Marian Kardas: Polacy mają ogromne szanse na awans do Rio

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Łuczniczka Bydgoszcz na trzy kolejki przed końcem rundy zasadniczej zajmuje dziesiątą lokatę w tabeli. Trener Marian Kardas uważa, że jego drużyna może jeszcze awansować do "ósemki". Opowiedział także o szansach Polaków na udział w igrzyskach w Rio.

WP Sportowe Fakty: Panie trenerze, spotkanie przeciwko ZAKSIE potoczyło się zupełnie nie po waszej myśli...

Marian Kardas: Jechaliśmy do Kędzierzyna-Koźla z wielkimi nadziejami, że uda nam się zrobić niespodziankę. Co tu dużo mówić, ZAKSA gra bardzo dobrą siatkówkę. Potraktowali nas poważnie, właściwie tak jak i każdy zespół, z którym grają w tym sezonie. Można powiedzieć, że do pewnego momentu każdego seta graliśmy równo, natomiast w końcówkach zespół z Opolszczyzny spokojnie odjeżdżał na trzy, cztery punkty i prowadzenie utrzymywał już do końca. Szkoda trzeciego seta, w którym nawet prowadziliśmy dwoma punktami. Zmiany, których dokonał trener Ferdinando De Giorgi w ostatnim secie, mogły nam pomóc, ale na boisku pojawił się ponownie Toniutti i zagrał jak zwykle koncertowo. Szkoda, ale taka gra, jaką my zaprezentowaliśmy to było za mało, aby wygrać z ZAKSĄ.

Kędzierzynianie po tym spotkaniu zapewnili sobie awans do finału PlusLigi i to z pierwszej lokaty. Pańskim zdaniem na czym polega fenomen tej drużyny?

- Wszystkie czynniki składają się w jedną całość. Przede wszystkim ZAKSA posiada w swoich szeregach doskonałego rozgrywającego, który w poprzednim roku zwyciężył w Lidze Światowej oraz w mistrzostwach Europy. Widać tę pewność siebie w grze Benjamina Toniuttiego. Inni zawodnicy, którzy pojawili się w Kędzierzynie-Koźlu również zmienili oblicze klubu. Niecały rok temu ZAKSA zakończyła sezon na szóstym miejscu - natomiast w tej chwili ma już zapewnione wicemistrzostwo kraju. Z drugiej strony nie gra obecnie w europejskich pucharach, a to na pewno dla nich duża ulga. Dodatkowo zwycięstwa pomogły im w budowaniu bardzo dobrej atmosfery. Wygrane zawsze łączą, a porażki bardziej dzielą.

Natomiast Łuczniczka [wówczas Transfer - red.] w poprzednim sezonie zakończyła rywalizację na bardzo przyzwoitej, piątej lokacie. Patrząc na nazwiska, jakie grają w waszej drużynie, trudno uwierzyć, że trzy kolejki przed końcem rundy zasadniczej zajmujecie dopiero dziesiąte miejsce w tabeli.

- Na razie zajmujemy dziesiątą lokatę, ale wciąż walczymy o to żeby zakwalifikować się do "ósemki". Chciałbym przypomnieć, że zaczęliśmy ten sezon słabo, ponieważ Jakub Jarosz nie występował w pierwszych siedmiu kolejkach. Problemy zdrowotne miał Michał Żurek, a do tej pory nie gra Wojtek Ferens. Więc plany na wyjściową szóstkę, które sobie założyliśmy na początku sezonu, niemalże w pierwszym meczu musiały zostać zmienione. I właściwie do tej pory "szukamy" tego składu. Oczywiście, że obecnym miejscem w tabeli jesteśmy rozczarowani. Nazwiska faktycznie mamy bardzo dobre, ale niektórzy gracze po pierwsze mają swój wiek, a i już ta forma nie jest taka, jaką prezentowali w swoich latach świetności.

Wywołał pan nazwisko Wojciecha Ferensa. Jak obecnie czuje się ten zawodnik?

- Wojtek przechodzi rehabilitację, oczywiście ćwiczy bardzo wiele i mam nadzieję, że jak najszybciej wróci do siatkówki. Jest po zabiegu i liczymy na niego w przyszłym sezonie. Ale kiedy konkretnie zagra? Nie wiem. Po takich operacjach powrót do siatkówki trwa dosyć długo.

Aby zakwalifikować się do "ósemki" nie możecie do końca rundy zasadniczej tracić cennych punktów. Tymczasem kolejny rywal także groźny - Cuprum Lubin.

- Mecz gramy przed świętami Wielkiej Nocy i liczę na to, że zrobimy sobie prezent. Oczywiście podejdziemy do tego spotkania, jak do każdego, bardzo poważni i skoncentrowani. Chcemy je wygrać i jednocześnie zrewanżować się za porażkę w Lubinie. Ciągle walczymy o uratowanie tego sezonu. Cuprum jest poważną drużyną, robi niespodzianki pozytywne, ale także i negatywne. Więc jest szansa, że to my w tym spotkaniu zdobędziemy komplet punktów.

W Bydgoszczy nie ma już charyzmatycznego Vitala Heynena. Mówiąc żartobliwie, z trenerem Piotrem Makowskim jesteście znowu na siebie skazani.

- Pracujemy razem już trzeci sezon i miło nam się układa współpraca. Bardzo dobrze się rozumiemy, ufamy sobie, a między trenerami to najważniejsze. Można wyczuć, czy osoba, z którą pracujesz stoi za tobą w stu procentach. Obecny sezon próbujemy jeszcze ratować, a jeśli się nie uda to może w przyszłym roku będzie lepiej.

Bardzo ciepło przywitał się pan z Dawidem Konarskim, który w Bydgoszczy występował w latach 2008-2013. Sentyment do tego gracza pozostał?

- Z Dawidem pracowaliśmy kawał czasu. On dobrze wspomina mnie jako trenera, a ja jego jako zawodnika. Chłopak wiele osiągnął od tego czasu. Gra w utytułowanych drużynach, został mistrzem świata, a jego kariera bardzo dobrze się rozwija. Mam nadzieję, że tak będzie nadal. Mam do niego ogromny szacunek.

Kolejnym graczem, którego zna pan z Bydgoszczy jest Krzysztof Rejno. Jakby pan ocenił postępy w rozwoju tego zawodnika?

- Krzysiu gra mało, więc ciężko mi ocenić, ale w meczu przeciwko nam "zrobił" dobrą zmianę. W poprzednim sezonie występował więcej z powodu kłopotów zdrowotnych pozostałych środkowych. W tym roku tych problemów Kędzierzyn nie ma, więc gra stałą szóstką. Krzysztof Rejno to ciekawy zawodnik, chce się uczyć, rozwijać, ma dobre warunki i przybywa trochę na masie, a to u niego akurat ważne. Szkoda, że w Młodej Lidze zajął wraz z drużyną dopiero czwarte miejsce. Ale ma za to szansę ogrywać się z utytułowanymi zawodnikami, co jest bardzo ważne.

W tabeli PlusLigi udział pierwszego finalisty jest już przesądzony. Rywalizacja o drugą lokatę będzie bardzo zacięta. Kto pańskim zdaniem ma szansę z niej wyjść zwycięsko?

- Cichym faworytem jeszcze kilka tygodni temu był dla mnie Gdańsk, który stracił tę szansę na własne życzenie. Pozostaje więc pytanie: Skra, czy Resovia? Bełchatowianie mają trochę gorzej, ponieważ grają jeszcze w Lidze Mistrzów. Natomiast posiadają w swoich szeregach bardzo doświadczonych graczy. Zostały jeszcze trzy kolejki, jeżeli nie popełnią błędu, takiego jak np. w meczu przeciwko nam, to mają ogromne szanse na awans do finału. Raczej obstawiam Bełchatów, ale czas pokaże, kto zwycięży.

Ma pan symboliczny udział w książce trenera Andrzeja Niemczyka. Nie chciałby pan osobiście iść kiedyś w tym kierunku, może coś szkoleniowego?

- Andrzej bardzo długo myślał o wydaniu książki. Miał od dawna taki pomysł i głośno o tym mówił. Jest fantastycznym trenerem, z którym miałem przyjemność pracować. Wręczył mi tę książkę z piękną dedykacją, co sprawiło mi ogromną przyjemność. Utrzymujemy stały kontakt, a jednocześnie bardzo mu współczuję, że zdrowie mu nie dopisuje. Natomiast trzymam za niego kciuki i uważam, że jest człowiekiem bardzo silnym. Różnica między nami jest taka, że Andrzej w porównaniu ze mną bardzo wiele w życiu wygrał. Ale może kiedyś ktoś się do mnie zgłosi i powie, że Marian Kardas jest ciekawą postacią do napisania książki.

W książce trenera Niemczyka opowiada pan m.in. o tym słynnym polskim bigosie w Niemczech, możemy również się dowiedzieć, jak w tamtym okresie rozwijał się handel wymienny za granicami naszego kraju. Trudne to były czasy, ale piękne?

- Było ciężko. Treningi w tamtych czasach nie do końca wyglądały tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Wykonywaliśmy ogromną pracę i powiem szczerze, że trenowaliśmy więcej niż drużyny obecnie, oczywiście nic nikomu nie ujmując. Wiadomo, że kluby ciężko pracują, ale oni więcej grają. My ćwiczyliśmy, jechaliśmy na jakiś turniej, zagraliśmy trzy mecze i od nowa trzeba było długo, długo trenować. Mieliśmy trzytygodniowe obozy, bez żadnych przerw - to była zupełnie inna siatkówka. Natomiast czas tak szybko pędzi do przodu, że to już jest historia, a my żyjemy tu i teraz. Obserwujemy grę wybitnych zawodników, patrzymy jak potężnie atakują, praktykuje się zagrywkę z wyskoku, mamy system challenge - wszystko, co nowoczesne. Myślę, że w przyszłości czeka nas jeszcze wiele niespodzianek.

Jak ocenia pan szanse Polaków na awans do Rio?

- Uważam, że szanse są duże. Dowiedziałem się niedawno, że jeśli w najlepszej trójce znajdzie się co najmniej jedna drużyna z Azji np. Iran to dodatkową kwalifikację wywalczy czwarty zespół turnieju. Jest osiem drużyn, więc cztery mają szansę na awans. Polacy grają na takim poziomie, że mają ogromne szanse jechać na te igrzyska i je wygrać. Może dojść do podobnej sytuacji, jak w latach 70, kiedy kadrowicze najpierw zdobyli mistrzostwo świata, a następnie po małych korektach, zespół poleciał do Montrealu i wygrał igrzyska olimpijskie. Michał Kubiak gra obecnie kapitalnie w Ankarze, więc może być naszą tajną bronią. Oczywiście pozostaje pytanie, jak oni to wszystko wytrzymają zdrowotnie? Szanse Polaków na awans są bardzo wysokie, ale dzięki temu rywale nas szanują i się boją.

Rozmawiała Anna Kardas

#dziejesiewsporcie: Kliczko gotowy na Fury'ego

Źródło: WP SportoweFakty

Źródło artykułu:
Komentarze (1)
avatar
warjato
22.03.2016
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Duże to mało powiedziane, gdyby nie udało się awansować by to był kataklizm.