Czas nie leczy ran. Nikt nie mógł uwierzyć w wieści ze szpitala
Zaraz po wypadku narzekał na ból w złamanej nodze, rozmawiał z lekarzami. Gdy kilka godzin później ze szpitala dotarły informacje, że walczy o życie, nikt w to nie dowierzał. Właśnie mija 10 lat od śmierci Lee Richardsona.
Richardson zaraz po wypadku rozmawiał z lekarzami, narzekał na ból w złamanej nodze. Trafił na nosze i został zabrany do szpitala. Mecz był kontynuowany, gospodarze wygrali 50:39. Gdy po ostatnim wyścigu na stadion dotarły wiadomości, iż Richardson walczy o życie, nikt w to nie dowierzał.
Jego koledzy z zespołu z Rzeszowa udzielali pomeczowych wywiadów, gdy gruchnęła wiadomość - Richardson nie żyje. Okazało się, że były mistrz świata juniorów nabawił się obrażeń wewnętrznych i doszło do krwotoku wewnętrznego. Miał tylko 33 lata.
ZOBACZ WIDEO Woźniak mechanikiem Zmarzlika. "Zawsze to cenne doświadczenie"Skorzystał z nieregulaminowego sprzętu?
Właśnie mija 10 lat od feralnego wypadku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, ale Marta Półtorak nadal nie potrafi pogodzić się z przedwczesną śmiercią Lee Richardsona. To właśnie ona szefowała wówczas rzeszowskim "Żurawiom" i sprowadziła Brytyjczyka na Podkarpacie.
- Tu czas nie zaleczy ran. Każda taka tragedia odciska na człowieku piętno. Gdy nadchodzi maj i okolice rocznicy śmierci Lee, to wracam myślami do tamtych wydarzeń. Emocje z tym związane wciąż są wysokie. Zastanawiam się ciągle, czy zrobiliśmy wszystko, aby tego uniknąć - mówi WP SportoweFakty była prezes klubu z Rzeszowa.
- Lee był człowiekiem sympatycznym, otwartym, obywatelem świata. Jeśli mówi się o Anglikach, że są wstrzemięźliwi albo zamknięci, to on był inny - dodaje Półtorak.
Wypadek Richardsona wywołał wiele teorii spiskowych. Był to okres, gdy w żużlu pojawiły się nowe tłumiki, które zmieniły charakterystykę pracy motocykli. Brytyjczyk zmagał się wtedy z problemami sprzętowymi, a część jego bliskich sugerowała, że ktoś mógł podstawić żużlowcowi nieprzepisowy sprzęt.
- Powiedział, że ten silnik to istna rakieta (...). On nigdy nie jeździł na takim typie silnika. Nie miał pojęcia o maszynie, z jakiej korzystał. Dostałem pewnego czasu telefon od kogoś z Polski. On powiedział mi, że to była nieregulaminowa jednostka. To był silnik klubowy, ale Lee nigdy nie robił niczego nielegalnego - powiedział w "Daily Star" Craig Richardson, brat zmarłego żużlowca.Specyficzne przeżywanie żałoby
Półtorak zaraz po tragicznej śmierci zawodnika PGE Marmy próbowała pomóc wdowie po brytyjskim żużlowcu. Emma Richardson została zaproszona na turniej memoriałowy do Rzeszowa, z którego zysk miał zostać przekazany jej rodzinie.
- Specyficznie przeżywała śmierć męża. Nasze stosunki na pewnym etapie stały się bardzo chłodne. Nie wiem, czy to przytłaczający ból po śmierci męża wpłynął na jej zachowanie i potrzebę szukania winnych - wspomina Półtorak.
Ostatnia rozmowa
Lee Richardson przed fatalnym wypadkiem miał czuć zrezygnowanie, bo przez problemy sprzętowe nie był w stanie punktować na odpowiednim poziomie w PGE Ekstralidze. Marta Półtorak doskonale pamięta ostatnią rozmowę z Brytyjczykiem w cztery oczy.
- Utkwiło mi w pamięci, że po nieudanym meczu w Rzeszowie spotkaliśmy się w samolocie. To była nasza ostatnia rozmowa na osobności. On wracał do domu, ja leciałam do Warszawy. Był smutny, że znów nie zapunktował tak, jakby wszyscy tego oczekiwali. Zaoferowałam mu pomoc sprzętową - przypomina sobie tamtą rozmowę była prezes "Żurawi".
- Rozmawialiśmy z Lee, że to tylko jeden mecz, że jedziemy dalej i nie ma się co martwić. Wierzył, że odbije się od dna. Rozstawaliśmy się z nadzieją w jego głosie. Mówił mi, że cieszy się, iż mam takie podejście, że nie krytykuję go za słabszy okres. To było nasze ostatnie spotkanie i rozmowa, którą zapamiętam już do końca życia - podsumowuje Półtorak.
Richardson zmarł w wieku 33 lat. Był jednym z czołowych żużlowców świata. W 1999 roku wywalczył tytuł mistrza świata juniorów. Ścigał się w cyklu Grand Prix. Z klubami z naszej ligi zdobywał medale Drużynowych Mistrzostw Polski, a z reprezentacją Wielkiej Brytanii stawał na podium Drużynowego Pucharu Świata.
Czytaj także:
Dyrektor cyklu GP: Tor w Warszawie jest nawet zbyt idealny
Wielki powrót. Długo się nie zastanawiał
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>