Były żużlowiec realizuje się w nowej roli i czerpie z tego frajdę. Ma nadzieję na lata pracy

Kamil Brzozowski zdradził, co zrobiłby inaczej, gdyby teraz zaczynał przygodę z żużlem. Wychowanek Stali Gorzów przyznał, że ma jeszcze misję do wykonania i możliwe, że szybko z dyscypliny nie zniknie. Czy czuje się sportowcem spełnionym?

Bogumił Burczyk
Bogumił Burczyk
Kamil Brzozowski WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Kamil Brzozowski
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Zacznę od trywialnego pytania. Czy brakuje panu żużla z perspektywy zawodnika? Kamil Brzozowski, były zawodnik, obecnie trener: W pewnym stopniu tak. Czasami pojawia się uczucie, że samemu chętnie wsiadłoby się na motocykl. Parę ładnych lat pojeździłem. Ale czasami jeszcze nadarzy się okazja, by pokręcić kółka. Na szczęście nie zapomniałem, jak się jeździ, więc i mi zdarzyło się wsiąść na motor (śmiech). Sport to jest pasja, wspomnienia wracają, ale realizuję się w nowej roli i nie narzekam.

Zakończył pan karierę stosunkowo wcześnie. Dlaczego?

Uważam, że nie ma sensu robić czegoś na siłę. Zawodowa jazda ma sens tylko wtedy, gdy sprawia radość. Ja gdzieś zacząłem ją gubić. Już w sezonie 2020, w którym udało się awansować do 1. Ligi z Abramczyk Polonią Bydgoszcz, czułem, że to będzie mój ostatni rok. Prawdę mówiąc trzymałem się tego i myślałem, że zawieszę kevlar na kołku. Ostatecznie jednak prezes z Opola mocno nalegał, żebym jeszcze spróbował. Miał pewną wizję i widział mnie w swojej drużynie. Spróbowałem, ale nie czerpałem z tego wielkiej radości. Utwierdziłem się więc w przekonaniu, że przyszedł na mnie czas.

Miał pan sporo sukcesów jako junior.

Trochę tego było. Trzeba przyznać, że czasy też były inne. Powiedziałbym, że teraz wszystko jest bardziej profesjonalne. Wówczas gdy jeździłem jako junior, było wielu znakomitych młodzieżowców, na przykład Karol Ząbik czy Janusz Kołodziej. Dzisiaj to jednak wygląda inaczej. Wszystko ma ogromne znaczenie, o końcowym wyniku decydują detale. By zaistnieć, trzeba znaleźć bardzo duże środki na przygotowanie do sezonu.

Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia

Żużel poszedł w dobrym kierunku? Teraz wszystko wydaje się trudniejsze.

Trzeba się dostosować do realiów, ale pewne sytuacje wymagają odpowiedniej logistyki. Kiedyś transfery kosztowały grosze. Dzisiaj to są wydatki nawet sześciocyfrowe i to w przypadku juniorów, co już daje do myślenia. Kluby muszą stawać na głowie, pozyskiwać środki, ale to dotyczy wszystkich i nie ma równych i równiejszych.

Z żużla pan nie zniknął i szybko zaczął realizować się w nowej roli. Odczucia?

Pozytywne. Bycie trenerem to dla mnie wciąż coś nowego. Cały czas się uczę, ale widzę postępy i sprawia mi to dużą frajdę. Powiem szczerze, że to trudny orzech do zgryzienia, ale lubię wyzwania i widzę, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Udało nam się wygrać U-24 Ekstraligę w moim debiutanckim sezonie w roli trenera i dobrze. Poza tym fajnie byłoby wychować jakiegoś mistrza świata. Nie będzie łatwo, ale spróbujemy.

Przylgnęła do pana łatka specjalisty od awansów. Ten najbardziej szalony dwumecz finałowy, to chyba starcie Polonii z PSŻ-em Poznań.

Jeden z dwóch. Rzeczywiście, dokonaliśmy czegoś wielkiego i miło to wspominam.

Wierzył pan?

Tak i to chyba jako jedyny. Nawet prezes Jerzy Kanclerz nie wierzył, do czego zresztą otwarcie się przyznaje. Ja jednak chodziłem i powtarzałem, że jesteśmy w stanie odrobić straty. Nowy mecz, domowy tor, nasze warunki. Skoro oni wygrali tak wysoko u siebie, dlaczego my nie mielibyśmy wygrać z nimi? Dziś myślę, że prezes uważał, iż ja tak tylko mówię. Ale naprawdę w to wierzyłem. I wyszło na moje (śmiech).

Wspomniał pan o dwóch szalonych meczach.

Tak. Przeżyłem dwie szalone "remontady". W 2014 roku reprezentowałem barwy Ostrovii Ostrów i mierzyliśmy się ze Speedway Wandą Kraków. Stawką był awans do 1. Ligi. Pierwsze spotkanie zakończyło się wysoką wygraną naszych przeciwników. Drugie udało się wygrać aż 61:29 i ostatecznie awansować. Dwumecz był szalony, pewnie kibice pamiętają te zawirowania, które wywołała awaria oświetlenia. Ostatecznie jednak wszystko zakończyło się happy endem. Jest co wspominać.

Są takie zawody, które może pan nazwać najbardziej udanymi w swojej karierze? Takie, które szczególnie zapadły panu w pamięć?

Najbardziej pozytywny, również sympatyczny akcent, to finał MPPK w Bydgoszczy w 2019 roku. Jeździliśmy wtedy z Joshem Grajczonkiem w Polonii, a więc reprezentowaliśmy barwy gospodarza. Wszyscy skazywali nas na pożarcie. Rywale byli ekstraligowi i uznani. Finalnie udało nam się zdobyć brązowy medal i dokonać zdaniem wielu niemożliwego. Ta niespodzianka cieszy i rzeczywiście jakbym miał wskazać jeden turniej, który ma dla mnie szczególne znaczenie, to postawiłbym na właśnie ten.

Oprócz tych pozytywnych wspomnień, są często negatywne.

Właśnie mi się na szczęście udało tego uniknąć. Jak słuchałem opowieści kolegów, którzy potrafili nie dostać wypłaty za sezon, cieszyłem się, że takie perturbacje nigdy mnie nie dotknęły. Nie ma sezonu, który szczególnie dałby mi się we znaki. Może ten ostatni w Opolu. Dawałem z siebie wszystko, ale nie wychodziło. To był taki okres, kiedy głowa rzeczywiście odczuwała trudy rozgrywek. Przez pewien czas nawet nie jeździłem. Rzeczywiście, tamten sezon był trudny.

Może pan się nazwać spełnionym żużlowcem?

Pewnie, że chciałoby się więcej, najlepiej zostać mistrzem świata, ale nie każdy może być Bartoszem Zmarzlikiem. Taki ktoś rodzi się raz na sto lat i to niestety nie byłem ja (śmiech). Ale siadając do analizy po zakończeniu kariery, mogę ją podsumować jako fajną przygodę, którą chętnie bym powtórzył. Udało mi się uniknąć poważnych kontuzji, dzięki czemu to ja skończyłem z żużlem, a nie żużel ze mną. Pewnie niektóre rzeczy bym zmienił, jakbym miał tę wiedzę, co dziś zaczynając jako junior. Muszę jednak powiedzieć, że nie było źle.

Co by pan zmienił?

Po czasie łatwo mówić, bo tak naprawdę większość zawodników twierdzi, że zapewne zaszłaby dalej, gdyby zaczynała karierę, mając takie doświadczenia. Na pewno dzisiaj patrzę inaczej na siłownię. W młodszych latach podejście było takie, że wykonywało się ćwiczenia jakby z obowiązku. Teraz myślę inaczej, co przyniosło znaczące efekty, ale nie można mieć wszystkiego. Ja ze swojej kariery jestem zadowolony, odniosłem kilka sukcesów. Mogłem być może osiągnąć więcej, ale summa summarum jestem zadowolony i myślę, że to najważniejsze.

Kamil Brzozowski i żużel jednak się nie rozstają. W roli trenera spędzi pan długie lata?

Mam nadzieję. Lubię to robić i jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, to tak. Trudno jednak wybiegać tak daleko w przyszłość. Spełniam się w tym, co robię, chciałbym to kontynuować. Miejmy nadzieję, że los nie będzie rzucał kłód pod nogi. A co będzie dalej, zobaczymy.

Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także: 
Abramczyk Polonia będzie gotowa na więcej. Menedżer zdradził, co ma jej pomóc
Motor będzie miał nieoczywistego bohatera? "Ten zawodnik daje coś cenniejszego niż same punkty"

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×