Stanisław Marusarz. "Dziadek", co wyskoczył z objęć śmierci

Stanisław Marusarz był czterokrotnym olimpijczykiem i wicemistrzem świata w skokach narciarskich. Najważniejszy skok życia wykonał jednak nad więziennym murem. W 1940 roku uciekł przed śmiercią z więzienia przy Montelupich.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
WP SportoweFakty

To była scena jak z dobrego filmu sensacyjnego. Więzień wybił się, zagarnął pięć czy sześć kolczastych drutów, zrobił obrót o sto osiemdziesiąt stopni i przeskoczył nad trzymetrowym murem, będącym granicą wolności. Karabiny terkotały, a on rzucił się do ucieczki ulicami Krakowa.

"Szczupakiem" z okna

Marusarz podczas wojny był kurierem tatrzańskim. Dostarczał towary i informacje, pomagał w przerzutach ludzi przez Słowację na Węgry.

W marcu 1940 roku podczas powrotu z Budapesztu złapała go słowacka straż graniczna. Miał w plecaku blisko sto tysięcy złotych i sto pięćdziesiąt siedem dolarów, które miał przekazać podziemnym władzom w kraju. Strażnicy postanowili oddać go w ręce Niemców, tych w drodze do przystanku granicznego zatrzymała jednak śnieżna burza. Marusarz musiał więc ze Słowakami przenocować. I wykorzystał sytuację.

Podczas przygotowywania posłania materacem ogłuszył jednego ze strażników i rzucił się "szczupakiem" przez okno. Zaskoczeni oprawcy tylko patrzyli, jak kilkadziesiąt sekund później jego sylwetka niknie w ciemnym lesie.

Rodzina za kratkami

Wypadek na granicy sprawił, że Marusarz z żoną Ireną postanowił uciec na Węgry. Próba spaliła na panewce - zostali złapani i trafili do więzienia w Preszowie. Tam Stanisław spotkał swoją siostrę Helenę, także zaangażowaną w akcję kurierską. 23-latkę Niemcy kilka miesięcy później rozstrzelali. Brat miał więcej szczęścia, choć przeszedł drogę przez mękę.

Po krótkim pobycie na Słowacji cała trójka trafiła do Muszyny. Tam zaczęły się przesłuchania. - Po pierwszym przez wiele dni nosiłem ślady uderzeń długiego i wąskiego gumowego pasa. Kiedy mdlałem, oblewano mnie wodą i bito ponownie - wspominał później Marusarz. W zeznaniach był jednak konsekwentny. Deklarował, że jest sportowcem, nie interesuje się polityką, a z kurierami nie ma nic wspólnego.

Kolejnym przystankiem w więziennej podróży małżeństwa Marusarzy był Nowy Sącz. Irenę zwolniono po trzech miesiącach, Stanisławowi się nie udało. Niemcy straszyli go i głodzili. Wreszcie trafił do krakowskiego więzienia przy Montelupich, które miało być jego ostatnim przystankiem. Mógł zostać trenerem niemieckich skoczków, ale odmówił. W końcu w towarzystwie ponad setki innych więźniów usłyszał wyrok śmierci za "działalność przeciwko Rzeszy".

Zwycięski skok

Skazańców po kilku dniach wywieziono do fortu w Krzesławicach. Tam musieli wykopać groby dla przyjaciół z sąsiedniej celi. Nie można było dłużej czekać, Marusarz zmobilizował współwięźniów do akcji. - Na zmianę rozginaliśmy kraty przy pomocy zaimprowizowanego narzędzia - opowiadał. - Były to dwie nogi stołowe owinięte ręcznikami i namoczone w fekaliach, aby nie skrzypiały przy robocie.

Dziedziniec patrolowali trzej strażnicy. Kiedy zatrzymali się, by zapalić papierosa, wybiła godzina próby. Marusarz do okna celi dopadł jako trzeci, chwilę wcześniej razem z ramą na bruk spadł jeden z jego kamratów. Stanisław z trudem przedostał się przez otwór i ruszył. Na pierwszy mur wspiął się po drucie kolczastym. Później był kolejny sprint i ostatni, zwycięski skok.

Uciekał polami i lasami, głównie nocą. Na ostatniej prostej, pod Zakopanem, dopadła go pogoń. Marusarz znów przechytrzył oprawców, chowając się przed nimi w psiej budzie. Kiedy dotarł do bezpiecznego schronienia, okazało się, że uciekał z pociskiem w udzie. Kaliber 6,35. Samodzielnie go wyłuskał i zostawił na pamiątkę.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×