Żużlowi bliźniacy z Zielonej Góry. Jan Krzystyniak karierę zawdzięczał bratu

Jan i Alfred Krzystyniakowie to żużlowi bliźniacy z Zielonej Góry. Większą karierę zrobił Jan, ale gdyby nie brat, to najprawdopodobniej nie oglądalibyśmy go na torach.

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk
Jan Krzystyniak WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Jan Krzystyniak
Bohaterowie tej historii na świat przyszli 14 marca 1958 roku. Jan Krzystyniak i jego brat Alfred urodzili się w Zielonej Górze, gdzie żużel był sportem numer jeden. Lubili motocykle i trafili do szkółki żużlowej. Jan po pierwszych jazdach nie pałał entuzjazmem, ale brat zrobił wszystko, by nie odpuszczał. Jan Krzystyniak miał rok przerwy w treningach, ale Alfred niemal siłą zaciągnął go na stadion. I oboje tego nigdy nie żałowali.

Różnili się wszystkim


Alfred Krzystyniak zmarł 16 stycznia 2020 roku. Miał niespełna 62 lata. To on jako pierwszy zdał egzamin na licencję żużlową. Zrobił to w wieku 19 lat. Jeździł widowiskowo, nie bał się odważnych szarż i ataków. To jednak odbiło się na jego zdrowiu. Często rywalizację na żużlowym torze kończył z urazami, ale mimo to startował. Gdy ból był zbyt duży, po prostu brał blokadę. Robił to po to, by nie zawieść fanów.

Wielkich sukcesów Alfred Krzystyniak nie odniósł. Namówił jednak do startów Jana Krzystyniaka. Ten po latach wspominał anegdotę z parkingu zielonogórskiego stadionu, gdy starsi zawodnicy mówili o nim, że nie trenuje, a ma podchodzić do egzaminu. A on siedział metr obok. Dlaczego go nie rozpoznali? Bo Alfred i Jan byli do siebie zupełnie niepodobni.

ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?

- Miałem wrażenie, że Alfred nie bał się niczego. Kontuzji w trakcie kariery miał tak dużo, że koledzy wołali na niego "gnaciarz". On jednak ani myślał się poddawać i za każdym razem wracał na tor. Efekt był taki, że bardzo często podczas meczów walczył z bólem lub jeździł na blokadach. To zemściło się w późniejszych latach, bo po zakończeniu kariery, lekarze przyznali mu rentę inwalidzką. I tak dobrze, że w ostatnich czasach był samodzielny i poruszał się o własnych siłach. Niewiele jednak z lat kariery pamiętał. - wspominał brata Jan Krzystyniak w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

Długa kariera z sukcesami


Jan jeździł bardziej zachowawczo i to dało efekt w postaci długoletniej kariery. Jego brat starty zakończył po 6 latach. Jan jeździł do 1998 roku, czyli o 14 lat dłużej. Startował dla Falubazu, Unii Leszno, Stali Rzeszów, Polonii Piła i Iskry Ostrów Wielkopolski. Jego lista sukcesów jest długa. W 1983 roku zdobył Złoty Kask, był pięciokrotnym Drużynowym Mistrzem Polski. Cztery razy zdobywał złoto w MPPK, wywalczył dwa srebrne medale Indywidualnych Mistrzostw Polski.

- Mogę czuć się spełniony. Nie byłem wybitnym zawodnikiem, ale też nie byłem statystą na torze. Zawsze mówiłem, że byłem takim zawodnikiem na trzy z plusem, czyli średnim. Wystarczało mi to, indywidualnie też coś osiągnąłem. Kończąc karierę, wiedziałem, że rozstaje się z tym, co sprawiało mi przyjemność. Po tym, jak zakończyłem jazdę na żużlu, rozpocząłem życie od początku, od zera - ocenił Krzystyniak.

Po zakończeniu kariery został trenerem. Pracował z Unią Leszno, Startem Gniezno czy Włókniarzem Częstochowa. - To była tylko przygoda. Czy jako trener coś osiągnąłem? Drużyny, które prowadziłem, zdobywały medale, czyli jednak coś osiągnąłem. Sport żużlowy jakiś czas temu zaczął iść w złym kierunku. W 2010 roku, gdy wracałem do domu po jednym z meczów, powiedziałem, że jako trener kończę karierę i że nigdy nie zajmę się już żadną drużyną. Widziałem, że ta dyscyplina idzie złą drogą - dodał.

Życie go doświadczyło


Wraz z żoną doczekał się trójki dzieci. To dwie córki (Agnieszka i Jagoda) oraz syn Dawid. Gdy jeździł na żużlu, martwiła się o niego mama, a potem żona. Obawiały się o to, że ich ukochany syn i mąż nie wróci do domu. Sam mówił, że tym dwóm osobom zgotował piekło.

Lata temu doświadczył śmierci syna, który zmarł w wieku 24 lat. - Pochowałem mamę, ojca, brata bliźniaka, ale bólu po ich stracie, w żaden sposób nie można porównać z tym po utracie dziecka. To są zupełnie inne przeżycia. Nie ma dnia żebym nie odwiedził swego syna na cmentarzu. Znicz na jego grobie nie zgasł przez ponad 10 lat - mówił w rozmowie z Interią.

Jego syn studiował matematykę i informatykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Mieszkał niedaleko wrocławskiego rynku. Gdy umierał, był w mieszkaniu sam. Zmarł w łóżku, a po dwóch dniach jego ciało znalazła mieszkająca po sąsiedzku koleżanka. O tym tragicznym wydarzeniu rodzina dowiedziała się następnego dnia od postronnych osób.

Czytaj także:
Policja stała i się przyglądała. Zrobił show na rondzie
Sami sobie zaprojektowali stadion. Miasto wskazuje ważny termin

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×