Warszawski mur nie do przejścia - relacja z meczu AZS Politechnika Warszawska - Asseco Resovia Rzeszów
Warszawski mur nie do przejścia - relacja z meczu AZS Politechnika Warszawska - Asseco Resovia Rzeszów
Politechnika odrodziła się niczym Feniks z popiołów. Po przegranej z Czarnymi Radom w ostatniej kolejce, odprawiła z kwitkiem mistrza Polski, zwyciężając po kapitalnym meczu 3:1.
Znany ostatnio z mieszania w wyjściowym składzie swojej drużyny, trener Andrzej Kowal i tym razem postanowił zaskoczyć rywali. Na trybunach usiedli Grzegorz Kosok i Olieg Achrem, za to znalazło się miejsce dla młodego Michała Filipa Szkoleniowiec z Rzeszowa może sobie na takie roszady pozwolić, w końcu dysponuje niezwykle szeroką ławką, a mecz ze Skrą Bełchatów pokazał, iż w zespole z Podkarpacia nie ma takiego określenia, jak "żelazna szóstka".
Jakkolwiek skład mistrzów Polski by nie wyglądał, starcie z Akademikami z Warszawy nie powinno stanowić dla nich wyzwania nadzwyczaj trudnego. Chyba tylko największy optymista - trener Jakub Bednaruk - mógł przewidywać zwycięstwo swojej drużyny do zera. Tymczasem pierwszy set spotkania jak najbardziej potwierdzał jego odważne typy. Politechnika weszła w mecz niezwykle odważnie. Genialnie prezentował się Juraj Zatko, przyspieszając grę i gubiąc rzeszowski blok. Na pochwałę zasługiwał za to ten mur ustawiany po drugiej stronie siatki. To ten element okazywał się decydujący w najważniejszych momentach partii. Inna sprawa, że goście poczynali sobie w asekuracji, jak dzieci we mgle, popełniając przede wszystkim błędy komunikacyjne. Wprawdzie w końcówce niemoc opuściła przyjezdnych, którzy rozpoczęli szalony pościg i wyrównali stan seta, mimo sporej straty (24:19). Jednak ostatecznie to Politechnika wyszła z tej emocjonującej batalii zwycięsko, zdobywając ostatni punkt - a jakże - efektownym blokiem na Piotrze Nowakowskim.
Jeżeli ktoś spodziewał się wielkiego przebudzenia mistrza Polski w kolejnej partii, to nieco się zawiódł. Inżynierowie nadal dotrzymywali gościom kroku, a momentami trudno było wskazać faworyta meczu. Dopiero przy kąśliwej zagrywce Nikołaja Penczewa Resovia odskoczyła na cztery oczka, ale cóż z tego, skoro po chwili na tablicy wyników znów widniał remis. Rzeszowianie nie dominowali na siatce, co z takim arsenałem zdawało się być nieprawdopodobne. Inżynierowie dobrze radzili sobie w obronie, za to przyjęcie momentami szwankowało, szczególnie przy zagrywce typu flot. Na prawym skrzydle nie zawodził Adrian Gontariu, któremu ufał Zatko i posyłał niemal wszystkie najtrudniejsze piłki. Jeden zawodnik jednak nie wystarczył, a po kolejnej emocjonującej końcówce Resovii udało się wyszarpać zwycięstwo w tej odsłonie.
Wybuch radości, jaki zapanował w szeregach gości po drugim secie szybko ustąpił miejsca posępnym minom na twarzach rzeszowian, którzy nie potrafili złapać wiatru w żagle. Powrót na boisko po dzięsięciominutowej przerwie nie był powrotem wymarzonym. Przewaga, jaką wypracowali sobie gospodarze przed drugą przerwą techniczną (16:11) okazała się nie do zniwelowania. Wśród Inżynierów dobrze prezentował się Artur Szalpuk, prezentując swoją najskuteczniejszą broń, czyli grę w ofensywie. To wystarczyło do przekonującego zwycięstwa do 21.
Jeżeli ktoś od początku meczu starał się na bieżąco liczyć punktowe bloki Politechniki, zapewne w połowie spotkania stracił rachubę. Sam Zatko zanotował ich co najmniej kilka. Rzeszowianie mogli tylko bezradnie rozkładać ręce, a z czasem zaczęła ich ogarniać frustracja. Rozpędzeni warszawianie bez kompleksów kończyli najtrudniejsze ataki, forsując defensywę rywali. Goście robili, co mogli, ale każdemu przeciwnikowi trudno byłoby w tym spotkaniu znaleźć receptę na Akademików. W meczu, którego dramaturgią można by obdzielić kilka spotkań, lepsi okazali się Inżynierowie, zwyciężając 3:1.