Chemik Police zaufał 30-latkowi. Młody trener odpłacił się dubletem

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart

Na pewno spotkał się pan z głosami, że pana zadaniem było głównie nie przeszkadzać w wygrywaniu.

- Spodziewałem się takich opinii. Ludzie mają prawo do takich ocen. Myślę, że każda osoba, która jest przy siatkówce wie, że to wcale nie jest takie proste pracować w zespole, w którym są zawodniczki światowego formatu. Pokazaliśmy, że daliśmy radę i to jest najważniejsze. Inni mogą sobie mówić, co chcą.

Czy żadna z zawodniczek nigdy nie kwestionowała pana autorytetu z powodu młodego wieku? Takie sytuacje w szatni się zdarzają.

- Oczywiście, że się zdarzają. Wielokrotnie powtarzałem w rozmowach z innymi dziennikarzami, że już na początku jasno określiłem relacje, jakie będą między nami, jak wszystko będzie wyglądało i jaki mamy cel. To, że ja większość dziewczyn znałem od dłuższego czasu - z Muszyny lub reprezentacji - pozwoliło nam zbudować do siebie zaufanie. To miało duży wpływ na to, że nasza współpraca ułożyła się tak dobrze. Bardzo dużo pytałem dziewczyn, czego one potrzebują i oczekują od nas. Po zdobyciu tej wiedzy mogłem w umiejętny sposób dobrać ćwiczenia na treningu. Bardzo szybko wszystko sobie poukładaliśmy. Dziewczyny uwierzyły w to, co my - jako sztab - chcemy im zaoferować, a potem zobaczyły, że to funkcjonuje.

A gdyby starsza zawodniczka podeszła do pana i powiedziała: "chłopczyku, co ty wiesz o siatkówce"? Musiał pan być gotowy na taką ewentualność.

- Powinienem być gotowy, ale wiedziałem, że z zawodniczkami, które mamy w zespole oraz ich charakterami, taka sytuacja się nie zdarzy. Mimo, że cały sztab był młody wiekiem, to każdy z nas posiadał już jakieś doświadczenie, jeśli chodzi o siatkówkę. Kuba Krebok - syn trenera, pracował przy kadrze, zdobył kilka mistrzostw i Pucharów Polski. Współpracował z różnymi trenerami, więc wiedzę ma. Statystyk Przemysław Kawka to chłopak, który pracował przy juniorskich i seniorskich reprezentacjach, ma medale mistrzostw Polski, Puchary i Superpuchary Polski. Fizjoterapeuta Rafał Antczak pracował z kadrą Andrei Anastasiego, był na igrzyskach olimpijskich, cały czas się rozwija. Zagraniczni trenerzy to również były osoby, które zjadły zęby na tej dyscyplinie. Do tego dochodziła świetna organizacja w klubie, bo nie brakowało nam niczego. Mieliśmy wszystko to, czego chcieliśmy. Doświadczenie pomogło nam uzyskać zaufanie od dziewczyn. Sezon pokazał, że one też się nie pomyliły.

Przez kilka miesięcy stawał pan naprzeciw bardziej doświadczonych trenerów. Jeśli tak młodzi szkoleniowcy prowadzą zespoły na tym poziomie, to zazwyczaj słabsze kluby. To sprawia, że trenerzy-nowicjusze są lekceważeni przez rutyniarzy.

- Mi się takie sytuacje nie zdarzały. Nawet jakbym prowadził słabszy zespół, to podchodziłbym z dużą pokorą do starszych trenerów. Oni przy siatkówce są dłużej. Do każdego miałem szacunek i każdego przeciwnika szanowałem.

Skoro nie ma pan wielkiego doświadczenia, to musi pan czymś nadrabiać. W jaki sposób poszerza pan swoją wiedzę?

- Staram się ją cały czas rozszerzać. Za czasów pracy w reprezentacji podglądałem innych szkoleniowców. W tym roku podczas wakacji wybieram się do jednego z najlepszych trenerów w Europie, aby podpatrzeć, jak przygotowuje on swój zespół do igrzysk olimpijskich. To są rzeczy, które dają dużo wiedzy. Oprócz tego lubię oglądać siatkówkę żeńską i męską. Z każdego meczu można wyciągnąć małą cenną informację. Bardzo interesuje mnie zachowanie trenerów na czasach - co mówią i w jaki sposób to przekazują. Normalny kibic być może nie jest w stanie tego wyłapać, ale my trenerzy wiemy, z czym to się je. Żadna wiedza nie jest zła i każde podnoszenie kwalifikacji jest dobre. Lubię czytać i zajmować się psychologią, bo ciekawi mnie to. Uczestniczę w kursokonferencjach szkoleniowych w Polsce. Możliwości rozwoju jest pełno. Kwestia tylko tego, jakie będzie indywidualne podejście do takich spraw. Jeden trener może nie być tym zainteresowany, a drugiego to zaciekawi.

Którego trenera obserwuje pan z największą uwagą?

- Bardzo lubię oglądać sposób prowadzenia meczu i czasów przez Andreę Anastasiego. Tu Ameryki nie odkryję, bo wielu trenerów tak mówi. On ma w sobie coś, co przykuwa uwagę. Podoba mi się też styl pracy Daniela Castellaniego. To są dwie różne osobowości, ale obaj odnoszą sukcesy. Pytanie, jakby to wyglądało, gdyby wziąć pół jednego i pół drugiego. Obserwuję także Raula Lozano.

Całą trójkę łączy jeden fakt - to znakomici motywatorzy.

- Ja również bardzo lubię różne formy motywacji i w tym kierunku się szkolę. Na jednych to działa, a na drugich nie. Trzeba umieć dotrzeć do tych, na których to nie robi wrażenia.

Z czego jest pan najbardziej zadowolony po tych kilku miesiącach?

- Z tego, że zaufano sztabowi i polskiemu trenerowi. Cieszę się także z pracy, którą wspólnie wykonaliśmy i podejścia dziewczyn do treningów. To najlepsze aspekty czasu, w którym miałem przyjemność prowadzenia drużyny.

Skąd u pana zamiłowanie do żużla?

- W Gorzowie wysysa się to z mlekiem matki. Jak człowiek rodzi się w tym mieście, to wiadomo, że będzie chodził na żużel. Mnie na zawody zaprowadził dziadek, który mieszkał nieopodal stadionu. Kto pójdzie na żużel raz, to będzie chodził już cały czas. Najlepszym tego przykładem są nasze zawodniczki.

Które udało się namówić?

- Katarzynę Gajgał-Anioł i Agnieszkę Bednarek-Kaszę. Jak tylko zaczyna się sezon, to one od razu pytają, kiedy jedziemy na żużel do Gorzowa. W miarę możliwości staram się je zabierać na mecze. Bardzo lubię oglądać żużel, to mnie odstresowuje. W momentach, kiedy mam natłok myśli, lubię się w to zagłębić. Wtedy zostawiam za sobą wszystkie negatywne emocje, czuję się czysto i mogę przystępować do dalszej pracy.

Rozmawiał Mateusz Lampart

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×