Julius Indongo, który w ubiegłym roku sensacyjnie znokautował w Rosji Eduarda Trojanowskiego w 40 sekund, rozpoczął agresywnie, zepchnął Ricky'ego Burnsa do obrony, choć jego ofensywne poczynania były pozbawione precyzji. Szkot miał problem ze skróceniem dystansu, a Namibijczyk nieźle wyczuwał intencje rywala i w odpowiednim momencie potrafił włączyć wsteczny bieg, by uniknąć zagrożenia.
Kibice "Rickstera" obudzili się dopiero w piątej rundzie, gdy ich ulubieniec zaczął w nieco bardziej zdecydowany sposób szukać sposobu do zaskoczenia wysokiego zawodnika z Afryki. W odpowiedzi jednak sam musiał przyjąć kilka soczystych razów na korpus.
Spore tarapaty Burns przeżywał w ósmej odsłonie, gdy był po ringu nieustannie goniony przez Indongo, w dodatku nadział się na prawy sierpowy i nie potrafił powstrzymać naporu "Niebieskiej Maszyny". Gospodarz nie mógł odnaleźć się w konfrontacji z nieszablonowo walczącym rywalem. Kolejne rundy uciekały Burnsowi nieubłaganie, a jego niezradność trwała.
W przebiegu całej dwunastorundowej potyczki zdecydowanie lepsze wrażenie sprawiał niepokonany Indongo - zadał o wiele więcej ciosów, regularnie trafiał i aktywnością wprost zjadał ospałego Burnsa. Sędziowie nie popełnili gafy i punktowali 120-108, 118-110 i 116-112 na korzyść boksera z Namibii. 34-latek z Windhoek stał się tym samym zunifikowanym czempionem wagi super lekkiej, do swoich tytułów IBF i IBO dokładając pas WBA.
ZOBACZ WIDEO: Katarzyna Kiedrzynek: Nawet nie marzyłam o takim klubie jak PSG, to był dla mnie szok