Przenieśmy się trzy lata wstecz. Listopad 2012, hala o2 World w Hamburgu, Władimir Kliczko niemiłosiernie okłada Mariusza Wacha. Pytanie nie brzmi: "kto wygra?", a bardziej "kiedy Polak się podda?". Aż żal patrzeć na dominację Ukraińca. Z rundy na rundę zdziwienie widowni rośnie. Nasz pięściarz wytrzymuje setki ciosów. Ostatni gong. Wach przetrwał pełny dystans, ale przegrywa jednogłośnie na punkty. Polak otrzymuje nowy pseudonim "Żelazna Szczęka".
Strzał w stopę
Kilka tygodni później dowiedzieliśmy się, że w organizmie Polaka wykryto stanozolol. To steryd anaboliczny powodujący przyrost masy mięśniowej. Dokładnie ten sam środek dopingowy stosował Ben Johnson, triumfator sprintu podczas IO w Seulu, w 1988 roku.
- Nigdy świadomie nie brałem środków dopingujących - tłumaczył Wach. - Może coś było w odżywkach, które sprowadzaliśmy ze Stanów Zjednoczonych?
W jego deklaracje nie uwierzyła komisja antydopingowa. Został zdyskwalifikowany na osiem miesięcy. Wydawało się, że to koniec jego kariery. - Sama zgoda na walkę z Kliczko była głupia - nie owijał w bawełnę Paweł Skrzecz, były szkoleniowiec Wacha. - Ale dobra, uwierzył w marzenia, pomyślał, że się uda. Uznał, iż to będzie strzał życia. Okazało się jednak, że to strzał w stopę! Doping... Obrzydliwe. Wach już się nie wybieli. To koniec.
Jak Rocky
Rzeczywiście, walka z Kliczko miała coś z pogranicza kamikadze i małego, naiwnego dziecka. Trudno było wierzyć, że Wach może dorównać Ukraińcowi. - Waga ciężka jest specyficzna, tutaj zdarza się, że o wygranej decyduje jeden cios - przekonywał jeden z największych specjalistów od boksu w Polsce, Andrzej Kostyra.
Każdy, kto oglądał w dzieciństwie filmy z serii Rocky, doskonale wie, o czym mówi dziennikarz "Super Expressu". Być może idolem dla Wacha też był Rocky Balboa. To nawet bardzo prawdopodobne.
Kliczko pokazał Polakowi, że światowa czołówka wagi ciężkiej to nie jego liga. Wach jest za wolny, zbyt schematyczny, nie jest w stanie zaskoczyć rywala szybką i niekonwencjonalną wymianą. Owszem, ma świetne warunki fizyczne, niespotykaną wręcz odporność na ciosy, ale to za mało na walki z najlepszymi.
Wydawało się, że podopieczny Piotra Wilczewskiego da sobie spokój. Zwłaszcza, że po zakończeniu dyskwalifikacji długo nie mógł dojść do siebie. Wrócił na ring dopiero rok temu. Cztery walki z tzw. "kelnerami" i nagle... Aleksander Powietkin!
Nie zarobi na walce, musi dopłacić
Jest wielu, którzy nie mogą zrozumieć, jak Wach mógł zgodzić się na walkę (dzisiaj, 4.11.2015) z rosyjskim pięściarzem. To już nie jest naiwność, to zachowanie a la kamikadze. Czyżby nie wyciągnął żadnych wniosków z batalii z Kliczko?
A może chodzi o pieniądze? - Niemal dziewięćdziesiąt procent gaży w ogóle nie trafi do mojej kieszeni, tylko moich dotychczasowych współpromotorów (...) Tak naprawdę stoczę ten pojedynek niemal za darmo. Zostaną grosze, które nie starczą nawet do końca na pokrycie kosztów przygotowań i w zasadzie licząc samą gażę, to do tej walki dopłacę - przyznał w rozmowie z serwisem bokser.org, Wach.
Polak tłumaczył, że zdecydował się na takie rozwiązanie, aby w końcu rozwiązać kontrakt ze swoimi menedżerami, z którymi od dłuższego czasu nie potrafił znaleźć wspólnego języka. Z drugiej strony, jak sam stwierdził, mógł zabrać pieniądze, a jeszcze przez dwa lata - cytujemy - "męczyć się" ze swoimi współpracownikami.
Rządził na dzielnicy
Skoro na walce nie zarobi, to może znów uwierzył, że zdarzy się ten jeden cios, który da mu triumf i przepustkę do drugiej walki o tytuł mistrza świata - tym razem z Deontayem Wilderem. Nie można tego wykluczyć. Szkoda, że nie znalazł się nikt w otoczeniu Wacha, kto byłby w stanie mu wytłumaczyć, że to nie jest dobra decyzja. Ewentualna (i jednocześnie bardzo prawdopodobna) porażka w Kazaniu odbierze polskiemu pięściarzowi jakąkolwiek nadzieję na poważną walkę w przyszłości. Zostanie mu obijanie outsiderów na galach w Piasecznie, Inowrocławiu, czy Świnoujściu. Nie obrażając tych miast.
Wach wychował się w Krakowie, w Nowej Hucie. W tej dzielnicy trzeba mieć mocny cios. Przydaje się bardzo często, zwłaszcza wieczorami, na ulicy. Sama postura (teraz mierzy 203 cm) pięściarza robiła wrażenie na rówieśnikach. - Jakby powiedziała dzisiejsza młodzież: Wach rządził na dzielnicy - śmiał się w jednym z wywiadów jego były trener z czasów Hutnika, Stanisław Libront. - Miał taką pozycję, że nie musiał się nawet bić poza salą treningową. Nikt nie śmiał go zaczepiać.
Z robotniczej dzielnicy Krakowa wyniósł charakter i pewność siebie. - Mariusz nikogo się nie boi - przyznał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" jego ojciec, Ryszard.
A szkoda. Być może taka naturalna obawa ochroniłaby go przed nieprzemyślanymi decyzjami i złym prowadzeniem kariery.