Materiały prasowe / GRZEGORZ TRZPIL / KS AZOTY PUŁAWY

Krzysztof Łyżwa. Takiego gracza reprezentacja Polski nie miała od 15 lat

Maciej Wojs

Ilu jest piłkarzy ręcznych, którzy równie sprawnie rzucają lewą i prawą ręką? Takiego gracza nie ma żadna czołowa reprezentacja w Europie. Polska będzie miała już wkrótce. Krzysztof Łyżwa właśnie otrzymał powołanie do kadry od Tałanta Dujszebajewa.

- Krzysiek Łyżwa? Oczywiście, wiem co to za zawodnik - mówi bez chwili zastanowienia Dujszebajew, gdy rozmawiamy na początku października. - Młodzieżowy reprezentant Polski, pod koniec 2012 roku otrzymał powołanie od Michaela Bieglera do szerokiej kadry na mistrzostwa świata w Hiszpanii - wymienia. Wszystko to prawda. 

Dujszebajew zna już wtedy Łyżwę, bo od początku sezonu bacznie przygląda mu się w rozgrywkach PGNiG Superligi. Nie ma się co dziwić. W poprzednim sezonie 25-letni wtedy rozgrywający rzucił ponad 200 bramek w I lidze. W sześciu pierwszych meczach Superligi ładuje rywalom 30 goli. I co istotne - rzuca lewą i prawą ręką. Dla każdego trenera taki zawodnik to skarb, bo może grać na każdej z trzech pozycji w drugiej linii.

- Wie pan, Krzysiek jest jednym z tych graczy, którzy spokojnie mogą walczyć o miejsce w kadrze na igrzyska w Tokio - dodaje Dujszebajew. - On, bracia Gębalowie, Morawski, Walczak. To jest to młodsze pokolenie zawodników, które wkrótce dostanie szansę w reprezentacji - zapewnia mnie. I rzeczywiście - mija kilka dni, a Łyżwa otrzymuje od Kirgiza powołanie na listopadowe mecze eliminacji do mistrzostw Europy z Serbią i Rumunią.

16 miesięcy temu powołanie do drużyny narodowej było dla pochodzącego z Ostrowa Wielkopolskiego rozgrywającego jedynie marzeniem. I wiele wskazywało na to, że takim pozostanie. Łyżwa miał za sobą trzy stracone sezony - dwa pochłonęły urazy, w jednym po prostu nie grał u trenera Bogdana Kowalczyka. Jego kariera była na solidnym zakręcie. Dla młodego chłopaka to był cios, bo od kiedy tylko skończył wiek juniora, niemal każdy mówił o nim: "talent, przyszłość kadry, następca gwiazd". Gdy w 2011 roku trafił do Puław, ligę miał zwojować z marszu. W każdym z kolejnych pięciu sezonów zarzucony mu na plecy bagaż oczekiwań był jednak coraz cięższy. Łyżwa swoje mecze rozgrywał w głowie i już tam je przegrywał. Z czasem łatka "talent" została zmieniona w "szklany talent", później dodano do tego jeszcze słowo "niespełniony".  - I wtedy uznałem, że coś z tą swoją karierą muszę zrobić - mówi.

Wrócił do Ostrowa Wielkopolskiego. Sportowo - to była degradacja, bo brązowego medalistę kraju, który grał w pucharach, zamienił na średniaka I ligi. Tam dostał jednak kredyt zaufania, który powoli, ale systematycznie spłacał kolejnymi seriami bramek. Odżył, przeszedł zmianę mentalną i psychiczną. Grę musiał łączyć z pracą w Urzędzie Miasta. Dojrzał życiowo.

- Może to proste słowa, ale przekonałem się, że warto zrobić krok wstecz, by potem wykonać dwa do przodu. Ja ten do tyłu i pierwszy do przodu mam za sobą - stwierdza. Zastanawiam się co może być tym drugim. Stałe miejsce w kadrze? Występ na igrzyskach? Po kolejnych kilku minutach rozmowy wiem jednak, że chodzi o coś całkiem innego. O zdrowie.

Łatka: talent

Skąd u młodego praworęcznego chłopaka wziął się w ogóle pomysł, żeby nauczyć się rzucania lewą ręką? - ciekawi mnie. - Na dobrą sprawę, to znikąd. Kiedyś na treningu złapałem piłkę i oddałem rzut lewą ręką. Spodobało mi się - wyjaśnia. Opanowanie wszystkich ruchów, wypracowanie precyzji i siły rzutu zajęło mu trzy lata.

- Początki były bardzo trudne, tym bardziej, że przerzucano mnie z pozycji na pozycję. Uczyłem się gry na środku, potem na lewej i prawej połówce. Wtedy to nie pomagało. Teraz patrzę na to inaczej, mam opanowane te ruchy. Czasem zdarzy się jeszcze, że mam mętlik w głowie, bo nie wiem czy rzucać lewą czy prawą ręką i nagle staję w miejscu na parkiecie, ale to coś nad czym pracuję - dodaje.

Karierę zaczynał w wieku 10 lat w ostrowskim UKS Handball, z którego trafił później do Ostrovii. W jej barwach występował w rozgrywkach młodzików, juniorów młodszych. Z czasem przyszedł debiut w II lidze, a potem też powołania do drużyny narodowej. Marzeniem była jednak gra w reprezentacji seniorów i dołączenie do grona pozostałych wychowanków Ostrovii, którzy zaistnieli w kadrze - Marcina i Krzysztofa Lijewskich czy Bartłomieja Jaszki.

Łyżwa od początku wyróżniał się na tle swoich rówieśników. Oddawanie rzutów przychodziło mu z łatwością, miał dobrą technikę. No i rzucał obiema rękami. Przez to jego gra przyciągała uwagę, zaczęto mówić o nim jako o sporym talencie. Rozgłos przyniósł mu jednak dopiero transfer do Czech. 

- Teraz Czechy to dość abstrakcyjny kierunek dla zawodnika, ale wtedy ten transfer był dla mnie sporą szansą. Nie zastanawiałem się nawet przez chwilę - mówi.

[nextpage]

Łyżwa w barach Banika Karvina / fot. HCB Karvina
Epizod: Karvina

Do Banika Karvina trafił w 2009 roku. Miał 19 lat. - Banik był wtedy czołową drużyną kraju, dopiero co grał w Lidze Mistrzów. Mnie nie było to już dane, ale wystąpiliśmy w Pucharze EHF - wspomina. Do drużyny przeniósł się z kolegą z Ostrovii, Michałem Bałwasem.

- W 2009 roku przygotowywaliśmy się do finałów mistrzostw Polski juniorów, które potem miały zostać rozegrane w Ostrowie. Wzięliśmy udział w turnieju, na którym pojawili się skauci Karviny. Tak się złożyło, że w tych meczach wypadłem dość dobrze, oni zrobili notatki i gdy przyszły mistrzostwa Polski, przyjechali do Ostrowa - opowiada.

W Czechach szybko się odnalazł. W 2010 roku wywalczył z Banikiem mistrzostwo kraju, rok później wygrał rozgrywki Pucharu Czech. W drugim z tych sezonów rzucił 151 bramek. W Polsce zaczęło się robić o nim głośno, bo Banik często sparował też z naszymi drużynami.

- Pojechaliśmy kiedyś na turniej na Dolny Śląsk, gdzie wystąpiła właśnie m.in. Karvina. Krzysiek grał tam na środku, miał ciekawy rzut, w ataku prezentował się naprawdę fajnie. Miał dryg. Nam takiego zawodnika potrzeba było w Puławach. Zdecydowałem, że namówię prezesa Witaszka na jego transfer - mówi Bogdan Kowalczyk, który w 2011 roku był trenerem Azotów.

- W Karvinie było naprawdę fajnie. Przyjazne miasto, świetni ludzie i kibice. Liga czeska też była wtedy mocna, grało sporo doświadczonych zawodników. Dla mnie to była wielka nauka. Zobaczyłem, jak twardo można grać w obronie. Te dwa lata dużo mnie nauczyły, ale w klubie zaczęły się problemy finansowe. Oferta z Azotów pojawiła się w odpowiednim momencie - stwierdza Łyżwa. Razem z nim do Puław przeszedł też Bałwas.

Puławy: podejście pierwsze

"Jest bardzo dobry technicznie, ma świetny przegląd sytuacji, co na środku rozegrania bardzo mu się przydaje. (...) Dysponuje dużym repertuarem rzutów, potrafi zaskakująco podać do kołowego. W obronie radzi sobie nieźle dzięki umiejętności przewidywania boiskowych wydarzeń, choć nie jest mocno zbudowany (...)" - można było przeczytać o nim w "Skarbie Kibica na sezon 2011/12" "Przeglądu Sportowego". Łyżwa był wówczas wymieniony wraz z Bałwasem, Pawłem Niewrzawą i Michałem Daszkiem jako jeden z czterech debiutantów, na których warto zwrócić uwagę.

- Oj, znowu tak kolorowo z Krzyśkiem na początku nie było - wspomina Marcin Kurowski, który przed sezonem 2011/12 zastąpił na ławce Azotów Kowalczyka. - Gdy do nas trafił, w pierwszym sparingu w ciągu siedmiu minut oddał 12 rzutów. Wyobraża sobie to pan? 12 rzutów. Nie ważne było czy miał pozycję czy nie. Brał piłkę i rzucał - opowiada. - Zdjąłem go z boiska, mówię - rozegraj czasem, zrób chłopakom pozycję, dograj jakąś piłkę. Wrócił na parkiet i już ani raz nie spojrzał w stronę bramki. Tylko podawał - dodaje.

Łyżwa miał wtedy 21 lat i tak naprawdę ciągle uczył się gry z seniorami. Różnica między Puławami a Karviną była taka, że z roli egzekutora miał się wcielić w playmakera. No i dzielić minuty na parkiecie z Piotrem Masłowskim lub Dymytro Zinczukiem. - Aklimatyzacja nie była taka łatwa, potrzebowałem trochę czasu. Początki w nowych klubach nigdy nie są łatwe, trzeba się dostać do pierwszej siódemki. A ja chciałem grać. Musiałem się sporo namęczyć i ciężką pracą wszedłem do drużyny - mówi.

Rzeczywiście, z czasem jego pozycja w Azotach stała się silniejsza. W pierwszym sezonie w 26 meczach rzucił 84 bramki. Drugi również zaczął przyzwoicie, a Michael Biegler powołał go do szerokiego składu na mistrzostwa świata w Hiszpanii. Marzenie debiutu w reprezentacji mogło wkrótce się spełnić, ale po raz pierwszy Łyżwę dopadły problemy zdrowotne. Ugrał raptem 18 spotkań, zdobył 61 bramek. W meczu z Zagłębiem zwichnął staw łokciowy, zerwał więzadła.

- Bardzo żałuję tego, w jakim momencie przytrafił się ten uraz. W ogóle to był nieszczęśliwy wypadek, bo źle upadłem na parkiet. Wypadłem ze składu, potem kontuzję miał też Dima Zinczuk i koniec końców przegraliśmy walkę o brąz z Kwidzynem - przypomina.

- Szkoda Krzyśka, bo w tym sezonie, gdy doznał urazu łokcia, grał już zdecydowanie lepiej. Pomagał drużynie, był ważną postacią - dodaje Kurowski, który po tamtym sezonie zrezygnował z prowadzenia drużyny. Jego miejsce zajął Kowalczyk. Dla Łyżwy nastały gorsze czasy.

[nextpage]

Łatka: szklany talent 

- Wie pan, jeśli chodzi o gry zespołowe, to ten chłopak nie był wtedy do tego stworzony - dość szorstko ocenia Łyżwę Kowalczyk, trener znany z tego, że prowadzi zespoły twardą ręką i taka siłowa gra też mu odpowiada. - Nie był dobry w realizowaniu założeń taktycznych, nie był też nadzwyczajnym obrońcą, powiedziałbym, że nawet słabym - ciągnie. - Ale miał w sobie to coś, co pozwalało mu zaistnieć i błysnąć - on w każdym meczu potrafił zagrać w sposób tak niekonwencjonalny, że był w stanie zaskoczyć każdego.

Kowalczykowi ta finezja Łyżwy nie odpowiadała. Poza tym, jak uważa trener, rozgrywający przegrywał też rywalizację z innymi zawodnikami. - Miałem po prostu lepszych od niego. Gdy Krzysztof wchodził już natomiast na boisko, to starał się błyskawicznie coś zrobić i to nie wychodziło mu na zdrowie. Albo grał bardzo dobrze, bo wszystko się mu udawało, albo grał bardzo źle. Nie potrafił wypośrodkować tej gry, poczekać, zagrać na tzw. pewne pozycje. Jego gra wiązała się z dużym ryzykiem.

- Po kontuzji chciałem się odbudować, ale praktycznie cały sezon przesiedziałem na ławce. Nie wiem dlaczego nie miałem uznania w oczach trenera. Wiele okazji do pokazania się nie otrzymałem - mówi. Za Kowalczyka 30 razy znalazł się w kadrze meczowej Azotów, ale w lidze rzucił ledwie 48 bramek. Sezon był stracony. W kolejnym też nie zapowiadało się na zmiany.

- W lecie zespół przejął Dragan Marković, który z kolei zaczął stawiać na swoich rodaków - wspomina Łyżwa. Rzeczywiście, w większości spotkań na starcie sezonu w drugiej linii Azotów grało bośniackie trio Nikola Prce - Marko Tarabochia - Kosta Savić. Marković ogrywał ich, by potem wykorzystać w reprezentacji, której był selekcjonerem. W Puławach wytrzymał jednak tylko trzy miesiące i w październiku wyleciał z hukiem, bo klub był w strefie spadkowej. Łyżwy szczęście nadal się jednak nie trzymało.

- Jego miejsce zajął trener Skutnik, ale ja doznałem kontuzji drugiego łokcia - dodaje. Efekt? Cztery miesiące spędzone na leczeniu więzadeł. Do gry wrócił na początku 2015 roku, ale zaraz zerwał mięsień czworogłowy uda. Dojście do pełni sił zajęło mu pół roku. W tym czasie całkowicie zniknął z radarów selekcjonera kadry, a eksperci coraz częściej podkreślali: to szklany i niespełniony talent.

- Nieciekawie wtedy ze mną było. Za trenera Skutnika zobaczyłem światełko w tunelu, zacząłem grać. Ale wciąż miałem problemy ze zdrowiem - wspomina. - Niektórzy mają tak, że przez całą karierę nie będą mieli poważniejszych kontuzji. A Krzysiek miał pecha. To była taka seria niefortunnych wydarzeń - dodaje Kurowski.

Epizod: Ostrów Wielkopolski

- Uznałem, że coś muszę zrobić. Coś muszę zmienić w swoim życiu, bo tak dalej nie może być. Musiałem podjąć jakąś decyzję.

Brał pan pod uwagę zawieszenie kariery?

Łyżwa o wszystkim mówił dotychczas spokojnie, ale teraz daje szybką i zwięzłą odpowiedź. - Nie. Nie było nawet takiej opcji.

Po chwili ciągnie: - Dużo myślałem w tamtym czasie i zdecydowałem, że najlepszą drogą do odbudowania się będzie powrót do Ostrowa. Prezes i zarząd wyrazili zgodę. W Ostrovii również chcieli mnie przyjąć. Wszystko było w moich rękach.

Do swojego macierzystego klubu trafił już po okresie przygotowawczym. Musiał nadrobić zaległości, ale i odnaleźć się w nowych realiach, bo pięć dni w tygodniu pracował od rana w Urzędzie Miasta. - Dla niego to była szkoła życia. W zespole dostał kredyt zaufania i sporo minut na parkiecie. Zasmakował gry, ale musiał też zobaczyć, jak to jest pracować do południa, po południu przyjść na trening i jeszcze ciężko na nim zasuwać. W Azotach przecież mógł tylko skupić się na grze - zauważa trener Ostrovii, Krzysztof Przybylski.

Łyżwa: - Nigdy wcześniej tak nie pracowałem. W Urzędzie spędzałem osiem godzin, potem miałem na lekki odpoczynek około dwie godziny i szedłem na trening. To było coś nowego. I w pełni zafunkcjonowało. Nie żałuję tego kompletnie.

Przybylski: - Krzysiek stanął przed wyborem. Czy chce podążać drogą sportowca, który zawodowo uprawia tylko sport, czy zostaje na tym poziomie i granie w piłkę łączy z innymi obowiązkami zawodowymi związanymi z dodatkową pracą. To go zahartowało i wzmocniło. Zobaczył jak wygląda życie na niższym pułapie i dotarło do niego, że lepiej grać zawodowo, niż rozdrabniać się w dwóch pracach.

Łyżwa: To, czego potrzebowałem w Ostrowie, to gra. Chciałem grać, grać i tylko grać. Wiedziałem, że żaden trening nie da mi tyle pewności, co regularne występy. Trener Przybylski mi zaufał, a ja złapałem formę. 

Efekt był taki, że w 26 spotkaniach rzucił 202 bramek. Średnio zdobywał blisko osiem goli w meczu. Grał na prawym rozegraniu lub na środku, rzadziej na lewej połówce. Ostrovia w lidze zajęła drugie miejsce i wylądowała w barażach o Superligę, a on zgarnął tytuł króla strzelców I ligi grupy B. Po takim sezonie nie mógł nie wrócić do Puław.

ZOBACZ WIDEO Zapłakany, chciał uciekać. Oto początki Cristiano Ronaldo. Wróci jeszcze do domu?
 

[nextpage]

Łyżwa w październikowym meczu z Orlen Wisłą Płock - rzuca prawą i lewą ręką / fot. GRZEGORZ TRZPIL / KS AZOTY PUŁAWY
Puławy: podejście drugie

- Moim celem w Ostrowie było rozegranie sezonu bez poważniejszego urazu. Po prawie trzech straconych latach chciałem pozbyć się z głowy tej pamięci o nich. Grałem praktycznie po 60 minut i wszystko wyszło znakomicie. Odbudowałem się psychicznie, fizycznie i mentalnie - mówi.

- Z Ostrowa wrócił zupełnie inny. Nie tylko jako zawodnik, ale jako człowiek. Zmieniło się jego podejście do treningów, zmieniła się jego gra. Dojrzał życiowo. Wyczyścił głowę z urazów, zapomniał o kontuzjach. To inny zawodnik - uważa Kurowski.

To wszystko widać było w jego grze w pierwszych meczach rozgrywek. Siedem spotkań, 39 bramek. Lewa ręka, prawa ręka - bez różnicy. No i spokojna głowa. W 2011 roku Łyżwa tak mówił o sobie: "Moją słabą stroną jest z to, że szybko się denerwuję, jak mi coś nie wychodzi". Jak jest teraz?

- Przez ostatni rok robiłem wiele, by to zmienić, bo bardzo negatywnie to na mnie wpływało. Wtedy rzeczywiście to była moja słaba strona. Teraz staram się szybko wyciągać wnioski i w sporej mierze działa to już dobrze. Ale nie przestaję nad tym pracować - zapewnia.

Na co komu łatki?

18 października po raz drugi w karierze otrzymał powołanie do reprezentacji. O tym, że znalazł się w kadrze dowiedział się od... dziennikarza. - Ogromnie się cieszę z tego powołania. Jeśli w oczach Tałanta Dujszebajewa zasłużyłem na zaproszenie do kadry, to swoją grą postaram się udowodnić, że rzeczywiście tak jest. Jedną szansę pokazania się w kadrze już miałem. Teraz przyszła kolejna i mam nadzieję, że tym razem ją wykorzystam.

Łyżwa ma świadomość, że kolejnej może nie otrzymać. Dujszebajew na każdym kroku podkreśla, że reprezentację czeka przebudowa, że starsza generacja wkrótce będzie kończyć karierę, a on musi zbudować zespół na igrzyska Tokio 2020. 26-latek może wejść do drużyny na dłużej, stać się jej ważnym elementem. Choć o Tokio nie chce mówić.

- Igrzyska to marzenie każdego sportowca, więc oczywiście, że chciałbym kiedyś na nich wystąpić. Ale nie chcę tak daleko wybiegać w przyszłość. Jeśli będę zdrowy, będę w formie i będą też powołania, to można dywagować. Zresztą, po kolei. Mam teraz dwa mecze Azotów. Dopiero po nich skupię się na kadrze - stwierdza.

O tym, że Łyżwa może odnaleźć się w reprezentacji przekonany jest Kurowski. Przychylnie jego przyszłość ocenia też Kowalczyk.

- Krzysiek na początku sezonu pokazał jaki ma potencjał. To zawodnik, który na pewno da jeszcze wiele Azotom, a wkrótce pokaże swoje możliwości w reprezentacji. Oczywiście o ile nie uderzy mu sodówka, choć w jego przypadku to niemożliwe - dodaje ze śmiechem pierwszy.

- Moja ocena gry Krzysztofa dotyczy okresu, w którym prowadziłem go w Puławach. Od tamtej pory rozegrał pewnie powyżej 50 spotkań. I to na pewno miało wpływ na jego obecne postępowanie. Wchodzi teraz w najlepszy okres dla piłkarza ręcznego. Ma już doświadczenie, nabrał do siebie pewności, zmężniał. To dobry technicznie zawodnik, niekonwencjonalny. Jego nie da się zaklasyfikować do żadnej kategorii czy porównać z innym graczem. Życzę mu jak najlepiej, bo to generalnie jest fajny chłopak. A ten jego rozwój będzie z pożytkiem i dla niego, i dla Puław, i dla reprezentacji - uważa drugi.

Kowalczyk ma rację - takiego zawodnika - tak rozwiniętego technicznie, mogącego wystąpić na wszystkich trzech pozycjach w drugiej linii i rzucającego obiema rękami - nasza reprezentacja nie miała nigdy. Poprzednim, który potrafił rzucać lewą i prawą ręką był Grzegorz Gowin, ale to gracz o zupełnie innej charakterystyce. Zresztą w kadrze zagrał po raz ostatni w 2001 roku.

Pozostaje tylko sprawa realizowania założeń, o których wspomniał wcześniej Kowalczyk. - Ja jestem zdania, że trener nie powinien aż tak ukierunkowywać zawodnika. Jeśli rozgrywający dobrze czyta grę, potrafi kreować, dostosowywać się do warunków i czasem dorzuci swoją inwencję, to jest to dobre dla zespołu. Przecież to lepsze, niż jak zawodnikowi trzeba wszystko wyłożyć jak kawę na ławę. Piłka ręczna to gra zbyt dynamiczna, by wszystko zaplanować - stwierdza Przybylski.

Maciej Wojs

< Przejdź na wp.pl