Robert Noga - Moje Boje: Team spirit

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W połowie lat 90-tych po parkingach krążył taki sobie dowcip-zagadka. Jakie są najbardziej popularne rodzaje papy w Polsce. Odpowiedź brzmieć miała następująco: papa dachowa, papa Smerf i papa Gollob.

W tym artykule dowiesz się o:

Ojciec braterskiego duetu, pan Władysław był wówczas postacią bardzo znaczącą w polskim sporcie żużlowym, chociaż chyba nigdy nie działał o ile pamięć mnie nie myli w jego centralnych strukturach. Ze względu jednak na poziom sportowy Jacka, a przede wszystkim Tomasza jego zdanie bardzo się liczyło, a że słynął on z barwnego, ciętego języka, mówił prosto z mostu co myślał i nie kalkulował tylko rozdawał razy na lewo i prawo, był traktowany jako osoba kontrowersyjna, chociaż nawet jego przeciwnicy dostrzec musieli jego nie podlegającą dyskusje rolę w braterskim teamie. W pierwszych latach kariery swoich synów w ich boksach Władysław Gollob, popularny "Papa" rządził niepodzielnie łącząc z dobrym skutkiem rolę menedżera, rzecznika prasowego, mentora, psychologa, mechanika, a kiedy trzeba było także ochroniarza. [ad=rectangle] To był pewien nowy styl pracy świadczący o głębokich zmnianach w polskim sporcie żużlowym. Czasy kiedy na ligowy mecz drużyna wyjeżdżała w składzie zawodnicy, jeden lub dwóch klubowych mechaników, trener i któryś z działaczy w roli kierownika drużyny przeszły definitywnie do lamusa. W ciągu kilku sezonów zaledwie ,drużyna przestawała być drużyną w dotychczasowym, tradycyjnym rozumieniu. Przestała być wspólnotą "swoich" chłopaków mieszkających w miejscowości lub wokół miejscowości, gdzie istniał klub żużlowy, razem podróżujących na mecze, razem spędzających czas na dłuższych zgrupowaniach, razem dzielących klubowe dobro: motocykle i majstrów, którzy je obsługiwali. Zżytych z klubem na dobre i na złe, często przez cała karierę. Komercja i profesjonalizm wspólnotę drużyny zastąpiły wspólnotą teamów. Dawniej jeden-dwóch mechaników przypadało na cały zespół- ośmiu zawodników. Dziś nawet przeciętny żużlowiec obstawiony jest dwoma-trzema pomagierami, z tym, że czasami ich rola sprowadza się do usług (jak to mawia mój ulubiony majsterek) typu  "myjka plus wulkanizacja". Czasem jeden z bystrzejszych chłopaków od pomocy przejmuje rolę menagera. Często w myśl zasady "nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie menedżera".

Drużyna owszem pozostała wspólnotą, tyle że praktycznie na dwie godziny meczu. Ale jest na drugim miejscu. Na pierwszym bezwzględnie jest team. On jest kośćcem żużlowca i jego ekipy, wokół jego interesów, które mają bezwzględne pierwszeństwo nad interesem zespołu i klubu, kręci się ten światek. I takie jest proste wyjaśnienie tych niemiłych zgrzytów, które miały miejsce tak niedawno w parku maszyn przede wszystkim w Gdańsku, ale też w mniejszym stopniu w Lesznie. Czasem do wspomnianej hierarchii dochodzą więzy krwi. Pan Władysław Gollob dawno już nie rządzi w boksie syna Tomasza, ale znalazł naśladowców. Ojcowie, nierzadko byli zawodnicy wspomagają latorośle swoją wiedzą. Jacek Gomólski, Sławomir Dudek, Piotr Pawlicki, to pierwsze z brzegu przypadki. I dobrze, bo ta wiedza i bagaż własnych doświadczeń, nieraz bolesnych, to wartość bezwzględna. Inni byli jedynie kibicami speedwaya, ale zaangażowali się mocno w sportowe życie swoich pociech, które, bywa i tak, utrzymują z żużla całą familię. I nic w tym złego przecież. Tyle, że owe czynniki rodzinne wywołują, bywa, dodatkowe złe emocje.

Byłem jakiś czas temu świadkiem żenującej sceny na pewnych zagranicznych zawodach, kiedy to ku kompletnemu zaskoczeniu rywali dwa polskie teamy, których zawodnicy walczyli o wygraną, w przerwie zawodów o mały włos wzięły się za przysłowiowe łby. Skończyło się na słownej wymianie wszelkich możliwych "uprzejmości" oraz niewielkiej szarpaninie. Ale wstyd niestety pozostał. Cóż, nowe czasy przynoszą nowe rozwiązania, kijem Wisły nie zawrócisz, ale człek tęskni za normalnością. Za, czasami kiedy w ligowych drużynach było coś co w Anglicy nazywają "team spirit". Dzisiaj z tego zostały głównie teamy.

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu:
Komentarze (12)
avatar
sympatyk żu-żla
10.06.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
P.Robercie powyższy opis tak to bywało w sporcie żużlowym,jakie zajścia były i miały miejsce nie tylko u Gollobów i papa Golloba był na tapecie,Należało by przypatrzeć się temu jakie podłoże mi Czytaj całość
avatar
neomis
10.06.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
gdy Papa Gollob zajmował się WKM Warszawa zadziałał na tyle skutecznie, że lekarz zawodów wskazał na niezdolność do jazdy Ciupaka i Rymela z Krosna. Gwardia wygrała wtedy 6 punktami, a gdyby ni Czytaj całość
avatar
eire
10.06.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
A ja pamiętam czasy , gdy tak paplało się tylko po spirycie .  
avatar
JarekK
10.06.2014
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Przesadza pan z tym team spiritem panie Noga. Proponuje przeczytac wspomnienia na przyklad Gluecklicha, ktory to pisze, jak w nocy z soboty na niedziele klubowy mechanik pan Lapa, wyciagal z mo Czytaj całość
avatar
lunch
10.06.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
A ja pamiętam czasy, gdy przecinkiem nie trzeba było sygnalizować wzięcia oddechu dla lepszej intonacji ewentualnemu czytającemu na głos, jak np. w zdaniu "Za, czasami kiedy w ligowych drużynac Czytaj całość