Mateusz Piechowski: Mówili mi "wróć do szkoły, jesteś za słaby". Ale to mnie wzmocniło
Trzy sezony temu Matusz Piechowski był jeszcze rozgrywającym. Manolo Cadenas powiedział jednak, że to najbardziej utalentowany kołowy, z jakim spotkał się w ostatnich latach. 21-latek opowiada nam, dlaczego kontuzje barku i kolana go nie złamały.
WP SportoweFakty: Kilka dni temu oficjalna strona Wisły podała, że znów jest pan niezdolny do gry. Co panu dolega?
Mateusz Piechowski: Wypadł mi palec ze stawu. Przez godzinę nie mogliśmy go nastawić i dlatego pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście prześwietlenie pokazało, że wszystko jest okej i choć palec jest jeszcze trochę opuchnięty, to mam za sobą ćwiczenia na siłowni i wracam do gry.
ZOBACZ WIDEO Trzy gole Barcelony. Zobacz skrót meczu z A. Bilbao [ZDJĘCIA ELEVEN]
Pierwsze powołanie do reprezentacji ma pan za sobą, a słyszałem, że początkowo piłka ręczna nie brzmiała dla pana przekonująco.
- Na pierwszy trening zaprowadziła mnie mama - złapała za rękę i siłą zaciągnęła na halę. A ja kompletnie nie wiedziałem co to piłka ręczna. Byłem w czwartej czy w piątej klasie, zajmowałem się innymi rzeczami. Ale gdy już się tam znalazłem, to nie chciałem wychodzić z hali. I tak to się zaczęło.
Zaczynał pan na kole?
- Tak, ale potem u trenera Góreckiego zostałem przesunięty na lewe rozegranie. Przez jakiś czas było to w porządku, bo moje warunki fizyczne na to pozwalały, ale gdy już wróciłem do Wisły, to trener Cadenas uznał, że pozycja kołowego będzie dla mnie lepsza. Co tu dużo mówić - nie grzeszę dynamiką, dlatego rzeczywiście lepiej sprawdzam się na szóstym metrze.
To była decyzja trenera Cadenasa?
- To była wspólna decyzja. Zaczęliśmy wspólnie sporo indywidualnie trenować, po to, bym odnalazł się na kole. Manolo poświęcał mi bardzo dużo czasu. Tak naprawdę mieliśmy treningi przed treningami i treningi po treningach. We dwóch ćwiczyliśmy do późnych godzin. I jak widać, na razie przynosi to rezultaty. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, bo przecież nie musiał tego robić.
Mimo że miał pan wsparcie trenera Cadenasa, wiem, że pana wejście do zespołu - ze względu na zachowanie innych zawodników - nie było wcale łatwe.
- Jedną rzeczą, którą musiałem pokonać, była zmiana myślenia o grze, bo na kole dzieje się po prostu więcej niż na rozegraniu i w każdym momencie muszę być gotowy, by dostać piłkę. Tę sztukę musiałem opanować, wiedzieć w którą stroną mam się obrócić, jak rzucić piłkę, kiedy zastawić rywala. To naprawdę trudna robota, a kibice często myślą, że na kole tylko się stoi. To nieprawda.
- Inna sprawa, z którą musiałem sobie poradzić, to relacje z zawodnikami. W każdym zespole znajdą się nieżyczliwi ludzie. Wydaje mi się, że w moim przypadku wyglądało to tak, że czuli oni zagrożenie, bo do zespołu wchodził młody chłopak, albo po prostu dopiekanie mi sprawiało im radość. Ich słowa "wróć do szkoły, jesteś za słaby, zajmij się lekcjami, nic nie osiągniesz" - to mnie wzmocniło. Nieraz dostałem od tych osób wycisk na treningu, solidne "ręce na plecy", ale to pomagało później w meczach.
- Z perspektywy czasu mogę nawet powiedzieć, że jestem tym ludziom wdzięczny, bo to gdzie teraz jestem, to też ich zasługa. Oni po prostu motywowali mnie do jeszcze intensywniejszej pracy i wzmacniali psychicznie. Dawniej martwiłem się ich słowami, ale teraz kompletnie mnie to nie rusza.