50 Ironmanów, 50 dni, 50 stanów. Poznaj "Żelaznego Kowboja"

Michał Fabian
Michał Fabian

Te słowa nie były w stanie odwieść go od realizacji pomysłu. - To było dla mnie ekscytujące. Chciałem im udowodnić, że się mylą - mówi Lawrence, który na samym początku przyjął następujące założenie: "Nie planuję niepowodzenia. Nie ma żadnej opcji B". Solidnie się przygotowywał - nie tylko wylewając hektolitry potu na treningach, ale także pod względem logistycznym. Było to gigantyczne wyzwanie. Jak wyznaczyć trasę? Jaką przyjąć kolejność? Jak przemieścić się ze stanu do stanu? Jak się zregenerować? - pytań i wątpliwości było sporo, ale Lawrence nigdy nie zszedł z obranej ścieżki.

Morderczą misję rozpoczął 6 czerwca, o północy. Pierwszego Ironmana ukończył w Kauai na Hawajach. Drugim stanem była Alaska, trzecim Waszyngton. Zwłaszcza początek akcji 50-50-50 był wyczerpujący, dał mu mocno w kość - głównie ze względu na odległości. Musiał podróżować samolotami, przez pierwsze trzy dni na sen poświęcił w sumie tylko 7,5 godziny. Po zaliczeniu trzeciego odcinka przemieszczał się samochodem kempingowym. Od tego momentu spał "trochę" dłużej - od 4 do 5 godzin na dobę.

Mógł liczyć na wsparcie znakomicie funkcjonującego zespołu. Miał trzech kierowców, dwóch pilotów, co jakiś czas odwiedzała go masażystka i kręgarz, towarzyszyła mu także ekipa filmowa dokumentująca jego wyczyn. Największe wsparcie czerpał od najbliższych - żony i dzieci. - Oni byli moją największą motywacją. Powiedziałem im, że to zrobię, więc nie miałem wyboru. Wiedziałem, że będą codziennie czekać na mecie, nie mogłem ich zawieść - dodaje.

Sen przyszedł niespodziewanie

Zdarzały się momenty słabości, czasem potężne kryzysy. Lawrence najgorzej wspomina Ironmany w Arizonie i Tennessee. W drugim ze stanów jego organizm się zbuntował. "Żelazny Kowboj" był tak wyczerpany, że podczas jazdy rowerem na moment przysnął. Spadł z roweru i solidnie się potłukł. Niektórzy wątpili w to, jak można było usnąć w takim momencie. Amerykanin wyjaśnia: - Podczas pływania czy biegu musisz poruszać się aktywnie, podczas jazdy na rowerze można momentami (np. na zjeździe - przyp. red.) odpocząć. Właśnie wtedy zasnąłem. To mogło trwać przez 3-4 sekundy - opisuje.

Ból stał się jego wiernym kompanem. - Moje stopy były zniszczone. Miałem pęcherze między palcami, zeszły mi paznokcie - relacjonuje. Podczas ostatniego etapu, 25 lipca w Provo, w stanie Utah, przeżywał katorgę podczas pływackiej części triathlonu. Silne skurcze, hipotermia. Płakał, ale się nie poddawał. Wychodząc z wody, miał dreszcze. Później jednak odzyskał energię. Efekt był zaskakujący - ostatniego Ironmana Lawrence pokonał najszybciej ze wszystkich, w 11,5 godziny. Jego średni czas ze wszystkich 50 triathlonów to ok. 14,5 godziny.

Zobacz film z ostatniego Ironmana - w Utah

Skąd wziąć na to wszystko energię? Triathlonista przedstawia, jak wyglądały jego posiłki. Przed częścią pływacką zjadał pierwsze śniadanie. - Dwie miski płatków owsianych z orzechami, kokosem i miodem. Po pływaniu drugie śniadanie - jajka, placki ziemniaczane, boczek, owoce i gofry - opisuje. Jego ekipa miała go pod stałą kontrolą, dbała o to, by uzupełniał kalorie. - Z jednej strony ciągle byłem głodny, a z drugiej - byłem zmęczony jedzeniem - śmieje się Lawrence, który zaznacza, że udało mu się utrzymać wagę. - Nie straciłem ani kilograma. Można zrobić coś tak ekstremalnego, a do tego utrzymać zdrową dietę - cieszy się.

Zebrał 68 tysięcy, chce zebrać milion

Podczas akcji 50-50-50 Amerykanin zebrał dla wspomnianej fundacji 68 tysięcy dolarów. Środki pochodziły m.in. z wpisowego wnoszonego przez innych uczestników wyzwania. Lawrence zachęcał bowiem sportowców z różnych stanów, by dołączyli do niego. Mieli przebiec z nim ostatnie 5 kilometrów maratonu. W niektórych stanach decydowało się na to 10 osób, w innych dużo więcej. Na finiszu w Utah - nawet 2000. Codziennie, przez 50 dni, "piątkę" z tatą pokonywała Lucy, 12-letnia córka triathlonisty.

Lawrence dokonał rzeczy niebywałej, ale nie trafi po raz trzeci do Księgi Rekordów Guinessa. Z przyczyn formalnych. Żaden z Ironmanów nie odbywał się bowiem na atestowanej trasie. "Żelazny Kowboj" i jego ekipa mierzyli dystans za pomocą zegarka z GPS. - Wcale jednak nie chodziło mi o rekord. Chcę wpłynąć na życie ludzi - powtarza 39-latek.

Co dalej przed kowbojem-bohaterem? On sam liczył na to, że po zakończeniu wyzwania wreszcie porządnie odpocznie. Nic z tego. Zyskał taki rozgłos, że wręcz nie mógł się opędzić od dziennikarzy. - 51. dnia chciałem spróbować się wyspać, nacieszyć się rodziną, ale media mi na to nie pozwoliły - śmieje się.

Jego misja nie zakończyła się 25 lipca. Nadal zamierza stawiać czoła problemowi otyłości, wraz z żoną będzie jeździć po szkołach i prowadzić wykłady na temat aktywnego trybu życia. Przyrzekł sobie, że zbierze dla Jamie Oliver Food Foundation milion dolarów. Od niektórych znowu słyszy: "to niemożliwe". Wtedy James odpowiada im: "50 Ironmanów w 50 dni w 50 stanach - to też miało być niemożliwe".

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×