Wiesław Wilczyński: Oczerniono mnie. To było wygodne

Wiesław Wilczyński był twórcą potęgi Polonii Piła. Dwa lata po jego odejściu klub upadł. Winą za upadek obarczono Wilczyńskiego. Jakie były prawdziwe okoliczności upadku Polonii?

Damian Gapiński
Damian Gapiński
Andy Smith przed Jackiem Krzyżaniakiem, Brianem Andersenem i Jackiem Gollobem PAP / Adam Hawałej / Andy Smith przed Jackiem Krzyżaniakiem, Brianem Andersenem i Jackiem Gollobem

W Pile trwa odbudowa sportu żużlowego. To kolejna próba powrotu do świetności klubu, który na przełomie XX i XXI wieku odnosił w Polsce seryjne sukcesy. Wiesław Wilczyński był prezesem Polonii w latach 1992- 2001. W tym okresie pilscy żużlowcy zdobyli dla klubu 48 medali w imprezach mistrzowskich krajowych i międzynarodowych. Krótko po jego odejściu klub upadł. Były prezes Polonii po raz pierwszy od 15 lat udzielił wywiadu, w którym przybliżył okoliczności końca pilskiego żużla. Odniósł się także do zarzutów byłego prezesa Unii Leszno o to, że ówczesne sukcesy, zawdzięcza pracy z młodzieżowcami w leszczyńskim klubie. Do tych zarzutów w odrębnym tekście ustosunkował się również Rafał Dobrucki, o którego Polonia i Unia toczyły spór.

WP SportoweFakty: Jak to się stało, że trafił pan do piłki nożnej (Wiesław Wilczyński jest prezesem szkółki piłkarskiej FC Barcelony)?

Wiesław Wilczyński: Za sprawą syna. Kiedy zaczął trenować, otworzyłem w Warszawie przy szkole klub Białe Orły. Później pełniłem funkcje państwowe i samorządowe, ale syn grał z 3 letnią przerwą ze względu na kontuzję. Poznawałem jednak to środowisko i widziałem dla siebie przestrzeń do działalności. Widziałem plusy i minusy tego środowiska. Postanowiłem sięgnąć po wysokie cele, bo polska piłka kilka lat temu to był zaścianek. Nie mieliśmy sukcesów i systemu szkolenia. Dlatego chciałem zmienić sposób postrzegania piłki nożnej. Na początku planowałem współprace w oparciu o AC Milan, a później sięgnąłem po najwyższe cele i postawiłem na FC Barcelonę.

Pomagał pan też klubom siatkarskim…

- Tak w Pile, w miarę możliwości pomagałem Jokerowi i Nafcie. Zawsze byłem życzliwy dla sportu i starałem się z ludźmi współpracować. Doceniono to, bo aż siedem razy otrzymałem tytuł człowieka roku ziemi pilskiej w kategorii sport. Byłem pod tym kątem rekordzistą.

ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody na niedzielę

Na początku był jednak żużel. W ciągu 9 lat pańskiej prezesury w Polonii Piła, klub seryjnie zdobywał medale. Jaki był klucz do sukcesu w tym okresie?

- Przede wszystkim miałem dobry pomysł na klub. Po zapaści w 1992 roku, jesienią rozpocząłem swoją działalność. Musieliśmy wszystko budować od nowa. Zebraliśmy grupę życzliwych ludzi, którzy się dobrze rozumieli i w całości oddali się temu projektowi. Zbudowaliśmy silne podstawy i określiliśmy sobie strategię działania, którą sukcesywnie realizowaliśmy. Pod koniec 1992 roku środowisko pilskie debatowało o tym, jak ratować żużel. Na spotkanie trafiłem przez przypadek. Zostałem na nie zaproszony przez Jerzego Cerbę. Z tego spotkania wyszedłem już prawie jako prezes.

Klub odnosił sukcesy, ale sąsiad zza miedzy miał pretensje o sposób pozyskiwania zawodników młodzieżowych. Rufin Sokołowski twierdzi nawet, że sukcesy Polonii były możliwe dzięki wychowankom Unii. Jak pan się odniesie do tych zarzutów?

- Rufin to mój świetny kolega, przyjaciel z którym utrzymuję stałe kontakty. Wtedy mocno rywalizowaliśmy. On też przejął klub w trudnym momencie. Jeżeli chodzi o zawodników młodzieżowych z Leszna i okolic, którzy zdobywali licencje w barwach naszego klubu, to chcę jasno zaznaczyć, że to oni zgłosili się do nas, do klubu prosząc o możliwość zdania licencji w naszych barwach. Doszło w pewnym momencie nawet do tego, że przejęliśmy szkółkę w Pawłowicach. Do nas trafili Rafał Dobrucki i Jarosław Hampel, Rafał Okoniewski. Myślę, że powodem były niesnaski i dezintegracja środowiska leszczyńskiego. Właśnie dlatego nie widzieli się wówczas w barwach Unii. A Polonia? Trudno żebyśmy wzbraniali się przed tym, żeby przejąć młodych i zdolnych zawodników. Pamiętam jednak, że nasze kontakty na linii prezesów były pozytywne. Nie było zajadłości. Rufin zawsze był wojownikiem, ale dało się z nim współpracować i rozmawiać.

A prawdą jest to, że proponował pan 5 tysięcy złotych odszkodowania Unii Leszno za Jarosława Hampela?

- To było bardzo dawno temu i szczerze mówiąc nie pamiętam. Zawsze staraliśmy się postępować fair. Widziałem, że Rufin ma świetną pamięć i pisał coś ostatnio o naszych propozycjach dla zawodników w postaci pieniędzy i busa. Ja tego nie pamiętam i nie sądzę, aby tak było. Pamiętać jednak należy, że ci zawodnicy nie mieli licencji sportowej i zdobyli ją dopiero w naszych barwach. Tak więc należy uznać, że byli naszymi wychowankami z ziemi leszczyńskiej.

W czasie, gdy Polonia sięgała po sukcesy, klub stawiał na swoich wychowanków. W składzie zawsze pojawiali się młodzi zawodnicy, którzy otrzymywali szansę regularnych startów. W 2001 roku, który okazał się przełomowy i w którym zapowiedział pan swoje odejście, sprowadziliście armię zaciężną. Skąd pojawiła taka nagła zmiana koncepcji budowania składu?

- Moim oczkiem w głowie zawsze była młodzież. Współpracowaliśmy ze szkółką pana Śmigielskiego, zbudowaliśmy także swoją szkółkę dla adeptów. Nie mieliśmy tylko zawodników z Pawłowic, ale także z Piły i okolic. Nasi wychowankowie byli naszym silnym fundamentem. W czerwcu 2001 roku zwołałem konferencje prasową i zapowiedziałem, że będę prezesem tylko do końca sezonu. Przedstawiłem wówczas jako swojego następcę Leszka Tillingera z Bydgoszczy. Wydawało mi się, że będzie w stanie dalej prowadzić klub. Miał przecież na swoim koncie organizację chociażby imprez rangi Grand Prix. Pamiętam, że rok 2001 był dla nas bardzo trudny kadrowo. Kontuzjowany był Rafał Dobrucki, a w trakcie sezonu doszły urazy Chrisa Louisa i Petera Karlssona. One wpłynęły na jakość sportową naszego zespołu. Posiłkowałem się wówczas Craigiem Boyce’m. Pamiętam, że po jednym ze spotkań nie zapłaciłem mu nawet dolara, bo pojechał bardzo słabo. Nie pamiętam w tej chwili, dlaczego postawiliśmy przed sezonem akurat na nowych zawodników (Drabik, Jabłoński). Na pewno wpływ na to miały limity KSM, aktualny stan kadrowy, konkretne przesłanki i cele sportowe. Cały czas mieliśmy jednak w składzie swoich wychowanków.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×