Najlepsi zarabiają od 500 do 700 tys. euro - cz. II rozmowy z Jakubem Malke

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Z Jakubem Malke, czyli jednym z najskuteczniejszych polskich menadżerów rozmawialiśmy o problemach siatkówki, o tym co warto poprawić oraz co zmieniło się w ostatnich latach na lepsze. O wszystkim opowiada człowiek prowadzący interesy Sebastiana Świderskiego, Piotra Gruszki, Pawła Woickiego, Mateusza Miki, Wojciecha Ferensa oraz trenerów: Daniela Castellaniego, Glena Hoaga i Andrei Anastasiego. Zapraszamy na część drugą.

W tym artykule dowiesz się o:

Piotr Stosio: Czy pamięta pan oświadczenie PlusLigi w sprawie Michała Kubiaka? Bezpośrednio pana nie dotyczyło, ale pośrednio jego końcowa część na pewno. "Analiza dokumentów wskazuje na konieczność pilnej weryfikacji przepisów i procedur, dotyczących transferów zawodników a nade wszystko, wprowadzenia licencji dla "menadżerów", zajmujących się pośredniczeniem w zawieraniu kontraktów zawodniczych". Co pan o tym sądzi?

Jakub Malke: Jestem za!

Dlaczego?

- Bardzo dobrze stałoby się, gdyby ktoś działania menadżerów ukonstytuował tak, jak dzieje się to w innych sportach. Licencje obowiązują chociażby w koszykówce i piłce nożnej.

Znowu wracamy do futbolu, w którym licencję menadżerską trudno zdobyć.

- Nie, niby dlaczego? Trzeba tylko zdać egzamin i zapłacić wadium lub posiadać odpowiednie ubezpieczenie. Inna sprawa, że w futbolu, w przypadku, gdy menadżer przeprowadził transfer i wywiązał się ze wszystkich umów, a klub nie przelał mu należnych pieniędzy, robi to FIFA, będąca gwarantem wypłacalności.

Chyba nie możemy się spodziewać podobnej pomocy ze strony FIVB.

- Nie sądzę (śmiech). Wiem natomiast, że FIVB też pracuje nad licencjami. Szkoda, że jak na razie nie poprosili o opinię żadnego agenta. Wiem, bo pytałem o to wielu moich kolegów z całego świata. W każdym razie, jestem za. Oby tylko wszystko miało ręce i nogi. Jeżeli licencja ma polegać na zapłaceniu 10, 5 czy tysiąca euro FIVB, żeby uzyskać świstek papieru, wtedy jest to zwykłą abstrakcją i bezsensem. Natomiast powinno się wprowadzić pewne regulacje. Podam przykład, śmieszną sytuację. Od dwóch lat funkcjonuje w międzynarodowej federacji internetowy system zatwierdzania transferów. Menadżerowie nie mają do niego dostępu. Jak klub się pyta, jak przeprowadzić transfer, to nie wiem, bo nigdy nie miałem z powyższym systemem do czynienia. Wiem tylko, jak wygląda instrukcja w tej sprawie, bo ją widziałem. Działacze wielu klubów gubią się w zatwierdzaniu transferów, my - menadżerowie, moglibyśmy im pomóc, ale nie mamy takich możliwości. Taka regulacja musi być poza tym zgodna z prawem polskim i Unii Europejskiej. A co ciekawe, niedawno Komisja Europejska wydała dokument o sporcie. Znalazł się w nim punkt dotyczący etyki pracy menadżerów. PZPS pytał mnie jakiś czas temu o opinię i powiedziałem to samo – to dobry pomysł.

W piłce nożnej według przepisów umowy podpisywane są na okres maksymalnie dwóch lat. Jakie standardy są w siatkówce?

- Przepisów nie ma żadnych, mogę więc tylko powiedzieć, jak wygląda wszystko z mojej perspektywy. Żadna z moich umów nie jest dłuższa niż dwa lata. Moja praca polega na zaufaniu, w obie strony. Nie widzę sensu kontynuowania współpracy z kimś, kto nie chce zrozumieć moich argumentów, albo ja nie rozumiem jego. Nie widzę powodu, dla którego umowy miałyby być dłuższe. Dla mnie to nie problem, większość moich klientów pracuje ze mną latami.

Kiedyś pewien znany menadżer piłkarski powiedział, że słabych w tym fachu poznaje się po tym, że mają jeden garnitur. Pan też tak uważa?

- Ja mam więcej niż jeden (śmiech). Nie zawsze to kwestia pieniędzy (śmiech). Czasami jeden dobry garnitur też może wystarczyć. Osobiście nie przepadam za nimi, choć traktuję jako uniform służbowy. Prezencja menadżera jest ważna.

Jesteście kojarzeni z ludźmi w garniturach.

- No tak, ale czy pan sobie wyobraża sędziego, który przychodzi do pracy w koszulce polo, albo adwokata na rozprawie w majtkach? Ja nie. To oczywiste.

No to transfery. Czego możemy się wkrótce spodziewać?

- Wszyscy czekają na zakończenie rundy zasadniczej i pierwsze rozstrzygnięcia. Na pewno działacze powoli zaczynają się zastanawiać. Zaczną od przedłużania umów z zawodnikami, którzy już grają w danych drużynach, co zresztą w Polsce moim zdaniem dzieje się i tak o wiele za późno. Ale wpływ ma na to z całą pewnością brak stabilności finansowej klubów. Pierwsze rozmowy pewnie odbędą się w czasie pierwszej rundy play-off, może drugiej. Co więcej? Otwierają się coraz nowsze rynki, jest coraz bardziej interesująco.

Przed rokiem kilku znanych graczy trafiło do PlusLigi: Rouzier, Bontje, Kooistra. Czy możemy się spodziewać podobnych ruchów?

- To kwestia potrzeb. W Europie wśród najsilniejszych mamy ligę włoską, polską, rosyjską i turecką, ale coraz mocniejsza jest brazylijska, która otworzyła się na obcokrajowców. Dochodzi argentyńska, w której gra się za coraz lepsze pieniądze. Poza tym koreańska i japońska, gdzie poziom nie jest jednak najwyższy. Co ważne, najlepsi Polacy z wyjątkiem Jakuba Jarosza, Piotra Gruszki, Łukasza Żygadły i Marcela Gromadowskiego grają już obecnie w PlusLidze. Warto zauważyć, że wielu dobrych zawodników z naszego kraju będzie, jak my to mówimy, "na rynku", czyli do wzięcia. Co może spowodować wiele ciekawych przetasowań.

Czy przykład Vida Jakopina z Politechniki pokazuje, że zawodnicy z krajów nie siatkarskich nie stanowią już wielkiego wzmocnienia dla klubów z ekstraklasy?

- Nie, absolutnie. Jakopin jest specyficznym przypadkiem. Miał spore problemy zdrowotne, które pojawiły się w czasie sezonu reprezentacyjnego Słowenii. Szkoda go, bo to ciekawy zawodnik. Dziesięć lat temu nie powiedzielibyśmy, że Finlandia jest krainą siatkarskich talentów. Potem zatrudniono dobrego trenera w reprezentacji, teraz prowadzi ją znany nam Daniel Castellani i pojawiło się kilku niezłych graczy. Oivanen, Kunnari, Esko – to dobre przykłady. To samo jest z Bułgarami i Francuzami, którzy mają niezłą ligę. Dobry przykład to Ardo Kreek, czyli zawodnik z Estonii, a obecnie czołowy środkowy PlusLigi. Podobnie jak Ukrainiec Jurij Gladyr. Ciekawostką jest Holandia, która jest w zapaści siatkarskiej na poziomie kadrowym, a ma dziesięciu zawodników klasy europejskiej. Zresztą niedawno rozmawiając z Riet Ooms - wiceprezesem CEV, dowiedziałem się, że w Holandii jest zarejestrowanych kilkaset tysięcy siatkarzy - niesamowite.

Jak wiele jeszcze brakuje, żeby siatkarskie gwiazdy przyjeżdżały do Polski?

- Mówimy o zawodnikach pokroju Ivana Miljkovicia? Także Libermana Agameza, albo Leonela Marshalla.

- Brakuje na nich przede wszystkim pieniędzy. Jak wiele?

- No jeszcze wiele.

To inaczej. Czy różnice w kontraktach są bardzo duże?

- Są.

Zdradzi pan szczegóły?

- Do stu procent. Mówimy o zawodnikach typu Marshall, Miljković. Agamez już nie. Ma wysoki kontrakt, ale mniejszy od wspomnianych dwóch. Zresztą Liberman jest dobrym przykładem zawodników z krajów nie siatkarskich. Kiedyś trzech, czterech graczy z Kolumbii przyjechało do Grecji, a Agamez był jednym z nich. No i step by step. Z czasem został kupiony przez wielki wówczas Panathinaikos Ateny, na chwilę wypożyczony do słabszego klubu. Potem był rezerwowym w Zielonych Koniczynkach, aż zaczął występować w pierwszej szóstce. Z Agamezem wiąże się zresztą ciekawa historia. Mógł trafić do PlusLigi bardzo dawno temu. I to za małe pieniądze, ale jeden z klubów nie zdecydował się na jego sprowadzenie.

Który?

- Nie powiem. Wówczas to był surowy zawodnik, który nie nadawał się do grania. Natomiast już wtedy był ponad dwumetrowym człowiekiem, skaczącym niczym Michael Jordan. Zresztą podobnie było kiedyś z Marcusem Nilssonem, na którego też nie było chętnych.

No to konkretnie, ile zarabiają gwiazdy siatkówki?

- W klubach rosyjskich i tureckich? 500-700 tysięcy euro. Podobne pieniądze płacone są w ekipach z Brazylii.

Czyli co? Najwyższe kontrakty w PlusLidze są rzędu 300 tysięcy euro?

- Myślę, że u nas nie ma tak wielkich pieniędzy.

Silna liga ma spory wpływ na grę reprezentacji. Przynajmniej po ostatnich wynikach kadry możemy tak powiedzieć.

- Oczywiście. A w Polsce – co fajne – gra wielu Polaków.

Również ze względu na przepisy.

- Nie, nie, nie. Czy pan uważa, że gdyby w zespołach PlusLigi mogło grać po 10 cudzoziemców, to dla Bartosza Kurka zabrakłoby miejsca? Albo dla Michała Kubiaka?

Nie, ale chyba niekoniecznie 19-letni Kurek grałby od razu.

- No tak, ale otrzymał szansę w klubie klasy Skry Bełchatów, która mogła bez problemu kupić kogoś innego, podobnie Kubiak. Nie dramatyzujmy. Dobrzy zawodnicy będą grali zawsze. We Włoszech jest limit czterech stranieri, a i tak Simone Parodi, albo Cristian Savani nie mają problemów z miejscem w składzie i są gwiazdami światowej siatkówki. Zespół taki jak Macerata oparty jest obecnie na Włochach. Abstrahuję od Trentino, w którym pierwszoplanowymi postaciami są obcokrajowcy, ale to takie włoskie Chelsea Londyn. A wracając do zarobków, Włosi również zarabiają znacznie więcej. Polskich klubów nie stać na Parodiego i Savaniego.

Przez sezon w PlusLidze grał Matej Cernić.

- Ok, ale to specyficzny zawodnik. Nie jest aktualnie topowym graczem włoskim.

Często występuje w zagranicznych klubach.

- To raz, a dwa – prezentuje styl, któremu bardziej odpowiadają piłki marki Mikasa, których nie używa się we Włoszech. To ważna sprawa. Dlatego często gra zagranicą. Poza tym są różne sprawy związane z jego kartą zawodniczą, przez co opłaca mu się wyjeżdżać.

Jakub Malke (z lewej).
Jakub Malke (z lewej).

PlusLiga jest dobrze kojarzona zagranicą?

- Tak. No i już nie jest tak, że jak ktoś wylosuje w europejskich pucharach zespół z Polski, jest pewien wygranej. Pamiętam, jak kilka lat temu Sebastian Świderski grał w Perugii. Przyjechał wtedy finalista ligi włoskiej do Polski na mecz ze Skrą i sklepał zespół z Bełchatowa bez problemu. A dzisiaj? Jedzie ZAKSA do Trentino i wygrywa.

Jak wygląda organizacja w polskich klubach? Jest lepiej?

- Kilka dni temu śmialiśmy się z Konradem Piechockim, wspominając sytuację, gdy Skra zatrudniła statystyka z Włoch. Wszyscy się pukali w czoło, mówiąc, że to jakaś fanaberia. Dzisiaj o tym się nie mówi. Co więcej, jest kilku Polaków, którzy świetnie opanowali swoje zawody, np. Mieszko Gogol, Oskar Kaczmarczyk, i mogliby równie dobrze pracować w Serie A. O pewnych rzeczach już się nie rozmawia. Fizjoterapeuci, masażyści – w klubach pracują sztaby trenerów.

Sponsorzy nadal nie lubią jednak siatkówki. Głośno mówi się o problemach Politechniki, trochę ciszej o kłopotach AZS Olsztyn.

- Sytuacja ze sponsorami wygląda kiepsko. Warto zadać pytanie, dlaczego? Nie potrafię jednak na nie odpowiedzieć. Niedługo zorganizujemy mistrzostwa świata i Europy – to spora szansa na poprawę. Spójrzmy jednak na przekrój sponsorów klubów plusligowych. Z jednej strony mamy wielkie firmy giełdowe lub państwowe jak PGE, Azoty Tarnów, Jastrzębska Spółka Węglowa, a z drugiej grupę zapaleńców, do której zaliczam Adama Górala z firmy Asseco, jak i prezesa Szczukiewicza z firmy Fart. Co ciekawe, to jeden z dwóch prywatnych klubów w PlusLidze (drugim jest Trefl), ale chyba jedyny, który finansuje się niemal w całości przez środki właściciela. Podobnym zapaleńcem jest Piotr Sieńko z Bydgoszczy, który zawodowo, po menadżersku, prowadzi Delectę. Tytaniczną pracę wykonuje Mariusz Szyszko w Olsztynie. Inwestycja AZS w młodych zawodników powinna kiedyś przynieść efekty. Nadal jednak brakuje firm rynkowych w klubach PlusLigi. Kiedyś Cisco Recine, dyrektor sportowy Lube Banca Macerata, powiedział mi, że gdyby we Włoszech pozycja siatkówki była taka jak w Polsce – to oni pływaliby w pieniądzach. Nie wiem, być może rynek musi jeszcze dojrzeć, albo piłka nożna musi wejść na nieosiągalną dla wielu firm orbitę finansową (śmiech).

-> Pierwsza część rozmowy z Jakubem Malke 

Źródło artykułu:
Komentarze (3)
avatar
steffen
2.03.2012
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Bardzo interesujący wywiad, oby więcej takich.  
ana
1.03.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Szyszko faktycznie wykonał świetną robotę, gdy obejmował stanowisko i myślę, że nadal stara się działać tak samo (o dziwo, mimo wyników, niedawno AZS znalazł nowego sponsora), ale przy postwie Czytaj całość
mcaga
1.03.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Z tym finansowaniem (ostatnie pytanie) to fakt. Chociaż jeśli chodzi o Górala, to nie ujmując mu nic z zapaleństwa, Asseco jest największą firmą informatyczna w Europie Środkowo-Wschodniej. I c Czytaj całość