Był wielką gwiazdą. Do dziś żałuje, że przyjechał na imprezę do Polski

Veli-Matti Lindstroem karierę rozpoczął od mistrzostwa świata juniorów. Finowie mogli więc mieć nadzieję na kolejnego wybitnego skoczka. Przyszłość zweryfikowała jednak zawodnika z Nastoli, który doznał kontuzji w pokazowym meczu przy ul. Reymonta.

Mateusz Byczkowski
Mateusz Byczkowski
Veli-Matti Lindstroem Newspix / KAROL MACIOL / AGENCJA PRZEGLAD SPORTOWY / Na zdjęciu: Veli-Matti Lindstroem
Fińskie skoki narciarskie w swojej historii miały prawdziwe legendy. Wśród nich były takie nazwiska jak Matti Nykaenen, Toni Nieminen, Ari-Pekka Nikkola czy Janne Ahonen. Ich kariery potoczyły się różnie. Natomiast wspólnym mianownikiem jest wspaniały początek na narciarskim szlaku.

Wszyscy zdobywali złote medale mistrzostw świata juniorów. Do tego grona dołączył także Veli-Matti Lindstroem, który podczas pierwszej dla siebie imprezy tej rangi w 1999 roku musiał obejść się smakiem, zdobywając "jedynie" srebrny krążek.

Dwa lata później nie miał już sobie równych. W Karpaczu zwyciężał zarówno indywidualnie, jak i drużynowo. Choć świat skoków narciarskich usłyszał o nim nieco wcześniej.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ależ on to zrobił. Stadiony świata!

Wspaniałe chwile... i gorsze

Mimo że pierwszy sezon Pucharu Świata - 1999/2000 - był dla Lindstroema daleki od ideału, w kolejnym prezentował się już o wiele lepiej. Pierwsze zawody w Kuopio ukończył na szóstym miejscu. Za to na początku marca 2001 roku w wieku 18 lat po raz pierwszy stanął na podium.

W klasyfikacji generalnej cyklu uplasował się ostatecznie na dziewiętnastej pozycji. Kibice reprezentacji Finlandii mogli więc sądzić, że zawodnik z Nastoli w dalszej części kariery nawiąże do wcześniej wspomnianych legend. Niestety dla nich, Lindstroem spuścił nieco z tonu.

Pokazał to kolejny sezon, okraszony co prawda srebrnym medalem olimpijskim w drużynie. Na najlepszy wynik młody skoczek czekał jednak aż do weekendu w Willingen. Zajął tam trzecie miejsce za kapitalnym Svenem Hannawaldem oraz swoim rodakiem Mattim Hautamaekim.

Szału nie było też w 2003 roku. Błysk zaliczył dopiero w Planicy, gdzie ustanowił rekord życiowy. Poleciał 225,5 metra, co uplasowało go wtedy w samej czołówce najdłuższych lotów na świecie. Nadzieje dała jeszcze kampania 2003/2004 zakończona na piętnastej pozycji w klasyfikacji generalnej. Choć był to ostatni z pozytywnych akcentów.

Polskie akcenty

Dzięki wspaniałym początkom Veli-Matti Lindstroem należał do grona najbardziej rozpoznawalnych skoczków w stawce. Takie miano dało mu możliwość wystąpienia w reklamie... "Doskonałego Mleka". Część starszych kibiców zapewne pamięta jego krótki dialog z młodszym chłopcem na ekranie telewizorów.

- To była najlepsza umowa sponsorska w mojej karierze. Nauczyłem się na pamięć kilku linijek po polsku. Dzień zdjęciowy trwał od dziewiątej rano do dziesiątej wieczorem, ponieważ nie wszystkie ujęcia wyszły dobrze - mówił Lindstroem w wywiadzie dla portalu iltalehti.fi.

- Myślę, że to trafny wybór, skoki ogląda miliony widzów, ta reklama jest bardzo widoczna - mówił za to ówczesny prezes jednej z reklamowanej mleczarni Stanisław Kuciński. Wpływ na udział skoczka w projekcie miał też fakt, iż w firmie Elopak, pakującej mleko w kartoniki, pracował jego ojciec.

Niestety kolejny z polskich akcentów nie był już tak kolorowy dla niego. Podczas pierwszej dekady XXI wieku w naszym kraju miały miejsce trzy edycje pokazowego meczu piłkarskiego, w którym czołowi skoczkowie świata podejmowali Reprezentację Artystów Polskich.

W przedsięwzięciu brały udział takie persony jak Adam Małysz, Andreas Kofler, Robert Kranjec, Florian Liegl oraz właśnie Veli-Matti Lindstroem. Rywalizowała z nimi prawdziwa śmietanka polskiego showbiznesu w tym m.in. Michał Milowicz czy Marcin Dorociński.

Ostatnia edycja meczu pokazowego - w maju 2005 roku - na stadionie przy ul. Reymonta w Krakowie była fatalna dla Lindstroema. Fiński skoczek po starciu z jednym z rywali złamał nogę.

- Trochę za dużo grałem indywidualnie. To nie był mój dzień. Przepraszam kolegów, gratuluję wygranym. To jest nauka na przyszłość. Szkoda, że jeden z rywali doznał kontuzji. To miał być przecież mecz przyjaźni, a niestety ktoś w nim ucierpiał - mówił Dorociński, cytowany przez "Dziennik Polski".

Początek końca

Niestety wypadek przy ul. Reymonta zakończył karierę Fina na najwyższym poziomie. Pół roku po kontuzji dochodził do siebie, a gdy już wrócił na skocznię, był cieniem zawodnika sprzed lat. Mimo pojedynczych przebłysków Veli-Matti Lindstroem stał się po prostu zawodnikiem z dalszej części stawki.

Słabe wyniki prowadziły skoczka do Pucharu Kontynentalnego. W sezonach 2009/2010 i 2010/2011 startował właśnie w tym cyklu. Nie osiągnął jednak żadnych sukcesów.

- To wszystko mogło się potoczyć trochę lepiej, gdybym nie był wiecznie negatywnie nastawiony do swoich występów. Nienawidzę porażek, błędy denerwują mnie jak diabli. Chyba nigdy nie byłem zadowolony ze swojego występu - powiedział sam zainteresowany w wywiadzie dla iltalehti.fi.

Obecnie 41-letni Veli-Matti Lindstroem pracuje jako lider zespołu w firmie Transval. Choć nie trenuje już skoków narciarskich, znalazł sobie inną pasję. Mowa o japońskiej sztuce walki jujitsu. - To, co najbardziej podoba mi się w tym sporcie, to niesamowicie szeroki wachlarz technik - podsumował.

Tak wygląda dziś:

Mateusz Byczkowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz też:
Tandrevold wygrała w Oslo. Polki bez punktów
Lahti bez Kubackiego. To skocznia szczęśliwa dla Polaków

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×