu w Kielcach odbyło się szesnaście "świętych wojen" i wszystkie wygrało Vive. Patrząc wyłącznie na historię, jesteście skazani na klęskę.
- Całe szczęście, że takie statystyki nie mają przełożenia na boisko. Zresztą właśnie to będziemy chcieli pokazać.
Rozmawiał Maciej Wojs
Mecz w Kielcach rozpocznie się o godz. 18:30. Transmisja w NC+. Relacja akcja po akcji będzie dostępna na WP SportoweFakty.