Rafał Sonik: Izolacja w okresie globalizacji to niezwykły paradoks (wywiad)

- Scenariusz hiszpański czy brytyjski mógł wydarzyć się w Polsce - mówi o walce z koronawirusem Rafał Sonik, zwycięzca Rajdu Dakar i przedsiębiorca. Krakowianin przekonuje, że pokonamy pandemię, bo jako Polacy jesteśmy obdarzeni "genem dzielności".

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Rafał Sonik Materiały prasowe / Na zdjęciu: Rafał Sonik
Rafał Sonik w ostatniej edycji Rajdu Dakar zajął trzecie miejsce w kategorii quadów. Wcześniej wygrał tę imprezę w roku 2015, zostając pierwszym Polakiem w historii, który stanął na najwyższym stopniu podium najtrudniejszego rajdu świata. Na swoim koncie ma też dziewięć Pucharów Świata FIM w rajdach cross-country. Jest też przedsiębiorcą i filantropem.

Sonik jest prezesem firmy Gemini Holding, która działa na rynku deweloperskim. W dawnych latach brał udział w sprowadzaniu do Polski takich marek jak BP czy McDonald's. Zarządza też galeriami handlowymi.

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Jak spędza pan ten trudny okres? Zwłaszcza jako osoba przyzwyczajona do częstych podróży.

Rafał Sonik, zwycięzca Rajdu Dakar, przedsiębiorca: Sport uczy dyscypliny. Powód, by zostać w domu jest nadrzędny. To nie stanowi dla mnie problemu, bo wiem dlaczego muszę zostać w domu. Robię to ze względu na dzieci, odpowiedzialność dla firmy. To jest Dakar, ale innego rodzaju. Trzeba go pokonać i wygrać.

Czy właśnie doświadczenia z Dakaru są pomocne w momencie, gdy świat walczy z koronawirusem?

Bardzo. Każdego dnia mierzę się z niesamowitymi wyzwaniami, których nie mieliśmy nigdy wcześniej w biznesie. Mam na myśli odpowiedzialność za ludzi, za funkcjonowanie wielu rzeczy. Rozwijaliśmy się w sposób bardzo ostrożny, konserwatywny przez wiele lat.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Radosław Majdan szczerze o obniżkach pensji dla piłkarzy. "Sportowcy nie mają wyjścia. Kluby przestały zarabiać"

Jako przedsiębiorca nie jestem zwolennikiem skoków na kasę i wielkich, ryzykownych projektów. Staraliśmy się rozwijać w sposób ostrożny, bo byliśmy świadomi kryzysu z lat 2008-2011. Pomni tamtego czasu, który mocno się odbił na naszej branży, przeliczaliśmy wszystko dziesięć razy. Czasem nawet kosztem tempa rozwoju, byle tylko nie podjąć zbędnego ryzyka. Teraz jesteśmy przed gigantycznym wyzwaniem, ale wydaje się, że jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, co zrujnowałoby siłę nabywczą Polaków, to jestem umiarkowanym optymistą.

Mówi pan o umiarkowanym optymizmie. Pomogła nam wczesna reakcja władzy i zamknięcie granic, sklepów?

Mogliśmy być na gorszym etapie. Mogłoby się okazać, że naprawdę mamy poważne kłopoty. Rozumiem znaczenie śmierci, bo wielokrotnie byłem świadkiem wypadków na rajdach. Nie lekceważę ani jednego życia i tragedii ludzkiej, ale patrząc na to z szerszej perspektywy, to na pewno mogło być gorzej.

W niektórych krajach sytuacja jest dużo gorsza. W Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, w USA robi się niesamowicie niedobrze. Celowo nie mówię o Włoszech, bo oni zostali zaatakowani znienacka. Władze tego kraju nie mogły przewidzieć tej epidemii. Włochy zostały zaatakowane z zaskoczenia i konsekwencje są takie, jakie obserwujemy codziennie w mediach.

Scenariusz hiszpański czy brytyjski mógł wydarzyć się w Polsce, ale się nie dzieje. Wyżej oceniam nasze szanse i działania. Chodzi tu nie tylko o to, co robi władza, ale też jak reaguje społeczeństwo. Mamy świadomość konieczności izolacji. Świetnym przykładem tej sytuacji może być tegoroczny Dakar.

To znaczy?

Czy trzecie miejsce to dobry wynik czy zły? Oczywiście, jak się jedzie na zawody sportowe, to chce się je wygrać. Krzysztof Hołowczyc zawsze mówił, że na Dakar jedzie, by wygrać, bo drugi to pierwszy przegrany. Tyle że ja nie lubię się przemotywować. Bardzo lubię być realistą w szansach. Jeśli startowało prawie 40 zawodników, a ja miałem ciężką złamaną nogę w kolanie dwa lata temu i siedem miesięcy musiałem się rehabilitować zanim zacząłem chodzić po schodach, to trzecie miejsce jest wynikiem świetnym.

Czytelnik może uznać, że to za słabo, bo powinienem być pierwszy. Ktoś kto zna się na rajdach, kto rozumie jaka jest skala tej kontuzji, to nie powiedziałby o tym jak o słabym wyniku. Do tego, gdy w roku 2014 w Dakarze byłem drugi, straciłem do zwycięzcy 1,5 godziny. Teraz była to godzina i cztery minuty. Do tego 15 minut kary za wymianę silnika, więc daje nam to 49 minut realnej straty. To jest fenomenalny wynik.

Do tego zespół KTM-a na specjalnej konferencji stwierdził, że jeśli Dakar będzie tak szybki jak w roku 2020, to oni nie pojadą w kolejnym. Bardzo mądrze i fachowo, idealnie z moją opinią, skomentowano ten Dakar. To był bardzo szybki rajd. Średnie prędkości były za duże. Zginęło dwóch motocyklistów właśnie z tego powodu. Gdy rajd jest bardzo szybki, a część trasy jest bardzo techniczna, to trzeba uważać na wagę. Moi rywale są ode mnie lżejsi o jakieś 20 kg. Traciłem do nich na najszybszych odcinkach z tego względu, bo masa robiła swoje i decydowała o prędkości maksymalnej.

Dakar odbywał się w styczniu, a więc w momencie, gdy w Chinach szalał już koronawirus. Czy pan przejmował się wtedy zagrożeniem?

Przed i na Dakarze byliśmy zajęci ściganiem. Tuż przed rajdem okazało się, że Amerykanie dokonali zamachu na jednego z irańskich generałów. Iran zaczął grozić odwetem na wielką skalę, a Arabia Saudyjska jest wielkim sprzymierzeńcem USA w tamtym rejonie. Okazało się, że jesteśmy potencjalnie celem ataku. Wcześniej bowiem zostały zbombardowane instalacje naftowe w Arabii Saudyjskiej.

Byliśmy mocno zestresowani tymi atakami i zastanawiałem się, czy powinniśmy w ogóle wystartować w Dakarze. Bałem się, że obozowisko Dakaru może być celem ataku. To byłby bowiem atak na wizerunek Arabii Saudyjskiej. Było mnóstwo różnych wyzwań i uczciwie muszę przyznać, że podczas Dakaru kwestia koronawirusa w ogóle do mnie nie dotarła. Nawet nie pomyślałem, że skoro w Chinach się coś dzieje, to dotrze i do nas.

My mamy całkiem przypadkowo bezpieczną metodę. Staramy się być autonomiczni. Tak staramy się zorganizować swoją logistykę i zaopatrzenie, żeby w jak najmniejszym stopniu, a najlepiej w ogóle nie być uzależnionym od obozowiska. Mamy swój prąd, jedzenie, wodę, zbiornik na ścieki, pralki. Nie mówię, że moglibyśmy się przez trzy tygodnie obyć bez obozowiska, ale rzadko wchodzimy w interakcję z innymi. Ja i członkowie mojej ekipy nie chodzimy do kantyny, gdzie jest zbiorowisko ludzi. Staramy się skupiać się na swoim małym fragmenciku obozowiska. Dzięki temu opatrzność czuwała nad nami. To był jednak przypadek i szczęście. Możemy sobie tylko pogratulować, że nikt z nas się nie zaraził.

Czy kryzys wywołany koronawirusem uderzy w motorsport?

Kryzys motorsportu jest już widoczny z dwóch stron. Potrwa wiele miesięcy, jeśli nie rok, zanim będziemy bezpieczni. Chyba, że zdarzy się jakiś kompletny przypadek i zostanie odkryta jakaś kombinacja leków, które będą skutecznie leczyć zakażonych koronawirusem. Trzeba się liczyć z tym, że najwcześniej będzie to możliwe w przyszłym roku.

Ogromnym problemem będzie zgromadzenie budżetów teamów. Sam nie wiem, jak to będzie u mnie wyglądać. To byłoby wróżenie z fusów w tej chwili. Jesteśmy w gigantycznej korekcie gospodarczej. Mimo krzepiących wypowiedzi premiera Morawieckiego i prezesa NBP, to zdefiniowanie czy i kiedy będziemy mieć gotówkę, by odbudować budżet sportowy, jest niemożliwe.

Jeśli w tym roku kalendarzowym nie będzie rajdów, a myślę że raczej nie będzie, to będziemy próbować odrobić straty gospodarcze w kolejnym. Co do przyszłego roku, byłbym większym optymistą. To jednak zależy od tego, czy zapowiedzi dotyczące szczepionki się sprawdzą. Może wysiłek wielu firm farmaceutycznych z całego świata nam pomoże, bo trzeba pamiętać, że jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie jako zawodnik, ale też za członków teamu i ich rodziny.

Na kolejnej stronie przeczytasz, dlaczego zdaniem Rafała Sonika Polacy są obdarzeni "genem dzielności" i z jakich powodów powinniśmy zwolnić z tempem konsumpcji. Zapraszamy! ---->

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×