Dziennikarz zadzwonił do polskiej medalistki. "To było jedno z najbardziej kuriozalnych przeżyć"

Getty Images / Richard Pelham / Na zdjęciu: Julia Szeremeta
Getty Images / Richard Pelham / Na zdjęciu: Julia Szeremeta

Brązowy medal już ma, a w środę powalczy o wielki finał. Julia Szeremeta została objawieniem igrzysk w Paryżu. - W pewnym sensie nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej dziewczyny - mówi o polskiej pięściarce Piotr Jagiełło, komentator TVP.

Na ten medal polski boks czekał aż 32 lata. Licząc od Barcelony kolejne igrzyska były dla fanów polskiego pięściarstwa gorzką pigułką. Ten fakt bolał o tyle bardziej, że Polska ma wspaniałe tradycje bokserskie i wielu mistrzów, którzy zapisali się w historii światowego boksu. Ten trend w wielkim stylu przełamała Julia Szeremeta, która po zwycięstwie nad Ashleyann Lozadą Mottą w ćwierćfinale już wywalczyła brązowy medal (w boksie nie ma walk o brąz), a w środę powalczy o awans do wielkiego finału z Nesthy Petecio. O fenomenie naszej pięściarki rozmawiamy z Piotrem Jagiełłą, który wraz z Januszem Pinderą komentuje olimpijską rywalizację na antenie TVP Sport.

Artur Mazur, WP SportoweFakty: W jakich okolicznościach poznałeś Julię Szeremetę?

Piotr Jagiełło, komentator TVP Sport: Poznałem ją podczas podczas mistrzostw Europy juniorek w 2021 roku w Czarnogórze, a więc nie tak dawno.

Jakie wrażenie na tobie zrobiła?

Na pewno nie była liderką tamtej drużyny. Mogę powiedzieć, że raczej stała w drugim szeregu. Wyróżniały się inne dziewczyny, a Julka tak w zasadzie po cichu przemknęła przez tamtej turniej, odpadając w ćwierćfinale, a wiec kończąc zmagania bez medalu. Ten moment "kliknięcia" nastąpił parę lat później.

ZOBACZ WIDEO: Szeremeta przed wielką walką w Paryżu

A co takiego się stało, że nagle objawiła nam się gwiazda? Bo Julia Szeremeta w wieku 20 lat tak właśnie lśni.

Kluczowym momentem w jej rozwoju był ubiegły rok, a dokładnie młodzieżowe mistrzostwa Europy, które ponownie odbyły się w Czarnogórze. Szeremeta sięgnęła po złoty medal tej imprezy w kategorii olimpijskiej, czyli do 57 kg. Wtedy w finale pokonała bohaterkę miejscowej publiczności Bojanę Gojković, która miała na koncie całą lawinę medali z różnych imprez. Czarnogórcy kibice byli przekonani, że ich zawodniczka pokona Polkę, że zostanie gwiazdą, medalistką olimpijską. A Szeremeta pokonała ją w jej domu i wysłała sygnał, że zaczyna się liczyć. Myślę, że wtedy uwierzyła, że może dokonywać rzeczy wielkich, ale też zaufała trenerowi Tomaszowi Dylakowi. Ten sukces popchnął ją do przodu w taki trochę niewytłumaczalny sposób. Ona nagle wyrosła na największą nadzieję boksu olimpijskiego w Polsce i my do dziś nie wiemy, gdzie jest jej "sufit". I to jest chyba najpiękniejsze.

Jest jeszcze coś - Szeremeta ma niesamowity charakter. Nie chcę, żeby ktoś się poczuł urażony, ale rzadko kiedy polski sportowiec ma taką pewność siebie i przekonuje, że będzie się cieszył, ale dopiero "jak zdobędzie złoto".

To jest amerykański "mental", gdzie wychodzi się z założenia, że tylko pierwsze miejsce jest zwycięstwem, a drugie - pierwszą przegraną pozycją. Ona absolutnie ma takie podejście do sportu. Liczy się tylko i wyłącznie złoty medal, a przecież my Polacy nie mieliśmy prawa myśleć i marzyć o złotym medalu w boksie. Przed igrzyskami śniliśmy o jakimkolwiek medalu, dla wielu to był tak naprawdę sen na jawie. Dlatego w pewnym sensie nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej dziewczyny. Skąd w niej się bierze tak nieprawdopodobnie silny charakter? Przecież my mówimy o bardzo trudnej dyscyplinie i o sporcie, który przez ostatnie 30 lat w Polsce był zmarginalizowany pod względem medali.

A jak to tłumaczą jej trenerzy?

Jej historia jest świetnym materiałem do badań dla psychologów sportowych. Może ktoś pomoże nam zrozumieć psychikę tej dziewczyny, bo trenerzy też mają z tym problem. Nawet dziś rozmawiałem z trenerem Dylakiem i on z pełną, nieskrywaną szczerością powiedział, że "Julka jest dziwna i trudną ją zrozumieć". Ale żeby tego było mało - sam dzwoniłem do niej godzinę po tym, jak dostała się do strefy medalowej. Byłem podekscytowany, cały w amoku, z trzy minuty składałem jej gratulacje. Kiedy już skończyłem, ona niewzruszona, ze stoickim spokojem w głosie odpowiedziała: no fajnie, dobrze się czuję, jutro trochę odpocznę i pooglądam inne dyscypliny.

To było jedno z najbardziej kuriozalnych przeżyć w mojej zawodowej karierze. Czułem się, jakbym występował w jakimś filmie. Nie było rozpływania się nad historycznym zwycięstwem, euforii. Dla niej był to kolejny dzień w biurze. Ale ona tak ma i z jednej strony to jest trudne do wytłumaczenia, a z drugiej - piękne.

Czy "mental" to jej najmocniejsza broń?

Zdecydowanie tak. To jest fundament, na którym buduje dosłownie wszystko. I tym właśnie szokuje swoje rywalki, bo jeśli naprzeciwko wychodzi 13 lat starsza Portorykanka i widzi dziewczynę, której wcześniej pewnie nawet nie znała, a ta się z nią bawi boksem, uśmiecha, prowokuje niczym weteranka ringu olimpijskiego, to musi robić wrażenie.

Szeremeta zachowuje się w ringu tak, jakby już wszystko w tym boksie widziała, a przecież dopiero jest na początku tej drogi. Podobnie było w pierwszej walce na igrzyskach. W starciu z Omailyn Alcalą już w trzeciej sekundzie przyjęła bombę, po której 99 procent zawodników i zawodniczek miałoby rozsypany plan na walkę. A ona po chwili ruszyła do odrabiania strat i wygrała. To jest iskra Boża, tego wytrenować się nie da.

Na obserwatorach ogromne wrażenie robi również styl walki.

Boks kobiet często jest deprecjonowany. Mówi się, że jest brzydki do oglądania, że poziom rywalizacji jest niższy. Ale to jest bzdura, bo ktoś kto obserwuje boks kobiecy, ten widzi, że ten poziom rośnie. Śmiało mogę też powiedzieć, że Julia Szeremeta łamie te stereotypy w najlepszy możliwy sposób. Jej walki się bardzo przyjemnie ogląda, a jej praca nóg jest po prostu czymś zjawiskowym. Ten element jest niczym radar, który pozwala jej kontrolować dystans, unikać ciosów i wywoływać niepokój u rywalek. Ona potrafi marginalizować najmocniejsze strony przeciwniczek i to jest cecha wielkich mistrzów. Kiedyś fenomenalnie robił to Bernard Hopkins, który potrafił swoimi argumentami przykrywać atuty rywala. To samo robi Szeremeta.

Ogromny wkład w jej sukces ma trener Tomasz Dylak. Na czym polega jego fenomen?

Poznałem go przed tym jak przejął kadrę olimpijską. Ale jak tylko został jej trenerem, to od razu jak mantrę zaczął powtarzać, że interesuje go tylko medal olimpijski. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jest jakiś świr. Przecież on tak naprawdę nie miał argumentów, żeby tak mówić, dlatego przez pół roku jego zapowiedzi traktowałem z przymrużeniem oka. Ale kiedy zobaczyłem, jak pracują, jak fachową są ekipą, kiedy zobaczyłem ten worek medali z różnych imprez, to w stu procentach uwierzyłem w to, co ten człowiek mówi. Chociaż nigdy nie boksował o wielkie stawki i jest takim trochę samoukiem, to w pewnych cechach przypomina Andrzeja Gmitruka, na którym się zresztą wzoruje.

Dylak ma charyzmę i jak zaczyna coś mówić, to zawodnicy mu wierzą, bo widzą, ile serca wkłada w pracę. Jest zaangażowany, poświęca rodzinę i wszystko, co ma dookoła. Boks to całe jego życie, jest do niego stworzony i robi rzeczy wielkie. Bo medal olimpijski zdobyty z 20-latką tak trzeba traktować. To jest scenariusz jak z bajki.

Czy przed półfinałem mamy powody do obaw?

Powinniśmy się obawiać, bo Nesthy Petecio to jedna z najlepszych pięściarek w tym turnieju i to bez podziału na kategorie wagowe. To absolutna elita boksu, wicemistrzyni olimpijska z Tokio. Ona świetnie boksuje w półdystansie, ma gigantyczne doświadczenie, mocny cios, a ten lewy sierpowy to jest uderzenie z piekła rodem. Na to trzeba będzie szalenie uważać. To będzie najtrudniejsza walka w karierze Julii Szeremety, ale jest pytanie, czy Polka nie wytrąci jej tych wszystkich argumentów z ręki. Julka walczyła do tej pory w swoim podstawowym stylu, bawiła się z rywalkami, ale potrafi też inaczej prowadzić pojedynek. I dlatego to może być kapitalne starcie, szlagier, pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów boksu.

Bez względu na wynik walki, występ kadry w Paryżu należy oceniać pozytywnie, ale trener Dylak zapowiada, że w "Los Angeles będzie więcej medali, tam już będziemy potęgą pięściarską".

I ja mu wierzę, bo on już na początku pracy powiedział mi, że najpierw zdobędziemy jeden medal w Paryżu, a później zaczniemy budować drużynę, która będzie regularnie zdobywać medale i będzie nawiązywać do najwspanialszych lat polskiego boksu. I dziś nie mamy prawa wątpić, bo pierwszy krok został wykonany. Jesteśmy na początku misji, której zadaniem jest odbudowanie polskiego boksu. Raz jeszcze podkreślę: wierzę w jej powodzenie.

Rozmawiał Artur Mazur, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty