Śmierć Marco Simoncellego nie poszła na marne. Fundacja jego imienia ratuje życie dzieciom

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera

Simoncelli nie zdążył wygrać wyścigu w królewskiej kategorii. Zdobył dwa pole position, dwukrotnie stawał na podium. Jego śmierć była jednak szokiem dla najbliższych i całego środowiska motocyklowego. W grudniu 2011 roku, niecałe trzy miesiące od wypadku, jego menedżer Carlo Pernat i dziewczyna "Sica" Kate Fretti wpadli na pomysł utworzenia specjalnej fundacji.

Gdy zaczęto tworzyć fundację, nie do końca wiedziano czym ma się zajmować. Cel był prosty - śmierć 24-latka nie mogła pójść na marne. - Pierwsze kroki podejmowaliśmy z rozwagą. Mieliśmy wiele trudnych pomysłów do zrealizowania w świecie, który nie jest sprawiedliwy. Nie mieliśmy żadnej strategii marketingowej, nie mieliśmy doświadczeń w działalności charytatywnej. Chcieliśmy wszystko oprzeć o ludzi, którzy po prostu kochali Marco. Datki zaczęły przychodzić bez pytania o cokolwiek, fani Marco wykupowali abonament, wspierali nowe pomysły - wspominają założyciele fundacji "Sica".

Pomimo śmierci Marco, w trakcie wyścigów MotoGP nadal można kupić gadżety związane z Włochem. Zegarki, koszulki, bluzy, kubki - wszystko z napisem "58", z którym startował "Sic". Dochód z ich sprzedaży w całości przekazywany jest na konta fundacji.

Czy jesteś pod wrażeniem efektów działania fundacji Marco Simoncellego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Polub Sporty Motorowe na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (1)
  • Pietryga Zgłoś komentarz
    Motocykl to bardzo trudny do opanowania pojazd samochodowy. Trzeba lat jeżdzenia by opanować nim jazdę.