Krępująca cisza. Kabareciarz opowiadał żarty i nikt się nie śmiał

Choć Marcin Wójcik jest wielkim fanem sportu, to dla sportowców występować nie lubi. Ale kalendarz występów kabaretu Ani Mru Mru układa pod terminarz... żużlowej ligi. Koledzy już pogodzili się, że w dni meczowych nie ma szans na żadne występy.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Marcin Wójcik WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Marcin Wójcik
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: To prawda, że nie lubi pan występować dla sportowców?

Marcin Wójcik (kabaret Ani Mru Mru): Sportowcy to dość specyficzna grupa ludzi. Kiedyś zostałem zaproszony na zgrupowanie reprezentacji Polski w piłkę nożną, która przygotowywała się do jakiejś wielkiej imprezy. Ten występ był dla mnie ogromnym przeżyciem.

Dlaczego?

Problemem nie było to, że nikt się nie śmiał, ale wcale nie było łatwiej. Okazało się, że nasi reprezentanci reagowali śmiechem w momentach, w których zupełnie się tego nie spodziewałem. Opowiadałem te żarty wiele razy, ale nikt nigdy nie śmiał się w momentach, które oni uznali za śmieszne. Nie był to szczególnie łatwy występ. Zastanawiałem się, z czego to mogło wynikać, ale powiedzmy, że może to efekt złego podania żartu przez artystę.

Od tamtego czasu nie występuje pan już dla sportowców?

Tak się złożyło, że nie. Może wyjątek zrobiłbym dla żużlowców na Gali PGE Ekstraligi. Na razie nie było jednak takiego tematu. Gdyby jednak zdarzyła się okazja, to na pewno postarałbym się zrobić coś fajnego.

ZOBACZ WIDEO: Zachwycał jako junior, jako senior zaliczył zjazd formy. Piotr Baron o Bartoszu Smektale

Jest pan aż tak dużym fanem żużla?

Na stadionach żużlowych pojawiam się bardzo często. W Lublinie jestem praktycznie na każdym domowym meczu, zdarza się, że jeżdżę też na wyjazdy Platinum Motoru Lublin w PGE Ekstralidze i niektóre rundy Grand Prix.

Zdarzało się panu przekładać planowany występ, by pojawić się na meczu?

Przekładać nie trzeba, bo już przed sezonem układamy plan występów kabaretu Ani Mru Mru właśnie pod kalendarz PGE Ekstraligi. W dni meczów domowych żaden występ nie wchodzi w grę, bo jest jasne, że muszę być wtedy na stadionie Motoru Lublin. Udało mi się przeforsować taki pomysł i tak to funkcjonuje. Nikt z tym szczególnie nie dyskutuje.

Długo musiał pan przekonywać kolegów do rezygnacji z występów, gdy jedzie Motor?

Koledzy się do tego dopasowali i doskonale to rozumieją. Oni może nie oglądają tylu meczów na żywo, ale też są bardzo zaangażowani. Gdy jedziemy busem i akurat w telewizji pokazywane są jakieś zawody żużlowe, to wszyscy oglądamy i pasjonujemy się tym.

Domyślam się, że taki układ sprawił, że przez Motor spore pieniądze przeszły panu koło nosa. Bez tej pasji mógłby pan występować częściej.

Pewnie tak, ale w końcu nie tylko praca się w życiu liczy. Czasami trzeba wyjść z domu na stadion, poskakać na trybunach, powydzierać się.

Kilka lat temu zagrał pan w klipie Motoru Lublin, w którym sparodiował pan słynną scenę z filmu Kiler-ów 2-ch. Nagranie było jednocześnie prezentacją nowych zawodników Motoru i szybko stało się hitem. 

Zadzwonił do mnie prezes Motoru Jakub Kępa, z którym dobrze się znamy, i powiedział, że chce zrobić coś dużego. Pomysł z filmem lotniczym bardzo mu pasował, bo transfery Motoru obfitują w takie wydarzenia. Awionetka Bartosza Zmarzlika to jedno, ale wcześniej była przecież słynna historia z Taiem Woffindenem. Kibice Motoru pojechali witać go na lotnisko, a Brytyjczyk nigdy nie wysiadł z samolotu

Jakim typem kibica pan jest?

Traktuję żużel śmiertelnie poważnie. Dla mnie to nie są żarty. Gdy jestem na trybunach, to krzyczę, używam brzydkich wyrazów i w ogóle nie jest mi do śmiechu. Bardzo mocno przeżywam kontuzję każdego zawodnika. Podczas Grand Prix w Warszawie trzech zawodników Motoru Lublin stanęło na podium, a ja i tak bardziej byłem myślami z Dominikiem Kuberą, który przewrócił się w kwalifikacjach i doznał kontuzji.

Ta dyscyplina to chyba dobry obiekt do żartów, sporo w niej afer i wyrazistych postaci.

Na pewno tak. Dużo się dzieje, jest mnóstwo kuriozalnych wydarzeń, więc na pewno dałoby się coś zrobić. Kiedyś jednak rozmawiałem z innym kabareciarzem z Zielonej Góry, także kibicem żużla. On słusznie zauważył, że tylko nam wydaje się, że wszyscy znają i rozumieją żużel. Tak naprawdę to jednak niszowy sport, którym żyją ludzie w kilkunastu miastach. Trudno oczekiwać, że ktoś w Suwałkach będzie pasjonował się żużlowymi żartami. Dajmy na to, że gralibyśmy w Olsztynie, a podczas skeczu nagle pojawiłoby się nazwisko Jarosława Hampela. Założę się, że większość sali - zamiast skupić się na żarcie - otwierałaby oczy i pytała, kim jest Jarek Hampel.

Motor Lublin obroni tytuł mistrzów Polski?

Moje podejście różni się od większości fanów. Dla mnie wynik naprawdę jest sprawą drugorzędną, a dużo ważniejsze są emocje w trakcie meczów i walka na torze. Wielu mówi mi, że po kontuzji Dominika Kubery Motor Lublin nie ma szans na złoty medal, a ja im odpowiadam, że brąz po ciekawej walce też będzie dobry.

Widzi pan w żużlu kogoś, kto mógłby poradzić sobie jako kabareciarz?

Wydaje mi się, że Wiktor Lampart. To bardzo wesoły człowiek, nieobliczalny, z dużym, a przede wszystkim niekonwencjonalnym poczuciem humoru. Może kiedyś zdarzy się okazja, że razem wystąpimy na scenie. Czemu nie.

A kogo najłatwiej byłoby sparodiować?

Najłatwiejszy jest Nicki Pedersen, bo jest charakterystyczny. Dobry jest też Fredrik Lindgren, bo on nic nie robi. Ciągle ma kamienną twarz, nie okazuje żadnych emocji. Dla mnie żużlowcy to jednak przede wszystkim wielcy herosi, więc nawet nigdy nie pojawiają mi się myśli, że tego czy tamtego chętnie bym sparodiował.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Świątek może rozbić bank
Ikona FC Barcelony ogłosiła decyzję

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×