Inflacja drenuje portfele kibiców. To już widać

Inflacja w Polsce jest na poziomie najwyższym od 24 lat, co daje się dostrzec podczas codziennych zakupów. Wszechobecna drożyzna sprawia, że w portfelach Polaków zostaje mniej pieniędzy. To z kolei przekłada się na wypełnienie stadionów.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Kibice na stadionie w Lesznie WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Na zdjęciu: Kibice na stadionie w Lesznie
Z danych opublikowanych przez GUS wynika, że ceny dóbr i usług były w kwietniu średnio o 12,4 proc. wyższe niż rok wcześniej. Tak wysokiej inflacji w Polsce nie było od roku 1998. Wszechobecną drożyznę "podbiła" wojna w Ukrainie, która doprowadziła przede wszystkim do wzrostu cen paliw i energii. Eksperci nie mają przy tym dobrych wiadomości - wysoka inflacja pozostanie z nami jeszcze przez jakiś czas.

Stadiony zaczynają pustoszeć

W sytuacji, w której przeciętny Kowalski musi wydać coraz więcej na niezbędne towary, na dalszy plan schodzi rozrywka. Alarmujący spadek frekwencji można dostrzec w wybranych ośrodkach PGE Ekstraligi. Chociażby w Lesznie średnia widownia dwóch tegorocznych spotkań to 5,5 tys. W roku 2019, ostatnim przed pandemią koronawirusa, co mecz na stadion przychodziło ponad 11 tys. fanów.

Pustki na otwarcie sezonu były też w Gorzowie czy Częstochowie, gdzie na pierwsze mecze Moje Bermudy Stali czy zielona-energia.com Włókniarza przyszło 6 i 7,5 tys. osób. W roku 2019 oba kluby mogły się pochwalić znacznie lepszą frekwencją - odpowiednio na poziomie 10,1 tys. i 13,8 tys.

ZOBACZ WIDEO Solidny punkt w cieniu gwiazd. Szymon Woźniak o swojej roli w zespole

- Dzieje się coś niepokojącego, bo przecież jeszcze kilka lat temu w niektórych ośrodkach wysprzedawano wszystkie karnety i praktycznie nie było biletów na dany mecz - komentuje Marta Półtorak, która zwraca uwagę na rosnącą inflację i spadającą siłę nabywczą pieniądza.

Zdaniem byłej prezes Stali Rzeszów, nie można spadku frekwencji tłumaczyć tym, że niektóre mecze rozgrywano w piątki przy gorszej pogodzie, bo dotąd nie było problemów z frekwencją na otwarcie rundy. - Swoją rolę w tym spadku frekwencji ma jednak telewizja. Skoro ceny rosną, a mecze są dobrze opakowane, to czasem kibic woli zostać w domu i obejrzeć wszystko sprzed telewizora, skoro i tak płaci abonament - dodaje Półtorak.
Mecze w Lublinie to pozytywny wyjątek w obecnych czasach Mecze w Lublinie to pozytywny wyjątek w obecnych czasach
Podobnie sprawę widzi Jan Krzystyniak, który nie wierzy w to, by żużel przejadł się w Lesznie, po tym jak Fogo Unia przez cztery lata z rzędu zdobywała tytuł mistrza Polski. - Rozmawiam z kibicami i mówią mi, że jeśli mają do wyboru żużel albo opłaty, to muszą zapłacić to drugie. To oczywiste - twierdzi były zawodnik leszczyńskich "Byków".

Ośrodki miejskie mają łatwiej?

Spadek frekwencji nie dotyka przede wszystkim dwóch klubów w PGE Ekstralidze - Betard Sparty Wrocław i Motoru Lublin. Gdy wrocławianie niedawno podejmowali najsłabszą Arged Malesa Ostrów, na trybunach pojawiło się niespełna 10 tys. fanów. Nie przeszkodził im fakt, że spotkanie rozgrywane było w piątkowe popołudnie. Kilka dni wcześniej, gdy ostrowianie zawitali do Leszna, na stadion przybyło 4 tys. kibiców. Różnica jest kolosalna.

Z kolei w Lublinie co mecz mamy do czynienia z kompletem publiki. "Koziołki" regularnie śledzi ponad 8 tys. fanów. - Stadion w Lublinie jest mały, co nie jest bez znaczenia. Gdyby w Lesznie był obiekt podobnych rozmiarów, to też mówilibyśmy o komplecie co kolejkę - zauważa Krzystyniak.

- Lublin nie miał żużla przez pewien okres, nie mówiąc o walce o najwyższe lokaty. Teraz kibice po latach mają w końcu drużynę na poziomie, a to przyciąga. To samo widzimy w Krośnie, gdzie klub zaczyna coraz lepiej funkcjonować - dodaje z kolei Półtorak.

Zdaniem Półtorak, nie bez znaczenia jest to, że Wrocław i Lublin to duże ośrodki miejskie. - Mowa o miastach wojewódzkich, na których skupia się finansowa uwaga regionu. Zarobki tam są wyższe niż w mniejszych ośrodkach. Dlatego też ich inflacja dotyka w mniejszym stopniu - stwierdza była prezes "Żurawi", zdaniem której kluby z mniejszych miast mogą mocniej odczuć problemy wynikające z szalejącej inflacji.

Klubom rosną koszty

Frekwencja to jedno, ceny biletów to drugie. W roku 2019 normalny bilet na spotkanie leszczyńskiej Fogo Unii na trybunę wysoką wynosił 120 albo 100 zł - w zależności od miejsca. Obecnie jest to 140 albo 120 zł. We Wrocławiu w czasach przedpandemicznych normalna wejściówka na trybunę zachodnią premium kosztowała 65 zł. Teraz jest to 65-70 zł, podwyżka jest zatem symboliczna.

- Sparta wykonuje bardzo dobrą robotę pod względem marketingu. Tam widać dążenie do wyniku i sukcesu. Przez kilka lat klub starał się o mistrzostwo Polski, aż w końcu udało się je wywalczyć w roku 2021. Obecna frekwencja to m.in. pochodna ubiegłorocznego sukcesu. Nie ulega jednak wątpliwości, że kibice we Wrocławiu są zamożniejsi niż w innych miastach - analizuje Krzystyniak.
Spadek frekwencji w Lesznie jest zauważalny Spadek frekwencji w Lesznie jest zauważalny
Warto przy tym pamiętać, że inflacja dotyka nie tylko kibiców, ale też kluby. Ze względu na wyższe koszty energii elektrycznej, wzrosły koszty organizacji spotkań. Wyższe są też wydatki na pensje pracowników czy zawodników. Dlatego dla wielu działaczy podniesienie cen biletów przed sezonem 2022 było jedynym rozwiązaniem, aby zrównoważyć budżet.

Czytaj także:
Mikkela Michelsena czeka przerwa. "Wszystko wokół zaczęło wirować"
Wygrał Grand Prix dzięki temu, że jeździ w I lidze?!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy spadek frekwencji na stadionach powiązany jest z wysoką inflacją?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×