Na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu Kamila Żuk była głównie rezerwową. Po słabych występach starszych zawodniczek kibice domagali się od trenerów szansy dla 20-latki. Otrzymała ją w sztafecie mieszanej, gdzie nie zawiodła oczekiwań. Na swoim odcinki niewiele ustępowała tuzom biathlonu: Kaisie Makarainen czy Laurze Dahlmeier. Dobry występ na igrzyskach dodał jej pewności siebie.
Z mroźnego Pjongczangu wyruszyła w podróż do równie zimnego Otepää. W drodze była 35 godzin. - Czuję się w Otepää bardzo dobrze. To, że nie przestawialiśmy się do końca na czas koreański spowodowało, że po powrocie nie miałam większego problemu ze zmęczeniem. Owszem nogi po tej trwającej 35 godzin podróży do Estonii trochę dokuczają, ale jak widać nie na tyle, żeby przeszkodzić w skutecznej walce - powiedziała Żuk po zwycięskim biegu.
20-latka nie dała swoim rywalkom najmniejszych szans. Nad drugą Anną Krywonos miała blisko 3 minuty i 5 sekund przewagi. W biathlonie to przepaść i to nawet w zawodach juniorskich. Żuk na strzelnicy pomyliła się dwukrotnie, tyle samo błędów zaliczyła Rosjanka, a w biegu indywidualnym za każdy niecelny strzał do czasu doliczana jest karna minuta. W biegu Polka była poza zasięgiem.
- Jestem w ogromnym szoku. Wciąż jeszcze do mnie nie dociera, to co się stało. W czasie biegu jedyną informację o miejscu dostałam na drugim okrążeniu. Dowiedziałam się, że jestem w czołowej dziesiątce i mam dalej wykonywać swoją robotę. Później trenerzy chyba przemyśleli sprawę i stwierdzili, że lepiej będzie już nic mi nie mówić. Sama wiedziałam, że muszę przypilnować strzelania, bo w biegu indywidualnym nawet dwie minuty kary to może być już za dużo - oceniła Żuk.
W Otepää panują siarczyste mrozy. Do takich warunków Żuk przyzwyczaiła się w Pjongczangu. Start przy minus 11 stopniach nie przeraził jej. - Jeszcze na pierwszym treningu w Otepaa przy temperaturze -10 stopni czułam się naprawdę fajnie. To co się wydarzyło później to już nie dla mnie. Podczas sztafety przy prawie -20 stopni nie byłam w stanie pokazać nawet 50 procent swoich możliwości. Sparaliżował mnie mróz. Nie mogłam się rozgrzać, zmusić do wysiłku, że już nie wspomnę o samym strzelaniu. Modliłam się, żeby warunki się poprawiły, bo przy takim mrozie w biegu indywidualnym będzie mi ciężko. Na szczęście temperatura się podniosła, dzisiaj było tylko -11 stopni, więc naprawdę przyzwoicie i wielu zawodniczkom, w tym mnie, to pomogło - przyznała Żuk.
To nie ostatni start Polki w mistrzostwach świata juniorów. Jest więc szansa na kolejne medale. - Na pewno po takim zwycięstwie będę uważana za faworytkę w kolejnych startach. Sama na siebie nałożę trochę większe oczekiwania. Wiem jednak, że będzie ciężko. Trzeba będzie znów wyłączyć myślenie o wyniku i skupić się na najprostszych rzeczach, a powinno być dobrze - dodała Żuk.
Złoty medal wywalczony przez Żuk to pierwszy od 43 lat krążek z tego kruszcu w kategorii juniorów. W 1973 roku najlepszym juniorem świata był Jan Szpunar. Polacy więcej sukcesów odnosili wśród juniorów młodszych. Jedenaście lat temu po złoto sięgnął Łukasz Szczurek, który później nie zrobił kariery i sporadycznie kończył zawody w czołowej sześćdziesiątce.
Żuk jest teraz przyszłością polskiego biathlonu. W momencie gdy naszą kadrę czeka pokoleniowa zmiana, to właśnie 20-latka może być motorem napędowym reprezentacji. Fani w Polsce wierzą, że pójdzie w ślady jej trenera, Tomasza Sikory. To właśnie medalista olimpijski z Turynu był odkrywcą jej talentu.
ZOBACZ WIDEO Talent na miarę Adama Małysza zmarnowany? "Nagle facet zniknął"