Kamil Łaszczyk: Wierzę, że wrócę i będę walczył o mistrzostwo świata

PAP / Michał Walczak / Na zdjęciu: Kamil Łaszczyk (z lewej)
PAP / Michał Walczak / Na zdjęciu: Kamil Łaszczyk (z lewej)

- Myślę, że gdybym dalej tak trenował, to dziś byłbym mistrzem świata - mówi Kamil Łaszczyk, który kolejną walkę stoczy 28 kwietnia po blisko dwuletniej przerwie. Zawodnik znalazł się na zakręcie, jednak wierzy w to, że dawne problemy już są za nim.

W tym artykule dowiesz się o:

Kamil Łaszczyk to jeden z niespełnionych talentów polskiego boksu. Kariera pięściarza zapowiadała się bardzo dobrze, na swoim rozkładzie ma m.in. obecnego mistrza świata Tevina Farmera. Niestety, przygoda z boksem Polaka mocno wyhamowała głównie przez względy pozasportowe. O przeszłości, najbliższych planach i celach opowiada nam 28-letni zawodnik.
Mateusz Hencel, WP SportoweFakty: Wystąpi pan 28 kwietnia na gali w Starachowicach, pierwsza walka od blisko dwóch lat. Przede wszystkim, jak zdrowie?

Kamil Łaszczyk, niepokonany zawodowy pięściarz: Bardzo dobrze, dziękuję. Kontuzje na szczęście są już zaleczone, nie ma ich tak naprawdę. Bark wrócił do normy. Od dwóch miesięcy trenuję już na poważnie, wcześniej trochę lżej ze względu na wspomniany bark. Cieszę się, że w końcu wszystko jest dobrze i idzie w odpowiednim kierunku.

Jak przebiegają zatem przygotowania, kto będzie stał w pana narożniku?

W moim narożniku będzie stał Piotr Wilczewski. Sparingów jeszcze nie rozpocząłem, póki co przygotowywałem się fizycznie i kondycyjnie. Piotrek wyleciał do Stanów Zjednoczonych z Maćkiem Sulęckim, ale od razu po jego powrocie rozpoczną się pierwsze sparingi, najprawdopodobniej w środę. Sparował będę między innymi z Michałem Leśniakiem. Wiem, że przez długi czas nie boksowałem, więc te sparingi są mi bardzo potrzebne.

ZOBACZ WIDEO: Daniel Omielańczuk o walce Strusa. "Trochę go przewieźli z werdyktem"

Pojedynek stoczy pan na gali organizowanej przez Marcina Najmana, wcześniej miał pan zaboksować podczas wydarzenia organizowanego przez Dariusza Michalczewskiego. Jaki ma pan plan na przyszłość, planuje się pan z kimś związać na dłużej?

Na tę chwilę chyba wolałbym być sam. Mam gdzie boksować, Marcin dał mi zapewnienie, że mogę występować na jego galach, więc to mnie cieszy. Niestety, nie wyszła impreza Darka Michalczewskiego, z którym nie mam kontaktu. Mieliśmy rozmawiać o dalszej współpracy po pojedynku, ale jeżeli nie doszło do niego i nie rozmawiamy, to nie ma takiego tematu. Ciężko mi teraz jasno określić przyszłość. Skupiam się na tym, aby udanie wrócić, stoczyć dwie, trzy walki i wejść na odpowiednie tory. Moim celem na przyszłość jest ponowne starcie z Tevinem Farmerem, obecnym mistrzem świata. Oczywiście, bez promotora może być to ciężkie, ale to mój plan na przyszłość.

Zobacz także: Maciej Sulęcki jak "Rocky". Polak podbija Filadelfię przed ważną walką

Pytam o to, ponieważ będzie to zaledwie 4. starcie w ciągu 3 lat.

Zgadza się. Niestety, ale w tej całej sytuacji niewiele ode mnie zależało. Przez długi czas chciałem boksować, ale nie dochodziło to do skutku. Oczywiście, rozumiem, że miałem kontuzję, ale liczyłem na dużo częstsze pojedynki. Myślałem, że u pana Andrzeja Wasilewskiego będę mógł rozwinąć swoje skrzydła, to nie wyszło. Nie mogę tego do końca zrozumieć, ponieważ dostali oni praktycznie gotowy produkt od Mariusza Kołodzieja. Byłem wtedy drugi w rankingu federacji WBO, ciężko mi powiedzieć, dlaczego tak naprawdę nie boksowałem.

Andrzej Wasilewski mówi otwarcie, że żałuje, iż pana kariera tak się potoczyła, uznaje to za osobistą porażkę. Wskazuje również, że była to wielowątkowa sytuacja.

Mówienie o tym, że to przez wspólników zupełnie do mnie nie trafia. Ja rozmawiałem wtedy tylko z Andrzejem Wasilewskim oraz z Leonem Margulesem, głównie jednak z panem Andrzejem. Nie dochodziło do porozumień, nie dochodziło do walk, które miały być, a których ostatecznie nie było. Jest mi po prostu przykro z tego powodu, ale to już za mną. Teraz myślę, że będzie tylko lepiej i będę w końcu boksował na najwyższym poziomie. Chciałbym się mierzyć z czołówką, ponieważ wiem, że stać mnie na sukces z nimi.

Jest pan wciąż młody, ma 28 lat. To dobrze, że wciąż jest w panu wiara i poczucie siły, aby rywalizować o najważniejsze trofea.

Już podczas kariery amatorskiej moi trenerzy budowali we mnie taką pewność siebie. W 8. walce amatorskiej, gdzie pojechaliśmy do Niemiec, walczyłem z gospodarzem, który miał 32 walki. Nie wiedziałem o tym wcześniej, trenerzy nie chcieli abym boksował, ale finalnie do potyczki doszło. Znokautowałem wtedy tego pięściarza. Okazało się że był on mistrzem Niemiec i tamtejszą gwiazdą. Wtedy doszło do mnie, że mogę wygrać z każdym. Ring weryfikuje, wszystko jest tak naprawdę w głowie.

Zobacz także: Bardzo trudny test Przemysława Runowskiego. Polak zmierzy się ze zjawiskowym Brytyjczykiem

Dużą część swoich pojedynków stoczył pan w Stanach Zjednoczonych, mieszkał tam. Jak wyglądało życie w USA?

To był najlepszy okres w mojej karierze. Toczyłem dużo walk, sparowałem z niebezpiecznymi zawodnikami, świetny czas. Mieszkaliśmy wtedy u Mariusza Kołodzieja i mieliśmy wszystko zapewnione. Pan Mariusz robił wtedy świetną robotę dla polskich zawodników oraz dla kibiców, ponieważ my boksowaliśmy i wygrywaliśmy swoje pojedynki. Będąc w Stanach Zjednoczonych poznałem również świetnych ludzi, świetnych trenerów, którzy pokazali mi amerykańską szkołę. Wspaniały czas, cenne lekcje i nauki.

Zastanawiał się pan więc nad powrotem do Stanów, ponownej próbie podjęcia tam rywalizacji?

Oczywiście, myślałem o tym, ale to wszystko wiąże się z kosztami. Obecnie nie stać mnie na to, aby wyjechać sobie do Stanów i wynająć mieszkanie. Niezbędny do tego jest promotor bądź sponsorzy. Na pewno chciałbym tam wrócić, ponownie trenować i dowiedzieć się nowych, cennych rzeczy, które przybliżyłyby mnie do upragnionego celu.

W 2012 roku pokonał pan jednogłośnie na punkty Tevina Farmera, który obecnie jest mistrzem świata, stoczył wygrany pojedynek z Davidem Diazem, pretendentem do tytułu MŚ. Ma pan żal do kogoś, że tak potoczyła się kariera?

Miałem trochę żal do pana Mariusza Kołodzieja, że tak nas zostawił. Nie wiem dlaczego tak się stało. Z drugiej strony jednak mogę go zrozumieć, ponieważ wiem jaki ten sport jest "brudny", ile jest w nim polityki. Szkoda, że pan Mariusz się wycofał, ponieważ myślę, że gdybym dalej tak trenował, to dziś byłbym mistrzem świata. Wielka szkoda, że tak wyszło, ale mimo wszystko cieszę się, że miałem okazję pana Mariusza poznać. To on spełnił moje dwa marzenia: wyjazd do Stanów i przejście na zawodowstwo.

To było tak, że Mariusz Kołodziej wycofał się i pan rozpoczął współpracę z Andrzejem Wasilewskim? 

Ja zostałem bardziej odsprzedany do Andrzeja Wasilewskiego. Od początku wierzyłem, że wszystko się uda u pana Andrzeja, który na polskim rynku jest największym promotorem. Wychował przecież dwóch mistrzów świata: Głowackiego i Włodarczyka oraz innych pięściarzy doprowadził do walk o pas. Do pana Andrzeja również mam żal, że nic nie zrobił w moim kierunku. Ja byłem skłonny rozmawiać, schodziłem nawet z ceny tylko po to, aby boksować. Nie będę teraz jednak głośno mówił o tłumaczeniach, bo to nie ma sensu. Wierzę, że wrócę i będę walczył o najwyższe laury.

Miał pan wiele przerw w karierze, czym się pan wtedy zajmował? Trzeba było przecież za coś żyć.

Byłem zmuszony trochę pracować. Głównie wyjeżdżałem za granicę, trochę pracowałem na solarach, trochę u mojego taty układając kostkę brukową. Już wcześniej trochę umiałem, ponieważ jeździłem z tatą i pomagałem mu. Obecnie prowadzę też treningi bokserskie. Nie wywodzę się z zamożnej rodziny, więc musiałem sobie jakoś radzić.

Komentarze (0)