Tomasz Dryła. Tylko Motor: Sztukmistrzowie z Lublina (felieton)

Tomasz Dryła
Tomasz Dryła
Pułkownik podstawił trzy swoje potężne Rusłany. Samoloty transportowe wykonały 18 dziesięciogodzinnych rejsów i przerzuciły cały rajd do Libii. Stamtąd karawana pojechała do Egiptu. 23 stycznia 2000 roku, na mecie w Kairze, stawiło się trzech pierwszych polskich motocyklistów w historii Dakaru: Jacek Czachor, Marek Dąbrowski i Piotr Więckowski. Więckowski z motorami jest zrośnięty. Przynajmniej raz w tygodniu jeździ na poważnie. Często z synami i córką. W ubiegłym roku, na 50. urodziny, dostał od ukochanej żony... nowiutką crossówkę KTM! Nienormalni...
Piotr Więckowski i Jacek Czachor przed Rusłanem Kaddafiego Piotr Więckowski i Jacek Czachor przed Rusłanem Kaddafiego
Nad królewskim zamkiem lubelskim górują charakterystyczne topory. Obok dumnie stoi lew, symbol związków Lublina z Lwowem. A najwyżej wznosi się Kaplica Trójcy Świętej - dekorowana na zamówienie Władysława Jagiełły. Zwycięzca spod Grunwaldu miał słabość do Lublina, może dlatego, że było to pierwsze polskie miasto, w którym zatrzymał się w drodze na pierwszą wspólną noc z Królową Jadwigą? W tejże Kaplicy jest także najstarsze w Europie... graffiti. Po podpisaniu aktu Unii Lubelskiej towarzystwo oczywiście solidnie popiło i na mszy dziękczynnej wytrzymać mu było niełatwo. A że posłowie mieli przy sobie tradycyjne ruskie sześciopióry (znane na Zachodzie, jako buzdygany), noże i szable, to dawaj - dziki wschód, kto nam broni itd.! W czasie kazania wydrapali na ścianach wszystko, co im przyszło do głowy: imiona, nazwiska, herby, złote myśli. Łatwo dostrzec np. taki podpis: "Piotr Jeżewski 1569 Lytuanie unia facta est". Takie dzisiejsze "Stefan, tu byłem"... Aleją Unii Lubelskiej idziemy na południe i po chwili docieramy nad brzegi Bystrzycy.

Przy kapliczce rozbiegały się steczki
jedna szła poprzez łąki pałąkiem
druga pełzła przez wąwóz u rzeczki
słońce pełzło tam o wschodzie czerwonym pająkiem

Z mostu widać już jupitery stadionu żużlowego. Tam, w parku maszyn, pierwsze opary metanolu w swoje dziecięce płuca wciągał Jakub Kępa. Jego ojciec, Marek, to legenda Motoru Lublin. Słynął z waleczności, profesjonalizmu i nienagannego wyglądu. Elegant. Mały Kuba nie tylko biegał po jego boksie, szybko zaczął pomagać tacie w warsztacie i na wyjazdach. Kiedy miał 12 lat, Marek połamał się we Wrocławiu, a lekarze zagipsowali go od pasa do szyi. A że chcieli koniecznie na kolację zjeść obłędnie pyszne śledzie Pani Elżbiety, zdecydowali, że wracają.

Zagipsowany ojciec trzymał kierownicę, a młody Kuba zmieniał biegi. W rodzinie do dziś żartują, że jeździ automatem, bo biegi umie zmieniać tylko lewą ręką. Kiedy Marek skończył ze speedwayem przesiadł się na crossówkę i z trzema synami założyli "Kępa Team". Jeździli po Europie na wszelkie możliwe zawody. Życie w drodze, spanie obok motocykli, czarna kawa o świcie, tankowanie z kanistra i wio, na tor! Zwycięstwa, porażki, kontuzje - wszyscy Kępowie to znają. W takich warunkach Kuba się hartował. Uczył życia, sportu, rywalizacji, ale też szacunku i pokory.
Kępa MX Team (Kuba drugi od prawej) Kępa MX Team (Kuba drugi od prawej)
To na torach motocrossowych stał się jednym z najbardziej zawziętych, ambitnych i pracowitych ludzi w mieście. Mówię serio, bo wiem, ile rodzinę Kępów kosztuje projekt żużlowy. Marek przekazał synom wyjątkowy etos pracy i szybko zmusił do pełnej samodzielności. Za nazwisko nic nie przyszło. Taki chów... Gdybym miał powiedzieć, w czym Kuba i Marek są podobni, odparłbym: są tak samo uparci. A czym się różnią? Kuba jest jeszcze bardziej uparty... Oczywiście, że ma wady - jest chorobliwie punktualny, przenigdy się nie poddaje, ufa ludziom i uważa, że jeśli on zapierdziela na 200 procent, to wszyscy wokół powinni chociaż na 110... I ma krótkie sprzęgło. Ale to przefajny gość. Honorowy jak diabli, którzy w 1637 obronili biedną wdowę, niesłusznie osądzoną w lubelskim Trybunale. Tak było! Czarcią łapę do dziś można obejrzeć na Zamku.

Aha. Kuba dzień zaczyna o 4:30, żeby o 5 rano zameldować się na macie, na treningu rosyjskiego sambo bojowego, siłowni, albo joggingu z uroczą żoną, Kasią. Śpi na kolcach, jak fakir. A kiedy w ubiegłym roku Motor przegrał finał 2. Ligi ze Startem Gniezno, żeby odetchnąć, poszedł na spacer do lasu. Wyszedł z niego... po czterech dniach! Z planem na baraże. Motor roztrzaskał w nich Stal Rzeszów różnicą 36 punktów. W tym roku kupił enduro, śmiga z synami, czasem z brejdakiem. Chociaż syn Oliwier ciągle mówi, że latają za rzadko. Nie złapałbym się z nimi na szprycę. Pasja. Pasja. Pasja.

Wędrowiec
jest już tylko ciemnym punkcikiem.
Zniknął za wzgórzem.
Dobranoc, miasto,
dobranoc...

Kocham to Miasto. Za charakter, wspaniałą, choć skomplikowaną, siedemsetletnią historię. Za to, że przez wieki żyli tu obok siebie Polacy, Ukraińcy, Rusini, Żydzi i Ormianie. Razem pracowali, bawili się, pili bimber i lali po pyskach. I za to, że do dzisiaj tak jest. Za poligon na Czechowie i mgłę nad Czerniejówką. Za ogniska w Starym Gaju, pustostany na Dziesiątej, Rybną, Olejną i Zaułek Hartwigów. Za nagrobek z aniołem na cmentarzu przy Lipowej i ukraińską wódkę sprzedawaną na każdym bazarze. Za trampki po 10 zeta na Podzamczu i uśmiech nieznajomej dziewczyny w trolejbusie za darmo. Za sto tysięcy studentów. Za forszmak, cebularze i chmielową - naszą królową, oraz mocną - nam pomocną. Za baobaba i "Litwę", gdzie kiedyś naprawdę się działo.

Za odnowione kamienice i jeszcze bardziej za te odrapane. Za podwórka Starego Miasta. Za niebo latem o czwartej nad ranem i słońce nadciągające codziennie znad Lwowa. Za kontrabandę, targ na Ruskiej i setę do śledzia w dworcowym barze. Za Baryłę na rogu Zemborzyckiej i Kruczkowskiego, choć to już ponoć Herberta. Za Koniec Świata, którego już nie ma i tor kartingowy, którego też nie ma, ale trochę krócej. Za Montex i Motor. Za Przyjaciół i Radio Centrum. Kurde... za Młodość. Przede wszystkim - za serdeczność, otwartość, szczerość i nieudawaną gościnność Lubelaków.

Lublin to miasto duszane (czyli po Waszemu: z duszą). Ta dusza rogata, niepokorna, ale w tym jej urok. Gród ten jagielloński ma swoje tętno. Jednak bicia jego serca nie usłyszy każdy turysta. Trzeba wiedzieć, gdzie zajrzeć, w jaki zaułek się zapuścić. Inaczej biada. To jednak "dziki wschód". Pije się tu ostro, bawi z rozmachem i kocha mocno. Znajdź tu przyjaciela, a nie zginiesz. Wrogów szukać nie polecam... Miasto chojraków. W sporcie też to widać. Fenomenalna postawa żużlowców, prowadzenie drużyny i jej sukcesy sprawiają, że Lubelaczki i Lubelaki, brejdaki i gołdusy, znów są dumne ze swojego Miasta. Łatwo skóry nie sprzedadzą i nie skazywałbym lubelskiej drużyny na porażkę. Niczym przez te dwa lata nie zasłużyli na brak szacunku. Niczym. Tu naprawdę żyją zarąbiści ludzie. Na żaden cud, czy dwa, nie będą czekać. Oni sami robią cuda. Jak singerowski "Sztukmistrz z Lublina", Jasza Mazur. Jasza mieszkał niecałe dwa kilometry od stadionu żużlowego. A Andrzej Mazur zdobył dla Motoru 1706,5 pkt. I jeszcze jedno. Jerzy Mordel.

Tomasz Dryła

ZOBACZ WIDEO Ile żużlowcy wydają na opony?


KUP BILET na 2025 PZM FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw. KLIKNIJ i przejdź na stronę sprzedażową!
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×