Natalia Partyka: Nie drażni mnie, gdy ktoś zerka

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Podobno przez długi czas nie potrafiła pani sobie poradzić z porażką, a z kilkoma z rzędu to już w ogóle?

Nadal nie umiem, ale już jest lepiej. Zależy, jaka przytrafia mi się porażka. Czasami przegrywa się minimalnie, można być wkurzonym, ale jednocześnie zadowolonym ze swojej dyspozycji. Bywa jednak, że przegrana boli przez kilka dni. Kiedyś lepiej było do mnie w trudnych momentach nie podchodzić. Potrafiło mnie trzymać przez tydzień - szłam do sali i trenowałam przez dziesięć godzin, żeby już nie przegrać. Teraz jestem już trochę starsza i pewnie tyle bym nie wytrzymała. Staram się na spokojnie wszystko przeanalizować, wytłumaczyć sobie, znaleźć powody gorszej gry i pójść dalej.

Myśli już pani o igrzyskach w Tokio?

Chcę zakwalifikować się do turnieju indywidualnego. Od roku są już inne zasady punktacji do rankingu światowego i musimy dużo więcej grać. Teraz wszyscy jeżdżą wszędzie, żeby utrzymać swoje pozycje. Za rok zaczniemy walkę o start drużynowy, później przyjdzie zagrać tylko o siebie. Wiem, że jestem w stanie się zakwalifikować, ale wiem też, że jeśli się nie uda, to nie będzie koniec świata. Przez to co przeżyłam do tej pory, inaczej do wszystkiego podchodzę. Wiem, że igrzyska to niezwykle ważny turniej, ale nie jedyny.

Jakbym słuchał psychologa.

Ja tylko zmniejszam ciśnienie.

Dlaczego zmieniła pani klub na czeski SKST Hodonin?

Pieniądze mam takie same jak w Tarnobrzegu, w którym grałam ostatnio. Zresztą - myślę, że w niektórych polskich klubach mogłabym zarabiać więcej niż obecnie. Szukałam jednak innego bodźca, potrzebowałam zmiany, żeby mi się jeszcze bardziej zachciało. Z Hodoninem nie muszę grać wszystkich meczów - mamy ich dwadzieścia w sezonie zasadniczym, później play-offy i jeszcze Ligę Mistrzów. Gramy dwa mecze w jeden weekend, więc wyjazdów mam mniej niż w polskiej lidze. Poza jedną Czeszką i mną, w podstawowym składzie jest jeszcze Ukrainka, która w Hodoninie mieszka od dawna, i Chinka - sprowadzona specjalnie na Ligę Mistrzów.

Mieszka pani w Czechach?

Nie, tylko dojeżdżam na mecze, w Tarnobrzegu też nie mieszkałam. Wracam do Gdańska.

Ma pani do kogo?

Mam dom, mam rodzinę. Z wiekiem potrzeby się trochę zmieniają. Może bardziej doceniam szczęście, jakim jest posiadanie wszystkich bliskich w Gdańsku. Kiedyś nie przeszkadzało mi, że wyjeżdżałam i długo nie widziałam się z rodzicami. Teraz nadrabiam to, nawet jeśli wracam do domu na tydzień. Nie mam ciśnienia, żeby ktoś na mnie czekał z zupą. Doceniam znajomych, może kiedyś będę miała większe potrzeby. O dzieciach też nie myślę, bo nie wiem, czy bym chciała. Temat fajny, ale trzeba byłoby przewartościować wiele rzeczy, a nie wiem, czy już mnie na to stać. Kiedy skończę grać, chciałabym wynagrodzić sobie te lata spędzone w sali, chciałabym wszystko nadrobić, podróżować. Nie czuję ciśnienia, żeby zostać matką, moja siostra ma 5-letniego synka, który jest moim chrześniakiem. Na razie wystarczy.

Jest pani zżyta z Gdańskiem, a to centrum polskiego tenisa stołowego. Zdążyła pani poznać Andrzeja Grubbę?

Mam takie zdjęcie, na którym z nim stoję. To był jakiś turniej w Trójmieście, miałam chyba dziesięć lat - to było nasze pierwsze spotkanie. Później, ale jeszcze przed chorobą, Grubba wrócił do Gdańska i próbował pracować w ośrodku szkolenia. Widywałam się z nim codziennie, kiedyś wziął mnie na trening, rzucał piłki. Ale więcej miałam jednak do czynienia z Leszkiem Kucharskim. Najpierw pracował nade mną, żebym chciała dołączyć do grupy chłopaków, których trenował. Miałam zajęcia w sali obok, pilnował, żebym przychodziła najpierw raz w tygodniu, później dwa, aż w końcu przeniosłam się na stałe. Wierzył we mnie, zajmował się moim rozwojem. Później został trenerem kadry kobiet i dawał mi szanse w reprezentacji.

Kiedy myślisz o tenisie stołowym w Polsce, to myślisz Grubba i Kucharski. A kiedy o tenisie stołowym kobiet - o Natalii Partyce. To miłe być ambasadorem całej dyscypliny?

Miłe. To mimo wszystko u nas sport niszowy, nie ma wielkiego zainteresowania mediów, na co dzień nie jest uprawiany przez setki tysięcy Polek i Polaków. Dla mnie to ważne, że mogę się przyczynić do tego, że o pingpongu się w ogóle mówi, że nie jesteśmy cały czas traktowani jak świetlica, że można gdzieś o nas usłyszeć. Większość Polaków traktuje tenis stołowy, jako odbijanie piłki dla zabawy. A my też mamy świetnych zawodników, swoje sukcesy, o których mało kto wie. Musimy z tej świetlicy wyjść na dobre. I nie przeszkadza mi już to, że nie jestem po prostu tenisistką, ale mam łatkę z napisem: "niepełnosprawna".

Chciałaby pani kiedyś tę łatkę odczepić?

Marzyłam o tym, ale mam już świadomość, że nigdy się jej nie pozbędę.

Czy odnosząc sukcesy czuje pani, że pomaga trochę wszystkim niepełnosprawnym, przełamuje bariery?

W polskim społeczeństwie dużo się zmienia. Przez lata igrzyska paraolimpijskie nie interesowały nikogo, a z Rio były już normalne transmisje. Można się nam przyjrzeć z bliska, zrozumieć, że sport nie jest dla nas rehabilitacją, ale normalnym wyzwaniem. Wcześniej jeśli ktoś nie miał osoby niepełnosprawnej w najbliższym otoczeniu, nie wiedział kim jesteśmy, teraz widzi sprintera bez nóg i inaczej nas odbiera, traktuje nas po prostu jak sportowców. Wcześniej kojarzyliśmy się z ludźmi smutnymi, biednymi i załamanymi. A to chyba największa krzywda, jaką można nam zrobić.

Pani ciągle się uśmiecha.

Nie pasuję do obrazka, co? Kiedy utrwalało się tylko ciemny obraz niepełnosprawności, nie można było się dziwić, że inni też nas tak postrzegają. Dziś ludzie niepełnosprawni wychodzą na ulice, mają udogodnienia, nie muszą siedzieć zamknięci w domach.

Jest pani rozpoznawalna?

W Gdańsku zdarza się to częściej niż w innych miastach, ale jestem kojarzona. Jak ktoś nie wie skąd mnie zna, szybko zerka na ręce, widzi że jednej nie mam i już łączy kropki. Zawsze spotykam się życzliwą reakcją, mam wielkie wsparcie. Hejt dotyka mnie tylko w środowisku pingpongowym, ale takie już je mamy - walczące, skłócone, nie dające wsparcia. Nie przejmuję się tym, bo szkoda czasu.

Popularność pomaga pani więcej zarabiać?

Na pewno wzbudzam większe zainteresowanie świata biznesu niż większość polskich sportowców, pracowałam już z kilkoma markami globalnymi, jak i z lokalnymi. Wciąż dostaję wiele zapytań, ale jestem dość wybredna. Zdarzało mi się podpisywać umowy, dzięki którym znacznie zwiększałam swoje dochody, jednak traktuję taką działalność jako dodatkową, dbam bardzo o to, aby takie zaangażowanie nie utrudniało mi treningów, czy udziału w turniejach. Na co dzień żyję głównie z tego, co zarobię w lidze. Myślę, że w gdybym mieszkała w innym kraju, mogłabym więcej zarabiać, ale nie narzekam, jest naprawdę dobrze. Poza tym muszę jeszcze tylko dziesięć lat dobrze się prowadzić, a później co miesiąc będą wpadać dwa tysiące z renty paraolimpijskiej - wtedy będę już mogła tylko leżeć i pachnieć.

A serio?

Chciałabym coś robić w sporcie. Wykorzystać swoją pozycję do promocji sportu niepełnosprawnych. Przekuć swoje sukcesy, to co osiągnęłam, w stworzenie szansy dla innych. Po karierze zajmę się też intensywniej moim funduszem stypendialnym, w którego prowadzeniu dzisiaj pomaga mi wiele osób, bo z braku czasu nie mogę mu się w pełni poświęcić.

Potrafi pani w ogóle posiedzieć w domu i poczytać książkę?

Bardzo lubię czytać. Ostatnio połknęłam kryminały Katarzyny Bondy. Lubię też biografie, nie tylko sportowców. Miałam też fazę na książki o dobrym jedzeniu, o eliminowaniu złych produktów z diety, ale to już mam za sobą. Przez jakiś czas nie jadłam mięsa, ale na zawodach czasami tylko ono nadaje się do jedzenia, więc wykluczyłam z diety tylko gluten. Przebadałam się dokładnie, zaczęłam się bardziej pilnować. Ale nie jest ze mną źle - pizzę zjem zawsze, bo uwielbiam.

Pytałem o siedzenie w domu, a pani o jedzeniu.

Kiedyś nie potrafiłam wysiedzieć w domu w ogóle. Na trening szłam nawet podczas choroby. Teraz już z tego wyrosłam i wiem, że nie jest to dobre dla mojego organizmu. Czasami marudzę, że mnie nie ma długo w domu, ale jak długo siedzę, to brakuje mi wyjazdów. Ciężko znaleźć środek, ale co poradzę, że jak gdzieś dłużej pobędę, to mi się nudzi?

Czy podziwiasz postawę Natalii Partyki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×