Nigdy nie zdobył punktu, miał dziwne wypadki. Oto najgorszy kierowca w historii F1
Absurdalny wypadek na Węgrzech
- Aż strach pomyśleć, co by było, gdybym wtedy nie miał na sobie kasku. Pamiętam, że chwilę przed uderzeniem założyłem go na głowę tylko po to, aby kamery nie widziały, jak bardzo jestem załamany - opowiada były kierowca.
Inoue był przytomny, ale na wszelki wypadek odwieziono go do szpitala. Jego team dostał za to rekompensatę finansową, ale zawodnikowi nie przekazał ani centa. Japończyk musiał z własnej kieszeni opłacić lekarzy.
- Powiedziano mi, że mam siedzieć cicho, a wtedy moje miejsce w zespole będzie bezpieczne. To był absurd, bo straciłem przez to pieniądze. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem to zaakceptować. Jeszcze gorzej było po incydencie na Węgrzech - wyjaśnia.
Po trzynastu okrążeniach Inoue musiał zjechać na pobocze z powodu wysokiego ciśnienia oleju, które doprowadziło do pożaru. Kierowca Footwork nie chciał stracić swojego bolidu (aby móc kontynuować nim rywalizację w następnych wyścigach), dlatego bez czekania na pomoc wziął gaśnicę i... w tym momencie został potrącony przez nadjeżdżająca karetkę!
Japończyk przez moment utrzymał się na nogach, a potem stracił przytomność.
Zobacz.
- To było kapitalne lądowanie. 9,9 punktu - żartuje dziś z tego zdarzenia sportowiec. Ale wtedy nie było mu do śmiechu. - Spodziewałem się, że do szpitala od razu zabierze mnie helikopter. Jednak dyrektor wyścigu Charlie Whiting powiedział, że nie może go wezwać, bo będzie musiał przerwać GP. Musiałem czekać godzinę na pomoc - wspomina.
Po zakończonej rywalizacji Inoue wreszcie doczekał się transportu. Na miejscu był zszokowany. - Lekarze, zamiast sprawdzać moje kości, zaczęli wypytywać o kartę kredytową. To było śmieszne. Przecież wtedy byłem jeszcze w kombinezonie wyścigowym. Musiałem negocjować - zdradza zawodnik, dla którego wypadek na Węgrzech zakończył się złamaną nogą.
"Nie miałem jaj, żeby ścigać się w Indycar"
W 1996 roku Inoue prowadził rozmowy z zespołem Tyrrella, ale zakończyły się fiaskiem. Później pojawiły się informacje, że jest faworytem do miejsca w Minardi. Jednak w ostatniej chwili jeden z jego sponsorów zrezygnował i do teamu dołączył Giancarlo Fisichella.
Japończyk przez kolejne trzy lata ścigał się w innych seriach, po czym zakończył karierę sportową. - To nie było to, co chciałem robić. W międzyczasie pojawiła się oferta z Indycar, ale nie miałem jaj, żeby ją przyjąć. Kiedy brałem udział w prywatnych testach na torze Indianapolis, dosłownie narobiłem w gacie ze strachu - przyznaje.
Look!! Show you the multi-billionaire. pic.twitter.com/AHtTW6KLaH
— Taki Inoue Bot@本人公認 (@takiinouebot) 14 grudnia 2016
Inoue na sportowej emeryturze zamieszkał w Monaco. - Z Formuły 1 nie została mi żadna pamiątka. Rozdałem wszystko. Dziś wyścigi oglądam w telewizji, bo bardzo rzadko się zdarza, żebym dostał przepustkę na jakiś tor - przyznaje.
Jak zarabia na życie? 53-latek prowadzi firmę w branży górniczej. W wolnym czasie udziela się w mediach społecznościowych i pomaga młodym japońskim kierowcom odnaleźć się w europejskich sportach motorowych. - Za to jednak nie biorę pieniędzy. Nigdy - przekonuje.
Ostatnio o Inoue zrobiło się głośno po tym, jak Nico Rosberg zapowiedział zakończenie kariery. Japończyk na Twitterze zamieścił zdjęcie swojego CV i wyraził chęć ubiegania się o miejsce u boku Lewisa Hamiltona. Mało kto jednak bierze to na poważnie.
- Inoue jest zapewne jednym z ostatnich zawodników na liście życzeń Mercedesa - piszą media.
Please Find attached files. I would like to apply for your F1 driver job for 2017 @MercedesAMGF1 pic.twitter.com/1vFf7E0IxW
— Taki Inoue (@takiinoue) 8 grudnia 2016
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: tak rapuje najdroższy piłkarz świata. Zobacz Pogbę w akcji