/ Fot. Facebook.com/National-Jogging-Association-of-Thailand-1555537541363518/

Maratony pełne legend. Niezwykłe wydarzenia podczas królewskiego dystansu

Daniel Ludwiński

Maraton każdorazowo kończy rywalizację lekkoatletów na igrzyskach olimpijskich. Na przestrzeni lat na królewskim dystansie nie brakowało szczególnych wydarzeń, które na zawsze zapisały się w pamięci kibiców.

Już sama geneza rozgrywania najdłuższego olimpijskiego biegu jest wyjątkowa. W 490 roku po wygranej przez Greków bitwie pod Maratonem posłaniec Filippides miał pobiec do Aten i przekazać wiadomość o zwycięstwie. Pokonany przez niego dystans wynosił 40 kilometrów i właśnie tyle mieli do przebiegnięcia uczestnicy pierwszych nowożytnych igrzysk olimpijskich w 1896 roku. Czternaście lat później w Londynie dystans wydłużono o dodatkowe 2195 metrów, żeby meta mogła znaleźć się przy trybunach z królem Edwardem VII i, jak czas pokazał, od tej pory maratończycy biegają właśnie na 42 195 metrów.

Historyczna edycja podczas igrzysk w Atenach w 1896 roku zapisała się nie tylko z uwagi na fakt bycia pierwszą, ale i dzięki osobie zwycięzcy. Wśród 25 uczestników znalazł się Spiridon Louis, dostawca wody i listonosz, który na 5 kilometrów przed metą ruszył w pościg za trójką liderów i narzucił takie tempo, że odrobił całą stratę i zwyciężył. Sam fakt triumfu Louisa to jedno, ale jeszcze ważniejsze było to, co działo się w Atenach po jego wygranej. Synowie króla Grecji wzięli go na ramiona, a Jerzy I obiecał spełnić dowolne życzenie maratończyka. Louis poprosił o zwolnienie z więzienia przyjaciela, który trafił tam gdyż nie płacił podatków, a także o nowego.. osła i wózek do wożenia wody. Bajkowo brzmi prawdziwa historia o innej nagrodzie czekającej na maratończyka: była nią ręka córki milionera, który fundował budowę olimpijskiego stadionu, jednak Louis jako żonaty musiał z niej zrezygnować. Ochoczo skorzystał za to z ofert dożywotniego darmowego korzystania z usług restauracji i krawców w Atenach.

W 1908 roku maraton jeszcze silniej zapadł w pamięci kibiców. Absolutną sensacją była postawa niziutkiego cukiernika z Włoch Dorando Pietriego, który wyprzedził wszystkich faworytów. Na stadionie był już jednak tak wyczerpany, że raz po raz upadał, następnie podnoszony przez sędziów. Linię metry przekroczył na wpół o własnych siłach, a na wpół na sędziowskich ramionach, gdyż niektórzy z arbitrów widząc biegnącego następnego zawodnika nie wytrzymali i pomogli Włochowi. Pomoc ta okazała się przekleństwem Pietriego, gdyż został za nią zdyskwalifikowany, o czym dowiedział się dwa dni później, gdy już odzyskał w szpitalu przytomność. W wielu źródłach podaje się, że wśród pomagających sędziów znalazł się Arthur Conan Doyle, twórca postaci Sherlocka Holmesa, ale w rzeczywistości był on jedynie pomysłodawcą wręczenia Włochowi honorowego pucharu, co też się stało. Ciemną stroną legendy Pietriego było przyznanie się przez niego samego do stosowania dopingu - Włoch ochoczo faszerował się strychniną.

Równie wyjątkowa jest historia losów zwycięzcy z 1936 roku, czyli Koreańczyka Sohn Kee-chunga, który formalnie wystartował jako Japończyk pod nazwiskiem Son Kitei, gdyż jego ojczyzna była wówczas zajęta przez Japonię. Sceny na podium były absolutnie bezprecedensowe - złoty medalista olimpijski płakał z rozpaczy. Kee-chung widział bowiem powiewającą japońską flagę i słyszał hymn tego kraju, co było dla niego czymś całkowicie przyćmiewającym radość z wygranej. Polityka jeszcze bardziej splotła się z losami Ahmeda Boughèry El Ouafiego. Tytuł mistrza olimpijskiego w maratonie wywalczył jeszcze przed Koreańczykiem, gdyż już w 1928 roku w Amsterdamie. Ponad trzydzieści lat po zakończeniu kariery został zastrzelony przez członków Frontu Wyzwolenia Narodowego Algierii, gdyż nie chciał im udzielić poparcia. Miał 61 lat.

ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": Brazylia oknem wystawowym (źródło TVP) 

[nextpage]


W 1952 roku publiczność w Helsinkach była świadkiem niezapomnianych wyczynów Emila Zapotka. Wspaniały czeski długodystansowiec triumfował kolejno na 5 kilometrów, na 10 kilometrów, aż wreszcie także w maratonie. Do dziś nie znalazł się nikt, kto byłby w stanie powtórzyć wyniki Zatopka, a patrząc na postępującą specjalizację nietrudno o stwierdzenie, że może już nigdy nie być zawodnika, który zdoła się pochwalić takim wyczynem. Sposób poruszania się Czecha mógł zaskakiwać - biegał pozornie chaotycznie, brzydko stylowo, ale raz po raz okazywało się, że niesamowicie skutecznie.

Zatopek żegnał się ze sportem, gdy w 1960 roku w Rzymie narodziła się jedna z największych legend w dziejach lekkoatletyki. Maraton rozpoczął się wieczorem, gdyż piekielnie prażące słońce skutecznie uniemożliwiło bieganie w dzień. Po starcie sensacją stało się wypatrzenie przez widzów sportowca biegnącego boso, którym był Etiopczyk Bikila Abebe. Całkowicie nieznany zawodnik okazał się herosem maratonu i sensacyjnym zwycięzcą. Do reprezentacji kraju został włączony w ostatniej chwili i nie zdołano przygotować dla niego odpowiednich butów, więc Abebe uznał, że woli wystąpić bez żadnego obuwia, gdyż tak zwykle trenował. Decydujący atak przypuścił 2 kilometry przed metą, gdy już po zapadnięciu zmroku mijał pomnik zabrany przez Włochów z Etiopii jeszcze przed II wojną światową. Dla Abebe było to nie tylko nawiązanie do ojczyzny, ale i punkt orientacyjny, z którego w pełni skorzystał. Cztery lata później obronił tytuł mistrza olimpijskiego, choć niewiele przed igrzyskami wycięto mu wyrostek robaczkowy. Dalsze losy wielkiego biegacza były już jednak smutne - Bikila Abebe miał wypadek samochodowy i został sparaliżowany od pasa w dół. W 1973 roku zmarł mając zaledwie 41 lat.

Do osiągnięć Etiopczyka nawiązał Waldemar Cierpinski, reprezentant NRD polskiego pochodzenia. Tak samo jak Abebe zdołał on nie tylko zdobyć mistrzostwo olimpijskie w maratonie (jego triumf w Montrealu odebrano jako niespodziankę), ale i obronić tytuł po czterech latach w Moskwie. Wielu spodziewało się, że Cierpinski wygra po raz trzeci także w Los Angeles, ale nie było to możliwe z powodów politycznych - państwa bloku wschodniego zbojkotowały igrzyska rozgrywane w Stanach Zjednoczonych i wybitny maratończyk nie miał szansy na skompletowanie swoistego hat-tricka.

Powszechnie znana jest historia królewskiego dystansu z 2004 roku - losy Vanderleia de Limy zostały przypomniane światu niedawno, gdy Brazylijczyk, którego na drodze do triumfu w Atenach zatrzymał niezrównoważony kibic, zapalił znicz olimpijski w Rio de Janeiro. W pamięci fanów równie mocno zapadły losy Samuela Wanjiru, złotego medalisty z Pekinu. W stolicy Chin triumfował jako 22-latek i miał się stać królem maratonu na wiele sezonów. Zaledwie trzy lata później Wanjiru wypadł jednak z balkonu swojego domu i poniósł śmierć na miejscu. Kenijczyk został wówczas przyłapany na zdradzie przez żonę (a przynajmniej przez jedną z trzech kobiet deklarujących zawarcie z nim małżeństwa), która następnie zamknęła pokój z parą na klucz. Co było dalej i dlaczego Wanjiru wypadł z balkonu nigdy do końca nie wyjaśniono - mówiono zarówno o wypadku podczas próby wydostania się z zamknięcia, o samobójstwie, jak i o głośnej w 2015 roku teorii morderstwa.

Biegi maratońskie jak żadne inne w wyjątkowy sposób zapisują się w pamięci. Mają na to wpływ i sam długi dystans i losy zwycięzców, nierzadko wyróżniających się spośród innych utytułowanych sportowców. Niewykluczone, że także zaplanowany na niedzielę na godzinę 14:30 polskiego czasu maraton w Rio de Janeiro zapewni zwycięzcy sportową nieśmiertelność, a kibicom przyniesie emocje, które będą wspominać latami.

< Przejdź na wp.pl