Po bandzie: Szukanie kontaktu się opłaca... [FELIETON]

- Tego typu zdarzenia, jak Woźniaka z Huckenbeckiem, są dla wielu kibiców irytujące. Otóż zabijają żużel, jeśli sędzia podejmie niewłaściwą decyzję i uzna, że wyprzedzać można tylko na radar - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Na zdjęciu od lewej: Szymon Woźniak (kask czerwony) i Kai Huckenbeck (kask niebieski) WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu od lewej: Szymon Woźniak (kask czerwony) i Kai Huckenbeck (kask niebieski)
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Jest w polskim żużlu kilku zawodników, którzy równie błyskotliwi, co pod taśmą, są przy telewizyjnym sitku. Którzy potrafią wejść na tak wysokie obroty, że wystrzeliwują słowa z prędkością karabinu maszynowego. Do tego mówią nie tylko dużo, ale też z sensem. Kimś takim jest, dla przykładu, Grzesiek Zengota. Jak to mówią w branży - medialny samograj. Wystarczy podstawić mikrofon i dalej nie trzeba już nawet pytań zadawać - Zengi sam popłynie, dostarczając potrzebnego materiału. Dlatego świetnie się sprawdzał jako ekspert.

Po zakończeniu kariery liczne zaproszenia na wysokie stołki dopadną też z pewnością Szymona Woźniaka, który w sobotę - przy okazji transmisji z częstochowskiej rundy Tauron SEC - nazwał swój umysł analitycznym. Na 30-latku skupiła się uwaga kibiców nie tylko z powodu zajęcia miejsca na najniższym stopniu podium. Kibiców podzieliło też starcie Polaka z Kaiem Huckenbeckiem, gdy sędzia Latosiński dopatrzył się przewinienia tego drugiego. Większość obserwatorów była jednak innego zdania, nawet europoseł Czarnecki dyskretnie stanął tu po stronie Niemca, nie Polaka.

ZOBACZ WIDEO: Janusz Kołodziej: Chciałem pomóc drużynie i źle na tym wyszedłem. Jestem wściekły

Szukanie kontaktu i powierzanie swojego losu w ręce arbitra to jedna z najbardziej uciążliwych przypadłości współczesnego speedwaya. Otóż są zawodnicy, którzy wyprzedzani przez rywala przy krawężniku nie potrafią się z tym pogodzić i pokornie odjechać na drugi krąg, by następnie próbować się zrewanżować. Analityczny umysł podpowiada im, by zacieśnić tor jazdy i poszukać kontaktu z rywalem, a tym samym sprawić wrażenie, że to atak przeciwnika był nazbyt agresywny i nieczysty.

Nie mam legitymacji do tego, by autorytarnie uznać, że tak właśnie było ostatnio w Częstochowie. Tym bardziej, że w rozmowie z dociekliwym Filipem Czyszanowskim Szymek użył tylu argumentów, tak precyzyjnie potrafił ubrać myśli w słowa, że zasiał ziarenko niepewności w głowach swoich najbardziej zapiekłych oponentów. Choć moim skromnym zdaniem nie mógłby mieć pretensji, gdyby to jego arbiter nie dopuścił do powtórki. Jednocześnie przyjmuję tłumaczenie, że musiał wyskoczyć z siodła, by nie spotkać się z bandą. Ta zbliża się bowiem na łuku z prędkością światła, nie tylko na wąskim torze w Grudziądzu, na innych również. No ale to już było następstwem zacieśniania toru jazdy, próby założenia się na rywala będącego nieco z przodu.

Mieliśmy w sobotę podobną mijankę, lecz zupełnie inne zachowanie. Gdy Patryk Dudek  wyprzedzał Dmitrija Berge. Mianowicie Francuz mógł doprowadzić do bliźniaczej sytuacji, lecz pogodził się z utratą pozycji na rzecz szybszego w tym fragmencie wyścigu rywala.

Mam świadomość, że tego typu zdarzenia, jak Woźniaka z Huckenbeckiem, są dla wielu kibiców irytujące. Otóż zabijają żużel, jeśli sędzia podejmie niewłaściwą decyzję i uzna, że wyprzedzać można tylko na radar. Bo solą dyscypliny jest właśnie wyprzedzanie. Przekornie jednak zaznaczę, że rozumiem tych, którzy ryzykują upadkiem w imię sportowego powodzenia. Bo jednak świadczy to o sportowej ambicji, a to pożądana cecha. Grunt, by sędziowie nie dawali się na to zbyt często nabierać.

Gdyby w sobotę sędzia Latosiński podjął inną decyzję, Woźniaka zabrakłoby nie tylko na pudle, ale nawet w biegu barażowym. Zatem opłacało się... A poza wszystkim kibicuję Szymonowi bardzo, bo metodycznie zdobywa w ukochanej dyscyplinie kolejne połacie terenu. Myślę, że najważniejszą imprezą sezonu będzie dlań Grand Prix Challenge w Gislaved. I trzymam kciuki, by dzięki swojej determinacji tam również dotarł na podium.

Woźniak nie zawsze upadał w bliskim kontakcie z rywalami. Pamiętacie, jak przed rokiem gorzowska runda Grand Prix zaczęła się na śliskiej mazi? Wtedy, na dzień dobry, bez najmniejszych skrupułów wszedł pod niego kolega Zmarzlik, walczący o tytuł indywidualnego mistrza świata. I jadący z dziką kartą Szymon zachował się zgodnie z narodową racją stanu, tzn. bohatersko utrzymał na motocyklu, tracąc zajmowaną pozycję. Bo gdyby upadł, z pomocą sędziego dopisałby z pewnością literkę przy nazwisku Bartosza.

Zresztą, Zmarzlik też ma różne historie na sumieniu. Gdy w 2017 roku, podczas gorzowskiego finału Indywidualnych Mistrzostw Polski, próbował się przedostać z biegu barażowego do finałowego, kładł się na rywali w pierwszym łuku, że tak powiem, od tyłu. A po upadku dostawał drugą szansę. Jego misja zakończyła się jednak niepowodzeniem, a złoto wywalczył... Woźniak.

Przy okazji. To, czy zawodnik odważy się upaść, miewa niekiedy kolosalne znaczenie. Nawet na wagę utrzymania się zespołu w lidze. Do dziś mam przed oczami ligowy pojedynek Betard Sparta - PGE Marma Rzeszów z 2013 roku i brutalny atak Batchelora na Nickiego Pedersena w biegach nominowanych. Australijczyk wszedł w rywala bez pardonu, sfaulował go, jednak ten zrobił wszystko, by nie spaść z motocykla. Udało mu się, lecz wyścigu już nie kontynuował, a Marek Wojaczek nie odważył się Batchelora wykluczyć. Konsekwencje miało to historyczne, bo dzięki temu punkt bonusowy za zwycięstwo w dwumeczu wzięli wrocławianie, nie rzeszowianie. I to wrocławianie utrzymali się w elicie kosztem rzeszowian.

Gdyby Pedersen upadł, to Betard Sparta zostałaby zdegradowana. Jednak Duńczyk, skory do takich poświęceń podczas walki na własne konto o globalne tytuły, jako reprezentant rzeszowskiego klubu wolał chronić swoje kości. Czemu trudno się dziwić. Dlatego to ważne, by sędziowie mieli odwagę wykluczać brutali nawet wtedy, gdy nie dojdzie do upadku.

Wracając jednak do Woźniaka. Niech dalej, odważnie, krok po kroku, jedzie po swoje, udowadniając, że tegoroczny sezon nie jest wcale sufitem jego możliwości. Bo o to, że pozostanie charyzmatycznym mówcą, martwić się nie musimy. Podałbym go nawet za przykład Glebowi Czugunowowi, który odważny próbował być ostatnio w kontaktach z mediami, natomiast na torze, w kontaktach z rywalami, bywa z tym różnie.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
PGE Ekstraliga dopiero na półmetku, a Zmarzlik już zalicza najlepszy sezon
Fakty i liczby. Niemoc Dudka i Lamparta. Unia z najgorszą serią od ponad dwóch dekad

Oglądaj TAURON SEC tylko w TVP Sport

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×