Ireneusz Maciej Zmora: Mamy stabilną ósemkę. Powrót do 10 zespołów oznacza licytację

- Chciałbym, żeby w Ekstralidze startowało więcej drużyn niż obecnie. To jednak podejście życzeniowe, które wiąże się z dużym ryzykiem - mówi prezes Stali Gorzów Ireneusz Maciej Zmora.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Ireneusz Maciej Zmora / Na zdjęciu: Ireneusz Maciej Zmora

WP SportoweFakty: Stal Gorzów ma za sobą bardzo słaby sezon w wydaniu ligowym. A jaki był dla was cały rok?

Ireneusz Maciej Zmora: Zabrakło nam sukcesu w lidze, czyli w najważniejszych rozgrywkach z punktu widzenia każdego klubu. Mimo to ten sezon zaliczymy do udanych. Zdobyliśmy pięć medali mistrzostw Polski - dwa złote, dwa srebrne i jeden brązowy. Nasz wychowanek po raz pierwszy w historii został najlepszym juniorem świata. Poza tym klub podpisał umowę na organizację Grand Prix i DPŚ. Mamy zapewnione wielkie imprezy przez najbliższe cztery lata. Drużyna piłki ręcznej awansowała do drugiej ligi pomorskiej, gdzie z kompletem trzynastu zwycięstw przewodzi w tabeli. Powołaliśmy też do życia akademię piłkarską. Drużyna futbolu amerykańskiego zdobyła srebrny medal mistrzostw Polski w rozgrywkach PLFA8. Lista sukcesów Stali Gorzów, która stała się klubem wielosekcyjnym, jest bardzo długa.

Trzeba was docenić za marketing i relacje z kibicami. Przez długi czas drużyna spisywała się fatalnie, ale nie przełożyło się to na frekwencję. Stadion był przez cały czas wypełniony. Teraz znakomicie sprzedają się wam karnety. W innych klubach wynik sportowy ma większy wpływ na to, co dzieje się na trybunach.

- W minionym sezonie osiągnęliśmy najwyższą frekwencję z wszystkich klubów rywalizujących w PGE Ekstralidze. Dopóki na stadionie pozostaje choćby jedno wolne krzesełko, to jest nad czym pracować. Mamy wiele do zrobienia. Ale jeśli pyta pan o tegoroczny wynik, to bierze się on ze strategii marketingowej, która oparta jest na budowaniu silnych relacji z kibicem, sponsorem i samorządem lokalnym. Głównym mianownikiem nie jest sukces sportowy. W sporcie nie ma pytania czy przegrasz. Można się tylko zastanawiać, kiedy, z kim i jak wysoko. Spoiwem muszą być inne wartości - tradycja, przywiązanie, lojalność. Na tym budujemy klub. Frekwencja potwierdza, że zmierzamy w dobrym kierunku.

Kiedyś mówiliście, że podpatrujecie Falubaz. A teraz?

- Od dawna podpatrujemy różne kluby. Falubaz jest w dalszym ciągu jednym z nich. Często znajdujemy ciekawe rozwiązania w niższych klasach rozgrywkowych. Tam również ich nie brakuje. Wiele wzorców jest także w piłce nożnej i innych dyscyplinach nie tylko w kraju, ale również za granicą. Staramy się wybierać to, co najlepsze i to wdrażać. Chciałbym zauważyć, że w polskim żużlu następuje zmiana. Ona dotyczy sposobu, w jaki prezesi spoglądają na swoje kluby.

Co ma pan na myśli?

- Chodzi mi o mentalność prezesów, która zmienia się przede wszystkim w PGE Ekstralidze, ale nie tylko. Coraz częściej patrzymy na kluby żużlowe jak na firmy i tak staramy się nimi zarządzać. A wiadomo, że w takim przypadku na pierwszym miejscu stoją finanse. W mojej ocenie jesteśmy jako szefowie na początku drogi związanej ze zmianą mentalność. Idziemy w dobrym kierunku.

Na rynku transferowym też to pan zauważył?

- Drugi rok zauważam tendencję zmniejszania kosztów w kategorii wynagrodzeń zawodników. To ruch w dobrym kierunku.

I drugi rok z rzędu bardzo długo nie wiemy, kto ostatecznie pojedzie w PGE Ekstralidze i ile będzie w niej drużyn.

- Przyzna pan jednak, że w tym roku problem był mniejszy niż przed sezonem 2015. Pojawił się tylko kłopot z jedną drużyną, którą była Stal Rzeszów.

I na tej podstawie wyciąga pan wniosek, że polski żużel zmierza w lepszym kierunku?

- Chciałbym zostać dobrze zrozumiany. Nie mówię o zdecydowanej poprawie. Na takie stwierdzenia jest za wcześnie. Zauważam jednak, że do lamusa odchodzi sposób bycia w myśl zasady "zastaw się, a postaw się". Coraz bardziej widać w klubach realne liczenie pieniędzy. To jest ta zmiana w dobrym kierunku. Na jej efekty przyjdzie nam jeszcze kilka lat poczekać. Dobry jest kierunek, ale droga jeszcze długa.

Czy PGE Ekstraliga w aktualnym składzie, z Grudziądzem i Rybnikiem, może przetrwać dłużej niż jeden rok?

- To może być stabilna ósemka. Wszystko wskazuje na to, że każdy z ekstraligowych graczy ma dobre finansowanie. Dotyczy to zwłaszcza klubów z Grudziądza i Rybnika, które swoją działalność opierają w dużej mierze o środki pochodzące z samorządów.

I na utrzymaniu takiego składu należy się skupić, czy może widzi pan szanse, by w niedługim czasie w PGE Ekstralidze startowało więcej klubów?

- Z perspektywy kibica bardziej atrakcyjny jest trzy poziomowy system rozgrywek, czyli taki jak obecnie, ale przy założeniu, że w każdej lidze startuje minimum osiem drużyn. Mam jednak świadomość, że w drugiej lidze z roku na rok są coraz większe problemy. Dopóki będzie jak zmontować trzy poziomy rozgrywek, to należy iść w tym kierunku. Gdyby to się jednak nie udało, to warto będzie rozpatrzyć możliwość jazdy w Ekstralidze w dziesiątkę. Musimy jednak pamiętać, że mamy z tym złe doświadczenia. Na rynku znowu zapanuje deficyt zawodników i dojdzie do licytacji. To zaowocuje z kolei skokiem wynagrodzeń. Moje życzeniowe podejście to jazda w dziesięć ekip, ale najważniejszą sprawą powinny być finanse. Kluby nie mogą bankrutować. Dziesięć drużyn to świetne rozwiązanie, ale na ten moment bardzo ryzykowne.

Rozmawiał Jarosław Galewski

Zobacz więcej felietonów Władysława Komarnickiego ->

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy Ekstraliga powinna wrócić do dziesięciu drużyn?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×