Ryszard Tarasiewicz to 58-krotny reprezentant Polski (zbierał te występy w latach 1984-1991) i uczestnik mistrzostw świata 1986. 22 lata temu wbił Szwecji nieprawdopodobną bramkę, a potem... nasłuchał się pretensji od selekcjonera Biało-Czerwonych, Wojciecha Łazarka. Dziś wspomina tamte wydarzenia, a także prognozuje przebieg arcyważnego środowego spotkania (początek o godz. 18.00; transmisja w TVP 1 i TVP Sport oraz w aplikacji mobilnej WP Pilot), w którym nasza kadra będzie się bić o awans do 1/8 finału Euro 2020.
Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Ma pan dziewięć bramek w reprezentacji Polski, w tym cudowne trafienie z rzutu wolnego w spotkaniu eliminacji mistrzostw świata 1990 ze Szwecją, niestety przegranym 1:2. To ten gol był dla pana najważniejszy w drużynie narodowej?
Ryszard Tarasiewicz: Najważniejszy nie, ale z pewnością najładniejszy. Jeśli chodzi o najważniejszego gola w kadrze, to zdobyłem go w debiucie, zresztą też z rzutu wolnego. To był towarzyski mecz na wyjeździe z Norwegią w 1984 roku, za kadencji Antoniego Piechniczka. Jako młody chłopak bardzo się z tego cieszyłem.
ZOBACZ WIDEO: "Nie potrafi tego unieść". Były piłkarz wskazał problem kluczowego reprezentanta Polski
Po spotkaniu ze Szwecją ówczesny trener kadry Wojciech Łazarek miał do pana pretensje. O co poszło?
Nie pamiętam dokładnie tej sytuacji, ale były zastrzeżenia o stratę piłki na 45. metrze od bramki. Tylko że miałem jeszcze ośmiu kolegów z zespołu za plecami. Próbowałem wygrać pojedynek jeden na jeden. Gdyby mi się udało, pobiegłbym od połowy boiska sam na sam z bramkarzem. Szwedzi musieli z nami wygrać i się odkryli. Niestety nie udało się tego wykorzystać, choć w tamtej akcji zdążyłem wrócić i zatrzymałem ich akcję faulem na 30. metrze od bramki. Po tym stałym fragmencie straciliśmy gola na 1:2 w samej końcówce.
Gdy po latach wspominano pańską bramkę w telewizji, żartowano, że bramkarz Szwedów mógł się zachować lepiej, a pan odpowiedział, że powinien stać przy słupku.
Odległość była większa niż 30 metrów i czasem mówi się, że w takiej sytuacji bramkarz zawsze może więcej zrobić. Uderzyłem jednak nie tylko celnie, ale też bardzo mocno. O żadnym błędzie nie było mowy.
Dlaczego pańskie pokolenie tak rzadko jeździło na duże turnieje? Między mistrzostwami świata w Meksyku w 1986 roku a awansem kadry Jerzego Engela na mundial w Korei Południowej i Japonii czekaliśmy 16 lat.
To były zupełnie inne czasy. W finałach Euro występowało zaledwie osiem drużyn i dopiero w latach 90. zaczęto powiększać stawkę. To nie kwestia pokolenia, a po prostu zasad kwalifikacji. Dzisiaj awans na taką imprezę można wywalczyć nawet z 3. miejsca w grupie eliminacyjnej. Wtedy nie mieliśmy żadnego marginesu błędu. Jeden nieudany mecz mógł przekreślić wszystko. Gdyby w tamtym okresie na mistrzostwa Europy jeździły po 24 reprezentacje, gralibyśmy na nich regularnie.
Szwedzi są dla nas piekielnie trudnym rywalem. W siedmiu spotkaniach o stawkę pokonaliśmy ich zaledwie raz - na mundialu w 1974 roku. Skąd aż takie problemy? Polacy nigdy nie radzili sobie z przeciwnikami preferującymi siłowy futbol?
Przez ten długi okres mieliśmy kłopoty nie tylko ze Szwedami, ale ogólnie z drużynami ze Skandynawii. One często zmuszały nas do prowadzenia gry, a atak pozycyjny nigdy nie był dla nas łatwy. Futbol skandynawski nie jest wylewny jeśli chodzi o ofensywę. Na boisku jest mało miejsca, te zespoły mają bardzo dobrą mentalność. Znają swój potencjał i wiedzą, że nawet przy brakach sportowych, dobrym przygotowaniem motorycznym, naturalną fizycznością i dyscypliną mogą osiągnąć korzystny wynik.
Czy teraz to się zmieni? Nas w środę interesuje wyłącznie zwycięstwo.
Myślę, że nasz występ przeciwko Hiszpanii dał Szwedom do myślenia. Już wiedzą, że muszą być bardziej czujni i odpowiedzialni, gdy przyjdzie im z nami zagrać. Przekonali się, że umiemy dobrze bronić, potrafimy nawet grać w ataku pozycyjnym. Im dłużej jednak będzie się utrzymywać niekorzystny dla nas wynik, tym bardziej będą liczyć, że poniesie nas brak opanowania i nadgorliwość, a ona może się przerodzić w chaos. Z tego Szwedzi zapewne spróbują skorzystać. Uważam, że może nie będziemy mieć posiadania piłki na poziomie 70 procent, ale rywale oddadzą nam inicjatywę i będziemy prowadzić grę.
Na Euro 2020 nie pojechał Zlatan Ibrahimović, lecz Szwedzi doskonale sobie bez niego radzą.
Tę absencję można rozpatrywać dwojako. "Ibra" jest zawodnikiem o bardzo ugruntowanej jakości i pozycji. Nie wiemy jednak, czy z nim w składzie Szwedzi byliby jeszcze lepsi. Trudno powiedzieć, jak on funkcjonował w kadrze. Być może wywierałby presję na kolegach i w każdej akcji próbowaliby podawać do niego. Na pewno byłby dla nich wzmocnieniem, ale jak widać, jego brak to żaden problem dla reprezentacji.
Nasi najbliżsi rywale mają już pewny awans do 1/8 finału. Jak to wpłynie na przebieg meczu?
Gdybyśmy mieli się kierować logiką, należałoby założyć, że Hiszpania wygra ze Słowacją i przy naszym remisie ze Szwedami zajmie 1. miejsce. Szwecja też ma jednak o co walczyć, bo jeśli sama zwycięży, to ona wygra grupę. To nie jest taka błaha sprawa, bo 1. pozycja daje znacznie łatwiejszą drogę w fazie pucharowej. Dlatego nie sądzę, by Szwedzi jakkolwiek kalkulowali. Być może zrobią zmiany w składzie i trener oszczędzi dwóch, trzech piłkarzy, którzy mają jakieś drobne urazy. Może sobie na to pozwolić.
Wygramy to spotkanie i awansujemy do 1/8 finału Euro?
Musimy zaatakować, ale mądrze. Na strzelenie bramki mamy 90 minut. Można to rozstrzygnąć nawet w końcówce. Nie wolno panikować, potrzebny jest zdrowy rozsądek. Mamy zawodników, którzy byli na kilku dużych imprezach i są naprawdę doświadczeni. Jest kręgosłup zespołu, z Wojciechem Szczęsnym w bramce, Kamilem Glikiem w roli szefa obrony. W środku pola moim zdaniem znów pojawi się Grzegorz Krychowiak, a w ataku mamy Roberta Lewandowskiego. To oni powinni studzić emocje kolegów, jeśli zacznie się dziać coś niepokojącego.
Czytaj także:
Lech Poznań fabryką reprezentantów Polski. Wielkie talenty i trudne historie