#DzialoSieWSporcie: Najważniejszy samobój w historii polskiej piłki klubowej

PAP / Stanisław Rozpędzik / Reakcja piłkarzy po samobójczym golu Mariusza Jopa
PAP / Stanisław Rozpędzik / Reakcja piłkarzy po samobójczym golu Mariusza Jopa

Ostatnia akcja meczu. Dośrodkowanie z rzutu wolnego, do piłki doskakuje tylko Mariusz Jop. Jednak tak niefortunnie ją zagrywa, że ta leci ponad bramkarzem do siatki. Remis w derbach w ostatniej chwili odbiera Wiśle szansę na mistrzostwo kraju.

11 maja 2010 r., przedostatnia kolejka Ekstraklasy. Jak co roku na koniec sezonu mamy słynną Multiligę, czyli wszystkie spotkania rozgrywane są o tej samej godzinie. Najważniejsze boje toczą się na Suchych Stawach w Krakowie, gdzie Wisła gra derby z Cracovią i w Chorzowie - tam Ruch walczy z Lechem Poznań. "Biała gwiazda" ma tylko jeden punkt przewagi nad "Kolejorzem".

Dla obu ekip walczących o mistrzostwo to piekielnie ważna i trudna kolejka. Jak mawia klasyk, derby rządzą się swoimi prawami. Z kolei na Górnym Śląsku starcie wicelidera z trzecią ekipą ligi. Wszystko idzie po myśli Wisły do momentu doliczonego czasu gry w Krakowie i rzutu wolnego dla Cracovii.

Wyścig o tytuł do samego końca

W 79. minucie Rafał Boguski daje broniącej tytułu Wiśle prowadzenie. W tym momencie Lech remisuje w Chorzowie. W wirtualnej tabeli "Biała gwiazda" ma trzy punkty przewagi.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: techniczny popis Grosickiego. Boniek skomentował to w swoim stylu

Końcówka obu spotkań. W Chorzowie Siergiej Kriwiec daje w 92. minucie zwycięstwo Lechowi 2:1. Wszyscy czekają na wynik derbów stolicy Małopolski. Canal Plus w tym czasie zagląda do Gdyni, gdzie Arka gra z Piastem Gliwice. Nagle charakterystyczny dzwonek oznaczający bramkę na którymś ze stadionów. Okazuje się, że pada gol w Krakowie.

Rzut wolny dla Cracovii w 93. minucie. Aleksandr Suworow zagrywa mocną piłkę na pole karne. Leci ona jednak poza zasięgiem kolegów. Doskakuje do niej za to Mariusz Jop, ale tak niefortunnie odbija piłkę głową, że lobuje Marcina Juszczyka. Piłka w siatce, remis. Kibice "Pasów" szaleją ze szczęścia. Piłkarze nie wierzą w to, co się dzieje. Urywają punkty mistrzowi Polski, odwiecznemu rywalowi zza miedzy, czołowej ekipie pierwszej dekady XXI w. w naszym kraju. Gwizdek sędziego, to ostatnia akcja meczu. Wisła traci pozycję lidera i ma punkt straty do Lecha na kolejkę przed końcem.

"Najważniejszy samobój w historii polskiej piłki klubowej" - to określenie dominuje po meczu w mediach.

Nikt nie może uwierzyć

Choć w obu zespołach zaczęły panować zupełnie odmienne nastroje, to jest jeden wspólny mianównik - nikt nie jest w stanie uwierzyć w to, co się stało. Urwanie punktów Wiśle w takich okolicznościach, z perspektywy Cracovii, śmiało można nazwać cudem. Z kolei "Biała Gwiazda" może mówić o prawdziwym pechu i dramacie.

- Sam nie wiem, jak to wyglądało. Rzuciliśmy się do odrabiania strat, nie mieliśmy nic do stracenia. Były stałe fragmenty wcześniej i mieliśmy sytuacje, nie wykorzystaliśmy ich. Natomiast, no, szczęśliwe dla nas, nieszczęśliwie dla Wisły. Piłka wpadła w ostatniej akcji. Wszyscy są zadowoleni i najważniejsze, że derbów nie przegraliśmy. Cracovia pany w Krakowie - mówi na gorąco po meczu Piotr Polczak, gracz Cracovii, która dzięki remisowi utrzymuje się w lidze.

- W pełni kontrolowaliśmy to spotkanie. Nie chcę mi się wierzyć w to, co się stało. W szatni w pierwszym momencie wszyscy byliśmy bardzo źli na siebie. Krzyczeliśmy i nie mogliśmy uwierzyć w to, co się stało. Później staraliśmy się pocieszyć Mariusza, bo to jest pech, a nie brak umiejętności, no i brak szczęścia - opowiada później Juszczyk.

Informację o zwycięstwie Lecha w końcówce dostają po meczu.

"Najpodlejsza chwila w karierze"

Mariusza Jopa po meczu ogarniają negatywne emocje. - Byłem strasznie zdołowany. Targały mną emocje, górę brało poczucie winy, rozgoryczenie. Wróciłem do domu, długo nie mogłem zasnąć. Po meczu w głowie jeszcze raz przerabia się wszystkie trudne momenty, które wydarzyły się na boisku. Z jednej strony to dobre, bo uczy, jak uniknąć kolejny raz podobnego błędu. Ta sytuacja niczego jednak nie uczyła. Po prostu się zdarzyła - mówi w jednym z wywiadów.

- Miałem jeszcze nadzieję, że ta piłka trafi w poprzeczkę. Tak dziwnie opadała... Straciłem równowagę przed wybiciem i stąd trafienie samobójcze - opisuje w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". - Wydawało mi się, że wybiję piłkę przed siebie, natomiast ona jakoś tak niefortunnie się odbiła, że poleciała do bramki. Marcin Juszczyk nie miał szans obronić tego strzału. Ta sytuacja to nieprawdopodobny koszmar, ogromny pech.

W innych wywiadach tłumaczy sytuację zmęczeniem. Nie przypomina sobie jednak, by tak zagrał kiedykolwiek na treningu.

Co ciekawe, Jopowi Suche Stawy nie kojarzą się źle. - Suche Stawy zawsze miło wspominam. Nie grałem tu tylko tego jednego spotkania z Cracovią w zeszłym sezonie, ale dużo innych. Nic się nie zmieniło w moim podejściu do tego miejsca. Oczywiście, że pamiętam te derby, bo takich rzeczy się nie zapomina, ale taka jest piłka - są w niej momenty bardziej przyjemne i mniej przyjemne - mówi w rozmowie z WP Sportowe Fakty.

- Mam świadomość, że będę postrzegany jako ten, który zawalił Wiśle sezon. To najpodlejsza chwila w mojej karierze - stwierdza. Nie ma zamiaru jednak wypierać tego momentu z pamięci, bo to "fragment osobistej historii i historii polskiej piłki".

W ostatniej kolejce sezonu Wisła znowu remisuje - tym razem z Odrą Wodzisław 1:1. Z kolei Lech wygrywa u siebie z Zagłębiem Lubin 2:0 i to "Kolejorz" zostaje mistrzem Polski. Mariusz Jop po sezonie opuszcza Wisłę.

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie.

Sprawdź też nasze cykle Sportowe rewolucje i Pamiętne mecze.

Komentarze (0)