Do incydentu pomiędzy Lewisem Hamiltonem a Sergio Perezem doszło w piętnastym zakręcie sobotniego sprintu Formuły 1. W jego następstwie w bolidzie kierowcy Red Bull Racing doszło do sporych uszkodzeń i Meksykanin był zmuszony wycofać się z dalszej rywalizacji. Natomiast sędziowie uznali Hamiltona winnym całego zajścia i nałożyli na niego karę 5 s.
Reprezentant Mercedesa z powodu kary spadł z czwartego miejsca na siódme. Dodatkowo do jego licencji dopisano dwa punkty karne. - Na torze panowały trudne warunki, wszyscy dajemy z siebie wszystko i oczywiście to nie był zamierzony kontakt - bronił się siedmiokrotny mistrz świata przed kamerami Sky Sports.
- Myślę, że była tam wystarczająca luka, a on jechał powoli w zakręcie czternastym. Wjechałem do wewnątrz toru, byłem ponad pół długości samochodu przed nim. Jeśli widzisz przestrzeń i jej nie wykorzystasz, to nie jesteś kierowcą wyścigowym, tak jak mówił Ayrton Senna. Dlatego zdecydowałem się na manewr - dodał Hamilton.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Dzieci Kardashian oszalały. Gwiazdor spełnił ich marzenie
Brytyjczyk ocenił, że jego zajście z Perezem było zwykłym "incydentem wyścigowym" i nie powinno być karane przez sędziów, bo takimi decyzjami zniechęcają oni do ścigania. Równocześnie 38-latek zbagatelizował otrzymaną sankcję.
- Szczerze mówiąc, nie przejmuję się zbytnio tą karą. W sprincie nie zdobywa się wielu punktów. Oczywiście, fajnie byłoby zająć czwarte miejsce, ale tak naprawdę nie zależy mi na takiej pozycji. Chcę wygrywać! Czwarty czy siódmy, nie robi mi to różnicy - skomentował lider Mercedesa.
Hamilton pochwalił za to decyzję FIA, która jeszcze przed startem sprintu postanowiła, by kierowcy pokonali kilka okrążeń za samochodem bezpieczeństwa. Było to podyktowane trudnymi warunkami z związku z ulewnym deszczem na Spa-Francorchamps. - O mój Boże, nic nie było widać! Dobrze, że tak postanowili! W piątym zakręcie nie było nawet widać strefy hamowania - zdradził Brytyjczyk.
Czytaj także:
- Spięcie Russella z Hamiltonem. "Totalny bałagan" w Mercedesie
- Potrzeba milionów złotych. Czy jest nadzieja dla polskich talentów?