PAP / Na zdjęciu: Tomasz Wójtowicz

Zmarł Tomasz Wójtowicz, legenda polskiej siatkówki

Grzegorz Wojnarowski

Nie żyje Tomasz Wójtowicz, wybitny polski siatkarz, mistrz świata i mistrz olimpijski. W ostatnich latach życia walczył z nowotworem trzustki. Miał 69 lat.

325-krotny reprezentant Polski, mistrz olimpijski, mistrz świata, czterokrotny wicemistrz Europy, Zasłużony Mistrz Sportu, odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarły w poniedziałek wieczorem Tomasz Wójtowicz był jednym z najwybitniejszych sportowców w historii Polski. 

Gdy w lutym 2021 roku poinformował o swojej chorobie nowotworowej, opublikowaliśmy tekst, który miał pokazać jego sportową wielkość, zwłaszcza tym, którzy nie mogą pamiętać go z boiska, oraz być dla niego wsparciem w jego walce. 

*Poniższy tekst ukazał się w serwisie WP SportoweFakty 14 lutego 2021 roku.

- Gdyby w tamtych latach sztucznej inteligencji polecono stworzyć siatkarza idealnego, stworzyłaby właśnie Tomka - nie ma wątpliwości Ryszard Bosek, kolega Wójtowicza ze złotej drużyny z igrzysk w Montrealu. - Potrafił wszystko i w każdym elemencie. Jeśli chodzi o technikę, Wilfredo Leon mógłby nosić za nim torbę - uważa Wojciech Drzyzga, który grał razem z nim w Legii Warszawa.

Ci, którzy pamiętają Tomasza Wójtowicza z boiska, i którzy razem z nim osiągali ogromne sukcesy, nie mają żadnych wątpliwości - był z nich wszystkich najlepszy, takiego gracza jak on nie było w Polsce ani wcześniej, ani później. Gracza, który wyprzedzał swoją epokę, odcisnął piętno nie tylko na polskiej siatkówce, ale i światowej. Dla Julio Velasco, twórcy fantastycznej włoskiej drużyny z lat 90., Wójtowicz w pewnych elementach stanowił wzorzec z Sevres. Dla wielkich postaci brazylijskiej siatkówki był bohaterem i idolem. W Japonii kłaniano mu się w pas i witano jak gwiazdę rocka.

Włosi, Brazylijczycy, Japończycy widzieli wiele meczów, w których polski siatkarz wszech czasów grał fenomenalnie. Nie we wszystkich trzymali jego stronę, nie wszystkie Wójtowicz wygrał. W walce, którą toczy teraz, kibicuje mu cały siatkarski świat. Wszyscy zaciskają kciuki, żeby do długiej listy pokonanych przeciwników mistrz olimpijski z Montrealu dopisał najgroźniejszego, z jakim się w życiu spotkał - raka trzustki.

We wszystkim był dobry

Są ludzie, którzy rodzą się właśnie po to, żeby zostać gwiazdami sportu. Tacy jak Tomasz Wójtowicz, ze sportowym talentem zapisanym w którejś z nitek DNA. On sam bez fałszywej skromności przyznaje, że w każdej dyscyplinie, za którą się zabrał, radził sobie dobrze. Szczęście polegało na tym, że piłkę do siatkówki miał zamiast grzechotki, bo z tą dyscypliną związani byli jego rodzice. Jego pierwszym trenerem był ojciec, Kazimierz. Fachu, w którym doszedł potem do absolutnej maestrii, uczył się pod jego okiem w MKS-ie i AZS-ie Lublin, potem w Avii Świdnik. O taryfie ulgowej nie było mowy. Przeciwnie - Tomasz i jego młodszy brat Wojciech dostawali od ojca w kość mocniej niż inni.

"Każdy talent to leń"

W polskiej siatkówce szybko rozeszła się wieść, że w Lublinie trenuje chłopak, który ma wszystko, by zostać wielkim graczem. Na początku lat 70. Władysław Pałaszewski wziął go do kadry juniorów. W roku 1973 Wójtowicz był już w pierwszej reprezentacji u Wagnera. Jak każdy żółtodziób przeszedł chrzest, z którego najlepiej zapamiętał, że bolał go tyłek. Potem nosił worki z piłkami i sprzątał boisko, a gdy inni kończyli trening - te u Wagnera były mordercze - selekcjoner dokładał mu jeszcze 40 minut dodatkowych zajęć. "Każdy talent to leń" - argumentował legendarny "Kat". Ale Wójtowicz leniem nie był. Nigdy się nie skarżył, że musi pracować więcej. A Wagner wiedział, że trafił na nieoszlifowany diament wyjątkowej urody. I że jedyne, co musi zrobić, to tego talentu nie stłamsić.

Bali się go jak ognia

Gdy Polska zdobywała w Meksyku mistrzostwo świata, Wójtowicz miał 21 lat. Gdy wygrywała Igrzyska Olimpijskie w Montrealu - 23. Choć był najmłodszy, grał w drużynie pierwsze skrzypce. To od niego zależało na boisku najwięcej, to jego główni rywale Biało-Czerwonych, siatkarze reprezentacji ZSRR, bali się jak ognia. To jemu w towarzyskich rozmowach rosyjski gwiazdor Aleksander Sawin żalił się, że radzi sobie ze wszystkimi, a z nim żadnym sposobem nie potrafi. Raz po bloku od Wójtowicza dostał w nos tak mocno, że upadł na parkiet cały we krwi.

- Tomek był wielki już od momentu pojawienia się w reprezentacji, trzeba go było tylko ograć - opowiadał nam Ryszard Bosek. - Naturalny dar do wszystkiego plus zupełnie wyjątkowa odporność nerwowa. Nie mogę go określić innym słowem niż idealny. Potrafił wszystko. Dobrze przyjmował, fantastycznie atakował, a nawet jak ktoś go zablokował, to kolejną piłkę uderzał jeszcze mocniej - mówił starszy kolega z drużyny. - Czy się denerwowałem? Bałem? - zastanawiał się. - Tak, ale potrafiłem zapanować nad tymi emocjami. Odsunąć je od siebie. Tak po prostu miałem. A w czym byłem dobry? Dużo widziałem i szybko myślałem, a siatkówka to szybka gra - opowiadał.

Siatkarz z innej epoki

Gdy dziś patrzy się na zdjęcia i nagrania z czasów, gdy polska drużyna była najlepsza na świecie, łatwo zrozumieć, dlaczego koledzy Wójtowicza, choć sami byli wybitni, mówią o nim, że wyprzedził epokę. Mimo że najmłodszy przy bardziej doświadczonych kolegach z kadry wygląda jak starszy brat. 197 centymetrów wzrostu - a wtedy 190 to już było dużo, prawie 100 kilo wagi, potężna klatka piersiowa, szerokie bary. Ataki nie tylko ze skrzydeł i ze środka, ale i z drugiej linii - wtedy absolutna nowość. O tym, że jesteśmy w latach 70. przypominają tylko długie, czarne włosy opadające na ramiona.

Niezbędny w fabryce śmigłowców

W siatkówce wszystko przychodziło mu z łatwością. W rzemiośle, którego inni uczyli się latami, on szybko stał się artystą. Nie oznacza to jednak, że karierę miał usłaną różami. Czasem to właśnie jego sportowa klasa była źródłem problemów. Po igrzyskach olimpijskich w Montrealu Wagner został trenerem Legii i postanowił ściągnąć Wójtowicza. A on czuł się związany z Avią Świdnik, klubem spod rodzinnego Lublina.

Wcześniej przed służbą wojskową, a co za tym idzie grą w stolicy, chronił go dokument, w którym wpisano, że jest "niezbędny do prawidłowego przebiegu procesu produkcyjnego" w świdnickiej fabryce śmigłowców. Jednak kiedy Wagner się uparł, komunistyczni dygnitarze uznali, że śmigłowce będą latać i bez Wójtowicza. Ten w Legii grać nie chciał. Na znak protestu odsłużył rok w jednostce w Lublinie, a w siatkówkę grał po kryjomu.

Do Warszawy w końcu jednak trafił - w 1978 roku. Avia, w połowie lat 70. klub ze ścisłej krajowej czołówki, rozpadła się po tragicznym wypadku samochodowym, w którym zginęli dwaj zawodnicy, Henryk Siennicki i Zdzisław Pyc. Z Legią, już jako mistrz olimpijski i mistrz świata, Wójtowicz sięgnął po swoje pierwsze mistrzostwo Polski. W zespole "Wojskowych" występował pięć lat. Spotkał tam m.in. młodego Wojciecha Drzyzgę.

"Uśmiechał się i mówił, że jest sens życia"

- Na treningach szybko zobaczyłem, że gdzie mi tam do niego - opowiada Drzyzga, który tak jak Wójtowicz po zakończeniu kariery został telewizyjnym komentatorem. - W wyznaczane przez Wagnera punkty boiska trafiał dziewięć na dziesięć razy, a ja trzy. Widząc to, Tomek patrzył się na ciebie z delikatnym uśmieszkiem i mówił coś w rodzaju: "Jest sens trenowania, jest sens życia" - wspomina Drzyzga.

Tak jak Bosek i wielu innych znakomitych polskich siatkarzy Drzyzga też należy do "kościoła" Wójtowicza. - Potrafił wszystko w każdym elemencie. Na bloku jego granie było porażające. Zatrzymywał ataki, których my nie dotykaliśmy. Wyglądał przy nas jak gigant, ale jakimś sposobem bronił lepiej niż chłopaki po 180-190 centymetrów.

Palcami i sposobem dolnym przyjmował serwis lepiej, niż większość dzisiejszych "rasowych" przyjmujących. Nie był wybitnie skoczny, ale miał doskonałą technikę, świetnie ułożoną rękę. Atakował tam, gdzie chciał - wymienia jego atuty.

A jaki był poza boiskiem? Spokojny, tak jak i na parkiecie. Otwarty, skracał dystans, który trzymali młodzi, widząc przed sobą giganta siatkówki. Fajny kompan i dusza człowiek. Tak mu zostało do dziś. Ale nie miał cech przywódcy stada, ani nie brylował w towarzystwie. Na pozycję lidera wolał pracować na boisku. W drugiej połowie lat 70. Wójtowicz przez dwa, trzy sezony był niezaprzeczalnie najlepszym zawodnikiem na świecie.

Zdaniem Drzyzgi mógłby utrzymać ten status dłużej, gdyby nie poważna kontuzja kręgosłupa. A gdyby 45 lat temu siatkówka wyglądała tak jak dziś, Wójtowicz po igrzyskach w Montrealu podpisałby milionowy kontrakt i został najlepiej opłacanym siatkarzem świata. - Tak jak dziś Wilfredo Leon. Z tym że jeśli porównujemy ich technikę, to Leon musiałby wiązać Tomkowi buty i nosić za nim torbę - żartuje Drzyzga.

Wzór dla trenera-geniusza

Czasy były jednak takie, że w Polsce siatkarze nie zbijali kokosów, a za granicę mogli wyjechać dopiero po trzydziestce. Wójtowicz, tak jak wielu jego starszych kolegów, wybrał Włochy. Najwięcej wygrał z Santalem Parma, przede wszystkim Puchar Klubowych Mistrzów Europy w 1985 roku. Na boiskach Serie A spotykał się wtedy z późniejszym selekcjonerem reprezentacji Polski Andreą Anastasim. - Robił na nas niesamowite wrażenie. Byłem zakochany w jego grze. W tym jak blokował i atakował - wspomina Anastasi. - Miał niesamowitą umiejętność czytania gry i świetnie atakował. Pod tym względem przypomina mi go Piotr Nowakowski - dodaje.

Szkoleniowiec Vervy Warszawa zdradza, że gdy w latach 90. pomagał słynnemu Julio Velasco w budowaniu włoskiej "drużyny fenomenów", która trzy razy z rzędu zdobyła mistrzostwo świata, w grze w bloku wzorem doskonałości był dla nich właśnie Wójtowicz.

- Pamiętam rozmowę z Julio o polskim sposobie blokowania, o tym, jak robi to Wójtowicz. Nie stara się zablokować za wszelką cenę, chce przede wszystkim odczytać zamiary rywala i dotknąć piłki. On był ikoną i mistrzem takiego sposobu gry w bloku.

W Brazylii też inspirował

Polski siatkarz wszech czasów był inspiracją nie tylko dla Włochów. Marcelo Fronckowiak, trener Cuprum Lubin, który przepracował kilka lat w sztabie szkoleniowym reprezentacji Brazylii, zapytany o Wójtowicza odpowiada głosem pozbawionym kurtuazji, za to pełnym autentycznego podziwu: - To jedna z najważniejszych postaci w historii siatkówki. W Brazylii stanowił wzór dla wielu siatkarzy i trenerów. Słyszałem wiele historii o nim, na przykład od Renana Dal Zotto, obecnego selekcjonera naszej męskiej reprezentacji.

Dal Zotto nie ukrywa, że polski czempion był dla niego inspiracją. Wśród swoich bohaterów wymieniła go też Vera Mossa, była reprezentantka Brazylii, mama utytułowanego rozgrywającego Bruno Rezende.

Fronckowiak zdradza jeszcze jedną ciekawą rzecz - w latach 80. i 90. w popularnym brazylijskim programie o sporcie, pokazywanym w sobotnie poranki, widzowie przez lata oglądali w czołówce ten sam spektakularny atak Wójtowicza z jednego ze spotkań IO w Montrealu. - To sportowy "potwór". Dla naszej siatkówki też jest bardzo ważną postacią. Możesz być tego pewien - podkreśla trener Cuprum Lubin.

Pokłon od siatkarskiego boga

Obok Polski, Włoch i Brazylii siatkówkę najbardziej kocha się w Japonii. I tam też nazwisko Wójtowicz wiele znaczy. Wojciech Drzyzga przekonał się o tym na własne oczy: - Pamiętam wyjazd do tego kraju, na który pojechaliśmy jako początkujący sprawozdawcy. Sam widziałem, jak wiekowy trener, były selekcjoner żeńskiej reprezentacji Japonii, zszedł z trybuny, ominął szereg ważnych osób, na co jako osoba o statusie siatkarskiego boga mógł sobie pozwolić, podszedł do Tomka i ukłonił mu się. Chyba nawet wyciągnął do niego dłoń, co zdaje się jest u Japończyków wyrazem najwyższego uznania. Cała sala wstała wtedy z miejsc.

Odnalazł się w telewizji

Długa i pełna sukcesów kariera Tomasza Wójtowicza na boisku trwała do 1989 roku. Jego kariera trenerska była za to rekordowo krótka. Kiedy we Włoszech próbował szkolić innych, bardzo szybko uznał, że się do tego nie nadaje. Jemu w siatkówce wszystko przychodziło bez trudu, dlatego wydawało mu się, że innym też powinno. - Denerwowało mnie, jak ktoś czegoś nie potrafił - wyjaśniał. - Szybko bym się wykończył przy tej robocie.

Do Polski wrócił w 1990 roku. Chciał odpocząć od siatkówki, ciągłych podróży i zmian miejsc pracy. Zajął się handlem, został współwłaścicielem hurtowni materiałów do szycia. Biznes nie przetrwał jednak czasów "dzikiego kapitalizmu". Potem była restauracja "Piwnica pod fortuną" na lubelskiej starówce, aktorski epizod w filmie "Zmruż oczy" u boku Zbigniewa Zamachowskiego, a w końcu, w 2005 roku, propozycja z Polsatu. Wójtowicz przyjął ofertę i zadomowił się w telewizji na lata. Jeszcze do niedawna jego głos regularnie można było usłyszeć w czasie transmisji z meczów siatkówki. Zniknął dopiero w grudniu 2019 roku, gdy poważnie zachorował.

Najważniejszy mecz w życiu

Któregoś dnia po powrocie z transmisji żona powiedziała mu, że jest jakiś żółty. Zaniepokojony pojechał na badanie tomografem, które wykazało, że na przewody żółciowe uciska guz. Diagnoza specjalistów - rak trzustki. Szybka operacja w szpitalu MSWiA w Warszawie, chemioterapia, która doprowadziła do porażenia nerwów obwodowych.

2020 był dla mistrza olimpijskiego z Montrealu bardzo trudny. W czasie leczenia najpierw wspierał się laską, potem chodzikiem, w końcu usiadł na wózku inwalidzkim. Stracił swoje długie włosy, bardzo schudł. Na szczęście ostatnie miesiące są już lepsze. Stan zdrowia Wójtowicza poprawił się. Lekarze odstawili jeden z dwóch składników chemii i były gwiazdor siatkówki znów zaczyna chodzić. Na razie jeszcze z pomocą, ale wierzy, że to się zmieni. Chce odzyskać sprawność i wrócić do pracy w telewizji.

"Tomek wie, że to potrwa. Ale da radę"

W walce z chorobą legendarny polski sportowiec przez cały czas mógł liczyć na wsparcie rodziny i kolegów z drużyny Wagnera, którzy grają w tym meczu razem z nim. Raz jeszcze niosą dla niego fortepian, żeby on, wirtuoz, miał ułatwione zadanie. A od kiedy zmagania Wójtowicza z nowotworem przestały być tajemnicą, chętnych do pomocy, choćby dobrym słowem i wyrazami uznania, jest wielu.

Marcelo Fronckowiak: - To jest Pan Wójtowicz. Chciałbym mu powiedzieć, jak ważny jest dla mnie i jak bardzo go szanuję. Historia, sukcesu polskiej siatkówki, to jego historia i jego sukcesy. W moim kraju też jest wielu, którzy go uwielbiają. Jeśli mógłbyś mu to przekazać, sprawiłbyś mi ogromną przyjemność.

Andrea Anastasi: - Niech walczy w życiu tak, jak walczył na boisku. Sport uczy, że nie ma sytuacji beznadziejnych. Każdy sportowiec ma w swojej karierze duże, ważne porażki. Jednak ci najwięksi mają umiejętność wracania na szczyt. Rozpoznaje się ich po tym, że umieją poradzić sobie z niepowodzeniem i udowodnić po nim, że i tak są najlepsi. Tomasz w sporcie był wśród największych. Niech raz jeszcze to pokaże.

- Powrót do zdrowia będzie trwał długo - przestrzega Drzyzga, który do początku pandemii regularnie odwiedzał Wójtowicza. Teraz jest z nim w regularnym kontakcie telefonicznym. - Tomek wie, że to potrwa. Bardzo się cieszy, że trzy razy w tygodniu będzie pracował z fizjoterapeutą. Da radę, odbuduje się i jeszcze się z nim spotkamy na transmisjach. Jak już coś sobie postanowi, nie jest łatwo go zatrzymać.

Tomasz Wójtowicz zmarł 24 października 2022 roku po długiej chorobie. Miał 69 lat.

< Przejdź na wp.pl