PlusLiga. Szantaż, zastraszanie i brak jakiejkolwiek rozmowy. Kulisy zwolnień z GKS-u Katowice

- 30 kwietnia na moją pocztę wpłynęło pismo z rozwiązaniem umowy od dnia 12 marca. To są chyba jakieś nowe standardy, że rozwiązujemy kontrakt półtora miesiąca wstecz. Muszę oddać sprawę do prawnika - mówi nam Dariusz Daszkiewicz.

Sebastian Zwiewka
Sebastian Zwiewka
Na zdjęciu Dariusz Daszkiewicz WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu Dariusz Daszkiewicz
Sebastian Zwiewka, WP SportoweFakty: Na początek chciałem poprosić pana o komentarz w sprawie rozwiązanych kontraktów. Stracił pan pracę z dnia na dzień, podobnie było z kilkoma siatkarzami. Spodziewał się pan takiego obrotu spraw, czy był pan zaskoczony?

Dariusz Daszkiewicz, były już trener GKS-u Katowice: Gdy pan Dariusz Łyczko przestał pełnić funkcję dyrektora w klubie, to byłem praktycznie przekonany, że moja współpraca z GKS-em się zakończy. To właśnie z nim rozmawiałem na temat wizji kilkuletniej współpracy. Jednak na pewno nie spodziewałem się, że pożegnanie odbędzie się w takim stylu, a raczej bez stylu. O zwolnieniu dowiedziałem się w czwartkowy wieczór. Podejrzewam, że wiadomość została przesłana do wszystkich zainteresowanych o tej samej porze - dostałem informację przed godziną 16:00, a odczytałem około 18:00.

Ostatnio menadżer współpracujący z dziesięcioma siatkarzami GKS-u - pan Jakub Michalak mówił o szantażu majątkowym. Drużyna miała zrzec się 18 procent rocznego kontraktu - tak się stało, a później działacze mieli oczekiwać rezygnacji z premii za zajęcie szóstego miejsca w PlusLidze. Pana też to dotyczyło?

Dotyczyło to również mnie, jednak chciałbym to troszeczkę uściślić. Chodzi o premię - to nie jest żadna premia za wynik sportowy, tylko tak jest napisane. Przynajmniej w moim przypadku - choć podejrzewam, że bardzo podobnie jest w przypadku większości zawodników. Przed podpisaniem umowy rozmawiałem z panem dyrektorem Łyczko i uzgodniliśmy kwotę rocznego kontraktu. Usłyszałem, że wyczerpany został budżet na rok 2019. Wtedy dostałem propozycję, żeby jedna część mojej wypłaty została przelana w postaci premii w 2020 roku. Dyrektor zapytał, czy nie jest to dla mnie problem, bo nigdy nie naraził sekcji siatkówki na długi i nie chciał tego robić. Zgodziłem się. Nie chciałem stwarzać żadnego problemu.

ZOBACZ WIDEO: Bartosz Bednorz o Lidze Narodów, graniu w maseczkach i narodowej kwarantannie

Zgodził pan się na obniżkę kontraktu rocznego?

Jak dostałem pierwszą propozycję odnośnie obniżenia kontraktu o 20 procent, to zadałem pytanie jak ta sytuacja będzie wyglądać i czy wypłacona zostanie premia. Pan prezes Szczerbowski nie brał udziału w rozmowach, a dyrektor Czopik powiedział, że nie jest kompetentny do udzielenia odpowiedzi. Dlatego nie dowiedziałem się, czy premia zostanie wypłacona w całości, w części, czy w ogóle. Odpowiedź miałem otrzymać później. Drugie moje pytanie dotyczyło kontynuacji pracy - tutaj dostałem jednoznaczną odpowiedź, że nie. Złożyłem więc swoją propozycję załatwienia tej sprawy w sposób polubowny.

Trenerzy i zawodnicy we wszystkich klubach zdają sobie sprawę, że trzeba ponieść konsekwencje sytuacji, która jest teraz w Polsce i na świecie. Doskonale wiem, że nie mogę dostać 100 procent pensji, jeśli ktoś inny musi zrzec się części pieniędzy. Byłem przekonany, że musimy iść na ustępstwa i wypracować kompromis. Najgorsze jest to, że do dalszych rozmów praktycznie nie doszło. Wyglądało to mniej więcej tak: albo decydujecie się na to, albo nie. Na początku zaproponowałem, że jeżeli chodzi o kwotę za kwiecień i maj oraz premię, to jestem w stanie zrzec się 50 procent tej kwoty, a pozostała część może zostać rozłożona na dowolne raty. Ilość rat i terminy płatności nie miały dla mnie znaczenia. Nie chciałem stwarzać klubowi problemów, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi na to pismo.

Kolejny e-mail był skierowany do wszystkich i brzmiał, że jeżeli zgodzimy się na obcięcie 18 procent rocznego kontraktu, to zostanie nam wypłacona pełna kwota za marzec, który w pełni przepracowaliśmy. A jeśli się nie zgodzimy, to dostaniemy wypłatę za 12 dni marca. Działacze doczekali się ode mnie odpowiedzi, że jeżeli dotyczy to pełnego kontraktu, to wyrażam zgodę. Następną wiadomość otrzymałem po dwóch tygodniach, że to jednak nie dotyczy pełnego kontraktu, tylko bez tej premii. A w przypadku odmowy, umowa zostanie rozwiązana w trybie natychmiastowym. Wysłałem więc kolejnego e-maila z następną propozycją, w której napisałem, że rozumiem trudną sytuację, zrzekam się premii i pensji majowej, ale zaproponowałem, aby wypłatę za kwiecień rozłożyć na pięć rat - tradycyjnie nie odpowiedzieli, a 30 kwietnia wpłynęło rozwiązanie umowy od dnia 12 marca. To chyba jakieś nowe standardy, że rozwiązujemy kontrakt półtora miesiąca wstecz.

Czyli chciał pan iść klubowi na rękę, nawet jeśli ta współpraca ostatnio się nie układała.

Oczywiście, że tak. Każdy rozumie sytuację. Ja we wszystkich wiadomościach napisałem dokładną liczbę - w moim przypadku wyszło, że zrzekam chyba 19,8 procenta, czyli prawie 20 procent. Zawodnicy zrobili to samo bez najmniejszego problemu.

Był pan w stałym kontakcie z zawodnikami? Co mówili na temat tych obniżek i czwartkowych zwolnień?

W czwartek sytuacja była świeża i od tego dnia jestem cały czas pod telefonem. Delikatnie mówiąc, wszyscy są zaskoczeni sposobem rozwiązania tej sytuacji. Trochę lat na tym świecie już żyję i dla mnie jest to bardzo dziwna rzecz - po prostu szantaż, zastraszanie i brak jakiejkolwiek rozmowy. Rozumiem, że można prowadzić negocjacje i w konsekwencji nie dojść do porozumienia, ale trzeba przynajmniej próbować rozmawiać. Pan prezes w ogóle nie podjął się wyzwania i uczestniczenia w rozmowach, a dyrektor Czopik nie chciał za bardzo tego dialogu. To jest najgorsze. Od czwartku udzieliłem sporo wywiadów na ten temat.

GKS Katowice ma problemy z regularnymi wypłatami?

Absolutnie nie. W tej kwestii nie mogę powiedzieć złego słowa. Wydaje mi się, że podobnie jest z zawodnikami. Do tej pory nie mieliśmy żadnego problemu, jeśli chodzi o finanse. Każda pensja była wypłacana na bieżąco, zgodnie z fakturami i zapisanymi terminami. Problem jest tylko z wypłatą za marzec, gdzie wystawiłem fakturę z terminem i powinienem mieć pieniądze na koncie do 20 kwietnia. Nic nie wpłynęło, a 30 kwietnia rozwiązana została umowa. Powtórzę raz jeszcze, że z dniem 12 marca, czyli półtora miesiąca wstecz.

Koronawirus jest głównym powodem problemów katowickiego klubu?

Tego nie wiem. Moim zdaniem koronawirus nie jest największym problemem, bo chyba w połowie lutego zorganizowano konferencję prasową pana prezesa Szczerbowskiego z udziałem mediów, który wtedy powiedział, że GKS w tym momencie jest zabezpieczony finansowo z miasta do końca czerwca. Dotacja miała wynosić 11 milionów. Prezes trochę później tłumaczył, że miasto zapłaciło osiem milionów i reszty najprawdopodobniej nie zapłaci. Na drugi dzień w katowickiej prasie pojawiła się informacja, że miasto przekazało trzy miliony złotych zgodnie z umową na dalszą działalność.

Czy nie czuł pan, że sekcja siatkarska jest gorzej traktowana od pozostałych?

Dla mnie sekcje były trochę nierówno traktowane - rozwiązano kontrakty z hokeistami, nam kazali zejść z 18 procent pensji i nie wiadomo, jak będzie z kontraktami na kolejny sezon, natomiast osiągnięto porozumienie z sekcją piłki nożnej - zawodnicy mieli otrzymać część wypłat do czerwca, a w przypadku wywalczenia awansu do Fortuna I ligi, premia miała zostać w pełni wypłacona. Nikt z nas nie ma pretensji do piłkarzy, bo każdy zarabia tyle, ile sobie wynegocjował. To jednak pokazuje drastyczną nierówność w traktowaniu sekcji w jednym klubie. Pragnę przypomnieć, że siatkarze osiągnęli najlepszy wynik w historii swoich występów w PlusLidze.

Żaden z fachowców nie wymienił nas przed sezonem w pierwszej ósemce. Większość typowała nas na miejscach 10-12. My za to pokazaliśmy, że potrafimy grać skuteczną siatkówkę, a w dodatku jeszcze przyjemną dla oka. Zagraliśmy dużo fantastycznych spotkań, promowaliśmy klub i miasto Katowice. Słupki oglądalności naszych pojedynków pokazały, że wychodziło to z bardzo dobrym skutkiem.

Pana kontrakt wygasał teraz czy był ważny jeszcze przez rok?

To nie miało znaczenia, bo klub zaznaczył, że jeżeli nie zgodzimy się na zaproponowane warunki, to rozwiązane zostaną nawet dwuletnie kontrakty. Dla mnie to ewenement. Zgodziłem się na pracę w Katowicach z powodu wcześniejszego dyrektora - Dariusza Łyczki. Wspólnie uzgodniliśmy plan na 3-4 lata. Miałem stworzyć skład, który po kilku sezonach miał bić się o medale w PlusLidze. To było związane z budową nowego stadionu, a obok tego stadionu miała powstać hala do siatkówki.

Pierwszą umowę podpisaliśmy na rok, kolejna miała być na dwa lata, bo ten model sprawdził się w przypadku Piotra Gruszki. Od połowy grudnia byłem zapewniany, że nasza ustna umowa nadal obowiązuje, ponieważ dyrektor jest bardzo zadowolony z wyników oraz naszej gry. Wiem, że w połowie lutego złożył do pana prezesa kartę sprawy, bo inaczej niczego w klubie nie da się załatwić. Musi znaleźć się tam podpis księgowej, prawnika i dopiero prezes rozpatruje temat. Po meczu z Aluronem Virtu CMC kilkukrotnie rozmawialiśmy i nie było zmiany decyzji. Wspólnie wykonaliśmy znakomitą pracę. Karta sprawy przeleżała półtora miesiąca u pana prezesa, który nie znalazł czasu na jej rozpatrzenie. Gdy dyrektor Łyczko stracił posadę dyrektora, wiedziałem, że ten sam los spotka innych.

Takie działania muszą skutecznie zniechęcać potencjalnych nowych trenerów i siatkarzy.

Pewnie niektórzy zdecydują się na odrzucenie ofert. Zostało podanych kilka paragrafów, na które pan dyrektor się powołuje. Sam nie wiem o co chodzi, muszę sprawę oddać do prawnika. Podejrzewam, że będzie trzeba dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Nie mam pojęcia o prawie, lecz dla mnie jest to bardzo dziwne. Nie rozumiem, że każdą umowę można rozwiązać i to bez podania przyczyny. Wszędzie panuje koronawirus - prezesi, trenerzy i zawodnicy we wszystkich klubach potrafili dojść do porozumienia. A dlaczego? Bo były prowadzone rozmowy. Nikt nikomu nie przystawiał pistoletu do głowy, tylko miał miejsce normalny dialog. Koronawirus był chyba pretekstem, żeby zrobić trochę bałaganu w sekcji siatkówki. Pierwszym siatkarzem, z którym w taki sposób został rozwiązany kontrakt, był Emanuel Kohut. Pozostali raczej nie spali spokojnie. Co będzie z nimi dalej? Nie dostali żadnej odpowiedzi na to, czy ich kontrakty będą realizowane.

Szóste miejsce w PlusLidze brałby pan przed rozpoczęciem rozgrywek w ciemno?

Na pewno tak. Budowa mocnej drużyny miała trwać trzy lub cztery lata. Liczyliśmy się z tym, że w pierwszym sezonie wynik wcale nie musi być piorunujący. Wszyscy eksperci zgodnie typowali nas w dolnej części tabeli, natomiast naszym planem było miejsce w pierwszej ósemce i walka w późniejszych play-offach. Nikt z nas głośno o tym celu nie mówił. Stworzyliśmy fantastyczną atmosferę w trakcie spotkań, zawodnicy wykonali znakomitą pracę, a w swoich wcześniejszych klubach nie byli pierwszoplanowymi postaciami. Przyszli do Katowic, aby coś udowodnić. Żaden z tych siatkarzy nie powinien mieć problemu z podpisaniem kontraktu w innym zespole.

Odczuwał pan niedosyt z powodu wcześniejszego zakończenia sezonu?

Oczywiście. Wielokrotnie pokazaliśmy, że potrafimy grać i wygrywać z mocnymi zespołami. Nastawialiśmy się pozytywnie myśląc o nadchodzącej fazie play-off. Wiadomo, że faworytem byłyby inne drużyny, ale z VERVĄ Warszawa mogliśmy powalczyć o niespodziankę. W rundzie zasadniczej przegraliśmy dwukrotnie 2:3, jednak mieliśmy bardzo realne szanse na zwycięstwa i to nawet za trzy punkty. Nie sprzedalibyśmy tanio skóry. Żałujemy, że sezon został zakończony przedwcześnie - był fantastyczny w naszym wykonaniu, a play-offy mogły być wisienką na torcie.

Gdzie pan mieszkał w ostatnim czasie?

Wynajmowałem mieszkanie w Będzinie. Powiem szczerze, że fajnie mi się tam mieszkało. Powodem na pewno była atmosfera w pracy. Gdyby nie było pod tym względem najlepiej, to odbiłoby się to na moich wspomnieniach. Gdy idzie się do pracy z uśmiechem na twarzy, to można wszędzie mieszkać. Poznałem kilka miłych miejsc. Jestem naprawdę zadowolony z mojego pobytu.

Słyszał pan historię Dustina Wattena?

Jak pojawił się koronawirus, to Dustin zwrócił się z prośbą o zgodę na wylot do Stanów Zjednoczonych. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że za chwilę zostaną zamknięte granice. My akurat zaczynaliśmy zdalne treningi, więc nie widziałem problemu. Po konsultacji z dyrektorem Łyczko wydałem swoją opinię, w której zaznaczyłem, że niektóre rzeczy są ważniejsze od siatkówki, a mianowicie życie i zdrowie. Wstępnie liczyliśmy się z tym, że po dwóch czy trzech tygodniach wrócimy do treningów i normalnej gry, dlatego dyrektor zapytał się mnie, co będzie jeśli Dustin nie da rady wrócić do Polski. Odpowiedziałem mu, że mamy drugiego libero - Gregorowicza, który fantastycznie w tym roku się sprawdził i dostanie szansę.

Watten dostał lakoniczny komunikat, że może wyjechać, a pozostałe sprawy zostaną rozwiązane później. Nie wyjechał, tylko trenował zdalnie. Wykonywał wszystkie instrukcje, które dla niego przygotowaliśmy. Czekał aż do samego końca. Udał się do USA dopiero, gdy pojawiła się informacja o zakończeniu ligi. Czwartkowa sytuacja była bardziej żenująca niż śmieszna. Wszyscy wiedzieli, że jest w Stanach, a rano dostał e-maila, że popołudniu ma stawić się w Katowicach. W konsekwencji jego kontrakt rozwiązano. Dla mnie jest to mocno żenujące.

Jakie są pana plany na przyszłość? 

W ostatnich godzinach nikt nie zadzwonił do mnie z propozycją pracy. Na razie jest troszeczkę za szybko na takie tematy. Sam nie rozglądałem się za innym klubem, bo czułem się znakomicie z GKS-ie Katowice. Bardzo cenię sobie pracę z tymi zawodnikami, więc nie planowałem żadnych zmian. Takie jednak jest życie trenera. Muszę patrzeć w przyszłość, zobaczymy co się wydarzy. Mogę powiedzieć, że celuję w pracę w PlusLidze. Zmian realia i wiem, że nie będzie to proste. W 99 procentach stanowiska trenerskie są obsadzone.

Obawia się pan o przyszłość siatkówki w Katowicach? Jeśli zdarzają się takie akcje, to musi być bardzo źle.

Jak już mówiłem - koronawirus w GKS-ie Katowice nie jest największym problemem. Leży on w zupełnie innym miejscu. Ktoś budował sekcję przez ostatnie lata praktycznie od zera. Doskonale wiem, na czym to polega, bo miałem kiedyś podobną sytuację, gdy pracowałem w Kielcach. Zdaję sobie sprawę, ile trudu kosztuje wypracowanie marki wśród trenerów, zawodników i mediów. Nieodpowiedzialnymi zachowaniami można łatwo zniszczyć dobrą opinię. A odbudowanie jest znacznie trudniejsze niż budowa od nowa. Wydaje mi się, że do akcji powinien wkroczyć właściciel z jasnym komunikatem - mam na myśli miasto. Nie jestem do końca przekonany, czy w Katowicach wiedzą, co dzieje się w GKS-ie.

Frekwencja na domowych meczach nie była najwyższa, ale potrafiliście stworzyć fajne widowiska.

Liczba kibiców wynikała w 99 procentach z lokalizacji hali. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy - są ogromne animozje kibiców piłki nożnej między Ruchem Chorzów a GKS-em Katowice. Dzielnica Szopienice, gdzie rozgrywaliśmy domowe spotkania jest uznawana za dzielnicę Ruchu Chorzów. Jeden z naszych zawodników miał raz problemy. Gdy wyszedł po zakończeniu treningu, to napadło go trzech delikwentów. Mecze o 20:30 też powodowały, że kibic nie mógł dojechać komunikacją miejską. Pokazał to mecz w Spodku - swoją drogą szkoda, że zagraliśmy tam tylko jeden. Oglądało nas chyba 3000 ludzi, a termin nie należał do najszczęśliwszych, bo był przed samymi świętami. Gdybyśmy grali tam wszystkie spotkania, to podejrzewam, że bylibyśmy w czołówce PlusLigi pod względem frekwencji.

Rozmawiał pan ostatnio z działaczami na temat budowy składu na sezon 2020/2021?

Z panem prezesem w ogóle na ten temat nie rozmawiałem. Dyrektor Łyczko poprosił mnie o przygotowanie listy zawodników, których chciałbym zobaczyć w zespole. Wiedzieliśmy, że największym problemem będzie zastąpienie Rafała Szymury. Sporządziłem listę i przedstawiłem opracowanie dotyczące potencjalnych wzmocnień. Pojawiły się tam statystyki z ostatnich kilku sezonów, opisałem też tych zawodników charakterologicznie.

Dyskutowaliśmy również o przedłużeniu obecnych kontraktów - kończyła się umowa drugiemu atakującemu, drugiemu rozgrywającemu i drugiemu libero. Generalnie chciałem zostawić tych zawodników w drużynie. Każdy dał nam bardzo wiele. Wiktor Musiał przez siedem kolejek zastępował kontuzjowanego Jakuba Jarosza i zdał egzamin na szóstkę z plusem. Libero Gregorowicz z kolei wykonał tytaniczną pracę na treningach. Szymon przyczynił się do wielu ważnych kontr w naszym wykonaniu. Monitorowałem też, że należy podjąć rozmowy z innymi siatkarzami. Pojawiła się szansa na walkę o dobrych zawodników, choć nie chcę teraz podawać konkretnych nazwisk. Po miesiącu cena była jednak dwukrotnie wyższa, bo zagrali kilka dobrych spotkań.

Zobacz takżeTransfery. PlusLiga. Mariusz Wlazły trafi do Trefla Gdańsk? Pomóc może sponsor indywidualny
Zobacz także: Siatkówka. PlusLiga. Działacze GKS-u Katowice wyrzucili Dustina Wattena na bruk? Wymowny wpis Amerykanina

Czy Dariusz Daszkiewicz powinien zachować posadę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×