Mówiłem o tym już przed galą. To nie mogło się udać. Zamiast wielkiego święta, promocji i reklamy polskiego boksu wyszedł jeden wielki sabotaż. Wszystko zapowiadało porażkę - konferencje prasowe, ceremonia ważenia. Brakowało profesjonalizmu. Nazwisko Michaela Buffera wcale tego nie ratowało. Bardziej powodowało poczucie zażenowania, że legenda boksu w tym wszystkim uczestniczy.
Potencjału tej imprezy kompletnie nie wykorzystano, mało kto o niej wiedział! PGE Narodowy straszył w piątek pustymi krzesełkami. Organizatorzy spodziewali się 20, nawet 30 tysięcy fanów.
Taka liczba okazała się jedynie pobożnym życzeniem. Nasze źródła donoszą, że sprzedaż przez serwisy biletowe zakończyła się klapą. Na galę Marcina Najmana według różnych źródeł miało zostać sprzedanych od trzech do sześciu tysięcy wejściówek. Tak, to mniej niż dziesięć procent wszystkich biletów. Pozostałe bilety sprzedawali zawodnicy, a część miała zostać rozdana.
Wydarzenie było anonsowane jako wielkie święto, show. Dosłownie wszystko i nic. Zespół ludowy na otwarciu, Liroy, Kombii, Edyta Górniak? Po co to komu? Lepiej było zainwestować w profesjonalną organizację takiej imprezy i przede wszystkim jej reklamę! Można wybrać się było do hali w Płocku, Bydgoszczy czy Radomiu i może ją zapełnić (chociaż przy wynikach sprzedażowych można mieć co do tego wątpliwości), niż wynająć PGE Narodowy i pokazać piękne, puste krzesełka.
ZOBACZ WIDEO Dziennikarz zirytował Najmana. "A liczyłeś? To policz jeszcze raz!"
Chociaż i tak się teraz zastanawiam, co było mądrzejsze. Gala innego promotora z byłym polskim mistrzem świata w walce wieczoru zorganizowana w hali szkoły podstawowej (!) czy ten huczny festyn na PGE Narodowym.
Organizacyjnie - tragicznie. Medialnie - tragicznie. To może chociaż sportowo się udało? Ależ skąd! Śmiechu nie brakowało. Może zacznijmy od wydarzeń tuż przed galą - Mariusz Wach miał zmierzyć się z Erikiem Moliną. No właśnie, miał się zmierzyć, bo do pojedynku nie doszło. Amerykanin został kilka dni przed imprezą ukarany za doping. Byłoby wszystko w porządku, gdyby nie fakt, że chodziło o sytuację sprzed półtora roku!
Co na to promotorzy? Mieli ściągnąć "Wikingowi" zastępcę, w końcu miał być gwiazdą tego pięknego wieczoru. Byli kandydaci, ale się nie udało. Wach pokazał się na ważeniu, ale w ringu już nie. Cóż, nawet Mirosław Okniński na galach PLMMA potrafił znaleźć zastępstwa w ostatniej chwili. Tak, zazwyczaj kiepskiej jakości, ale jednak był cudotwórcą i ratował rozpiski.
Przejdźmy do innych zestawień. Walki w K-1 dały radę. W MMA było już gorzej. Piotr Hallmann miał się bić z Damienem Lapilusem. Na papierze ten pojedynek przedstawiał się atrakcyjnie. Potrwał jednak kilkadziesiąt sekund, bo Francuz doznał kontuzji. Wypadł z ringu. A podobno to klatka jest niebezpieczna...
Bokserską część nieźle rozpoczęli Rafał Jackiewicz z Robertem Świerzbińskim. Później ringową wojnę dali Norbert Dąbrowski i Robert Talarek. Kibicom to się podobało, były gromkie brawa.
Chwilę później brawa zamieniły się w gwizdy. Wszystko za sprawą Najmana - promotora i "zawodnika" w jednej osobie. "El Testosteron" i jego rywal Rihards Bigis w ringu nie pokazali nic. Zakończenie przez kontuzję tak naprawdę oszczędziło kibicom katorgi. Można było przy tym zasnąć.
Ich wyczyn przebił jednak Fred Kassi. Kameruńczyk przyjechał na PGE Narodowy, żeby stoczyć niezapomniany bój z Izu Ugonohem. Jedno się udało - zakończenie tego "pojedynku" na długo zapadnie w pamięci kibiców. Po dwóch rundach Kameruńczyk odmówił dalszej walki z powodu... bólu głowy, który miało mu doskwierać od kilku dni.
Na plus dwa najważniejsze starcia - Ewy Piątkowskiej z Marią Lindberg i Artura Szpilki z Dominickiem Guinnem. Rewelacji nie było, ale dało się to w końcu obejrzeć. "Tygrysica" obroniła pas mistrzyni świata WBC, a "Szpila" wrócił do gry. Bez szału, ale zgodnie z planem.
Pozytywne zakończenie gali niestety nie odmieni całkowitego wrażenia po piątkowym wieczorze. W Internecie huczy, że zamiast "Narodowej Gali Boksu" wyszła "Narodowa Gala Śmiechu". Na Twitterze zawrzało i z większością negatywnych komentarzy trudno się nie zgodzić. Fani, kibice i dziennikarze żałowali, że to się odbyło.
Na to wydarzenie było przede wszystkim za wcześnie. Zawodnicy i ich promotorzy mogli trzymać się obietnic sprzed lat i trzymać od Marcina Najmana z daleka. Gdy zobaczyli wizję walki na PGE Narodowym i pewnie przyzwoite wypłaty na czekach, to ich zdanie się zmieniło. Wyszło katastrofalnie.
Galę na tak dużej arenie przecież można było zorganizować dużo lepiej. Minął rok od KSW 39. Wówczas duet Martin Lewandowski i Maciej Kawulski świetnie wszystko rozplanował i bez problemu wypełnił PGE Narodowy. O polskich sportach walki było głośno na całym świecie, można było być dumnym. UFC zostało przebite. Wtedy zrobiono to z głową, mądrze. Imprezę promowano przez pół roku. Przy Narodowej Gali Boksu nawet znaleźć kartę walk było trudno.
Na pięściarskiej arenie tylko telewizja Polsat z projektem Polsat Boxing Night i Mateusz Borek są w stanie wypełnić dużą halę i być może któryś większy stadion. Ani TVP, ani tym bardziej Marcin Najman, nie mają w tym żadnego doświadczenia. Cele były ambitne, ale co z tego, jeśli niemożliwe do zrealizowania?
Przykro mi, że ten tekst w ogóle powstał. Musiał, bo nie ma co udawać, że "nic się nie stało". Niech to będzie przestroga dla innych organizatorów. Nie porywajcie się z motyką na słońce. Róbcie tyle, ile jesteście w stanie. Nie ośmieszajcie samych siebie. Polskich sportów walki tym bardziej.