Żużel. Zginął na służbie. Ryszard Dołomisiewicz wspomina Zdzisława Ruteckiego

Zdzisław Rutecki do końca życia oddany był żużlowi. Zginął 27 kwietnia 2011 roku w wypadku samochodowym. Jechał na zawody z Wołodymirem Tejgałem, młodym zawodnikiem ROW-u Rybnik. Miał niespełna 51 lat.

Marcin Kozłowski
Marcin Kozłowski
Zdzisław Rutecki w kasku czerwonym WP SportoweFakty / Jarek Pabijan / Na zdjęciu: Zdzisław Rutecki w kasku czerwonym
Zdzisław Rutecki urodził się 4 czerwca 1960 roku w Łąkoszu. Licencję żużlową zdobył w 1978 roku. Do 1981 roku występował w GKM-ie Grudziądz, gdzie powrócił jeszcze w sezonie 1993. W latach 1982-1992 i 1994 bronił barw Polonii Bydgoszcz, a w 1995 roku Startu Gniezno.

Po zakończeniu kariery żużlowca był długoletnim trenerem Polonii, a od 2009 roku prowadził Orła Łódź. Niestety, 27 kwietnia 2011 Rutecki zginął na miejscu w wypadku samochodowym w Brzozówce pod Toruniem. Jechał na zawody ze wspomnianym Tejgałem. Opiekował się wówczas Aleksandrem Łoktajewem, którego nie było w samochodzie.

Przez 10 sezonów barw Polonii z Ruteckim bronił Ryszard Dołomisiewicz. - Zdzisław trafił do Bydgoszczy z Grudziądza. Zawsze był pewien siebie, miał swoje zdanie, cechowała go wielka wytrwałość w dążeniu do celu i miał buńczuczny charakter. Podobno taki był od dziecka. Kiedyś odwiedził mnie na kolędzie ksiądz, który jak się okazało, był kolegą Ruteckiego z młodzieńczych lat. Podobno trzymali się od małego i razem "załatwiali" wszelkie spory z rówieśnikami. Na torze również nigdy nie odpuszczał. Przez wiele lat był jednym z liderów Polonii, często brał na siebie odpowiedzialność za wynik zespołu, ocierał się o kadrę narodową i nigdy nie odmawiał wyjazdu na tor - mówi jedna z legend bydgoskiej drużyny.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Pawlicki nigdy nie wyobrażał sobie, że może go spotkać taki sezon

Rutecki był prawdziwym twardzielem. - W jednym z meczów we Wrocławiu, Zdzisław - wydawałoby się - niegroźnie upadł, ale uderzył o bramę wjazdową do parkingu. Nie podnosił się z toru i karetką pojechał do szpitala. Kiedy dowiedziałem się, co mu się stało, to wszystko wypadło mi z rąk. Okazało się, że doznał m.in. krwotoku wewnętrznego. Już po 3-4 dniach wrócił do Bydgoszczy i nie był w ogóle świadomy, jak wielkie niebezpieczeństwo mu groziło - opowiada wychowanek Polonii.

Rutecki jako żużlowiec miał jeszcze jedną wielką zaletę. - Przez lata startów w Polonii rzadko jeździłem ze Zdzisławem w wyścigach, bowiem byliśmy prowadzącymi parę. Zdarzało się to tylko przy okazji rezerw taktycznych. Niewiele więc współpracowaliśmy na torze, ale w parkingu zawsze można było na niego liczyć. Miał niesłychane wyczucie odnośnie dopasowania sprzętu do nawierzchni. Jego rady były najczęściej strzałem w "10" i wiele dawały drużynie - dodaje Dołomisiewicz.

Przez jakiś czas Rutecki był zawodnikiem, trenerem oraz policjantem i te funkcje łączył tylko w sobie znany sposób. - Proszę sobie wyobrazić, że o godz. 11 trenował jako żużlowiec w Grudziądzu, o 15 w Bydgoszczy prowadził zajęcia jako szkoleniowiec, a trzy godziny później rozpoczynał służbę jako policjant. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, ale on to robił nie korzystając z samochodu tylko publicznych środków komunikacji, co w tamtych czasach było wielkim wyczynem - wspomina.

Po zakończeniu kariery żużlowca Zdzisław Rutecki zajmował się szkoleniem. - Jako trener cieszył się wielką charyzmą, miał swoje zdanie. Wiadomo, że jak nie ma wyników, to najłatwiej zwolnić szkoleniowca. Zdzisław nie bał się mówić, co myśli. Nie zawsze to podobało się działaczom, ale on zawsze był sobą. Można powiedzieć, że zginął na służbie. Jako opiekun Aleksandra Łoktajewa jechał bowiem na zawody z Wołodymirem Tejgałem, młodym zawodnikiem ROW-u Rybnik - mówi wieloletni lider polonistów.

Prywatnie Rutecki nie był podobno typem "wesołka", ale - podobnie jak żużlowiec i trener - miał swoje zasady. - Przez jakiś czas mieszkaliśmy w Bydgoszczy w jednym hotelu. Pewnego dnia do pokoju zapukał jegomość, który chciał nam sprzedać 10 dolarów. Kto pamięta lata 80. ubiegłego wieku, wie jak wtedy wyglądał obrót walutą. Zdzisław zapytał, czy banknot jest prawdziwy. Odpowiedź była oczywiście twierdząca. Wtedy wyjął zapalniczkę i z dwóch stron podpalił banknot, który zaczął się palić. Powiedział, że jest fałszywy, bo "prawdziwy" dolar się nie pali i kazał mężczyźnie wyjść z pokoju. Ten był załamany bowiem stracił 10 dolarów i nie dostał za niego nawet złotówki. Ostatecznie zapłaciliśmy niespodziewanemu gościowi równowartość za amerykańską walutę - wspomina Ruteckiego Ryszard Dołomisiewicz.

Zobacz również: Gwiazdy z PGE Ekstraligi czy młodzi gniewni? Co powinni wybrać prezesi eWinner 1. Ligi

Zobacz równie: Marcin Gortat o żużlu, współpracy z Rohanem Tungatem, negocjowaniu kontraktu i budowie szpitala [WYWIAD]

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×