Niegdyś uciszył trybuny w Szwecji, dziś ostrzega. "To oni powinni studzić emocje kolegów"

WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu: Ryszard Tarasiewicz
WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu: Ryszard Tarasiewicz

Kiedyś strzelił Szwedom cudownego gola, ale przeżył też gorzką porażkę. Ryszard Tarasiewicz przestrzega przed największymi atutami rywala Polaków, które sprawiają, że jest on wyjątkowo niewygodny.

Ryszard Tarasiewicz to 58-krotny reprezentant Polski (zbierał te występy w latach 1984-1991) i uczestnik mistrzostw świata 1986. 22 lata temu wbił Szwecji nieprawdopodobną bramkę, a potem... nasłuchał się pretensji od selekcjonera Biało-Czerwonych, Wojciecha Łazarka. Dziś wspomina tamte wydarzenia, a także prognozuje przebieg arcyważnego środowego spotkania (początek o godz. 18.00; transmisja w TVP 1 i TVP Sport oraz w aplikacji mobilnej WP Pilot), w którym nasza kadra będzie się bić o awans do 1/8 finału Euro 2020.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Ma pan dziewięć bramek w reprezentacji Polski, w tym cudowne trafienie z rzutu wolnego w spotkaniu eliminacji mistrzostw świata 1990 ze Szwecją, niestety przegranym 1:2. To ten gol był dla pana najważniejszy w drużynie narodowej?

Ryszard Tarasiewicz: Najważniejszy nie, ale z pewnością najładniejszy. Jeśli chodzi o najważniejszego gola w kadrze, to zdobyłem go w debiucie, zresztą też z rzutu wolnego. To był towarzyski mecz na wyjeździe z Norwegią w 1984 roku, za kadencji Antoniego Piechniczka. Jako młody chłopak bardzo się z tego cieszyłem.

ZOBACZ WIDEO: "Nie potrafi tego unieść". Były piłkarz wskazał problem kluczowego reprezentanta Polski

Po spotkaniu ze Szwecją ówczesny trener kadry Wojciech Łazarek miał do pana pretensje. O co poszło?

Nie pamiętam dokładnie tej sytuacji, ale były zastrzeżenia o stratę piłki na 45. metrze od bramki. Tylko że miałem jeszcze ośmiu kolegów z zespołu za plecami. Próbowałem wygrać pojedynek jeden na jeden. Gdyby mi się udało, pobiegłbym od połowy boiska sam na sam z bramkarzem. Szwedzi musieli z nami wygrać i się odkryli. Niestety nie udało się tego wykorzystać, choć w tamtej akcji zdążyłem wrócić i zatrzymałem ich akcję faulem na 30. metrze od bramki. Po tym stałym fragmencie straciliśmy gola na 1:2 w samej końcówce.

Gdy po latach wspominano pańską bramkę w telewizji, żartowano, że bramkarz Szwedów mógł się zachować lepiej, a pan odpowiedział, że powinien stać przy słupku.

Odległość była większa niż 30 metrów i czasem mówi się, że w takiej sytuacji bramkarz zawsze może więcej zrobić. Uderzyłem jednak nie tylko celnie, ale też bardzo mocno. O żadnym błędzie nie było mowy.

Dlaczego pańskie pokolenie tak rzadko jeździło na duże turnieje? Między mistrzostwami świata w Meksyku w 1986 roku a awansem kadry Jerzego Engela na mundial w Korei Południowej i Japonii czekaliśmy 16 lat.

To były zupełnie inne czasy. W finałach Euro występowało zaledwie osiem drużyn i dopiero w latach 90. zaczęto powiększać stawkę. To nie kwestia pokolenia, a po prostu zasad kwalifikacji. Dzisiaj awans na taką imprezę można wywalczyć nawet z 3. miejsca w grupie eliminacyjnej. Wtedy nie mieliśmy żadnego marginesu błędu. Jeden nieudany mecz mógł przekreślić wszystko. Gdyby w tamtym okresie na mistrzostwa Europy jeździły po 24 reprezentacje, gralibyśmy na nich regularnie.

Szwedzi są dla nas piekielnie trudnym rywalem. W siedmiu spotkaniach o stawkę pokonaliśmy ich zaledwie raz - na mundialu w 1974 roku. Skąd aż takie problemy? Polacy nigdy nie radzili sobie z przeciwnikami preferującymi siłowy futbol?

Przez ten długi okres mieliśmy kłopoty nie tylko ze Szwedami, ale ogólnie z drużynami ze Skandynawii. One często zmuszały nas do prowadzenia gry, a atak pozycyjny nigdy nie był dla nas łatwy. Futbol skandynawski nie jest wylewny jeśli chodzi o ofensywę. Na boisku jest mało miejsca, te zespoły mają bardzo dobrą mentalność. Znają swój potencjał i wiedzą, że nawet przy brakach sportowych, dobrym przygotowaniem motorycznym, naturalną fizycznością i dyscypliną mogą osiągnąć korzystny wynik.

Czy teraz to się zmieni? Nas w środę interesuje wyłącznie zwycięstwo.

Myślę, że nasz występ przeciwko Hiszpanii dał Szwedom do myślenia. Już wiedzą, że muszą być bardziej czujni i odpowiedzialni, gdy przyjdzie im z nami zagrać. Przekonali się, że umiemy dobrze bronić, potrafimy nawet grać w ataku pozycyjnym. Im dłużej jednak będzie się utrzymywać niekorzystny dla nas wynik, tym bardziej będą liczyć, że poniesie nas brak opanowania i nadgorliwość, a ona może się przerodzić w chaos. Z tego Szwedzi zapewne spróbują skorzystać. Uważam, że może nie będziemy mieć posiadania piłki na poziomie 70 procent, ale rywale oddadzą nam inicjatywę i będziemy prowadzić grę.

Na Euro 2020 nie pojechał Zlatan Ibrahimović, lecz Szwedzi doskonale sobie bez niego radzą.

Tę absencję można rozpatrywać dwojako. "Ibra" jest zawodnikiem o bardzo ugruntowanej jakości i pozycji. Nie wiemy jednak, czy z nim w składzie Szwedzi byliby jeszcze lepsi. Trudno powiedzieć, jak on funkcjonował w kadrze. Być może wywierałby presję na kolegach i w każdej akcji próbowaliby podawać do niego. Na pewno byłby dla nich wzmocnieniem, ale jak widać, jego brak to żaden problem dla reprezentacji.

Nasi najbliżsi rywale mają już pewny awans do 1/8 finału. Jak to wpłynie na przebieg meczu?

Gdybyśmy mieli się kierować logiką, należałoby założyć, że Hiszpania wygra ze Słowacją i przy naszym remisie ze Szwedami zajmie 1. miejsce. Szwecja też ma jednak o co walczyć, bo jeśli sama zwycięży, to ona wygra grupę. To nie jest taka błaha sprawa, bo 1. pozycja daje znacznie łatwiejszą drogę w fazie pucharowej. Dlatego nie sądzę, by Szwedzi jakkolwiek kalkulowali. Być może zrobią zmiany w składzie i trener oszczędzi dwóch, trzech piłkarzy, którzy mają jakieś drobne urazy. Może sobie na to pozwolić.

Wygramy to spotkanie i awansujemy do 1/8 finału Euro?

Musimy zaatakować, ale mądrze. Na strzelenie bramki mamy 90 minut. Można to rozstrzygnąć nawet w końcówce. Nie wolno panikować, potrzebny jest zdrowy rozsądek. Mamy zawodników, którzy byli na kilku dużych imprezach i są naprawdę doświadczeni. Jest kręgosłup zespołu, z Wojciechem Szczęsnym w bramce, Kamilem Glikiem w roli szefa obrony. W środku pola moim zdaniem znów pojawi się Grzegorz Krychowiak, a w ataku mamy Roberta Lewandowskiego. To oni powinni studzić emocje kolegów, jeśli zacznie się dziać coś niepokojącego.

Czytaj także:
Lech Poznań fabryką reprezentantów Polski. Wielkie talenty i trudne historie

Komentarze (0)