Potrzeba milionów złotych. Czy jest nadzieja dla polskich talentów?
Tymoteusz Kucharczyk uważany jest za olbrzymi talent, ale brakuje mu budżetu, aby dokończyć sezon w brytyjskiej Formule 3. Młody kierowca poprosił o pomoc kibiców, a część z nich ma pretensje... do Orlenu. O co w tym wszystkim chodzi?
Kibice wściekli na Orlen
Tymoteusz Kucharczyk to ogromna nadzieja polskiego motorsportu. Obok Kacpra Sztuki wydaje się obecnie jednym z najlepszych kierowców młodego pokolenia. Biało-Czerwonym marzy się, aby któregoś dnia jeden z nich podążył drogą Roberta Kubicy i pojawił się w F1. Dlatego ostatni wpis o brakach w budżecie był dla fanów niczym uderzenie obuchem w głowę.
Część kibiców swoją frustrację postanowiła wylać na Orlen, który od kilkunastu miesięcy sponsoruje starty Kucharczyka. Wydał kilkaset tysięcy złotych na rozwój Polaka w hiszpańskiej Formule 4, obecnie wspiera jego karierę na Wyspach. "Czy możecie się łaskawie ruszyć?", "wstyd, żenada i kompromitacja", "w juniorów macie wywalone", "taki gigant, a pozwala na rozgrywanie się takich dramatów" - to tylko niektóre komentarze w sieci pod adresem polskiego giganta paliwowego.
#dziejesiewsporcie: Stanął przy Messim i się rozpłakał. To syn wielkiej gwiazdyZ informacji WP SportoweFakty wynika, że Orlen tylko w tym sezonie na starty obiecującego kierowcy w GB3 wyłożył 0,5 mln zł. To ok. połowy całego budżetu Polaka. Doskonale sprawę sobie z tego zdaje Maciej Kucharczyk. Ojciec Tymoteusza wydał specjalny komunikat w związku z lawiną krytyki, jaka wylała się w sieci.
"Niestety widzimy, że jest wiele negatywnych komentarzy wobec sponsorów Tymka. Tak jak już mówiliśmy, rywalizujemy w brytyjskiej Formule 3 dzięki ich mocnemu wsparciu, a każde takie nieprzemyślane słowa prowadzą donikąd, ponieważ zniechęcają do angażowania się w sponsoring" - napisał Maciej Kucharczyk w oświadczeniu, ale jego słowa trafiły w próżnię. Krytyka Orlenu w sieci trwa w najlepsze.
Astronomiczne sumy w motorsporcie
- Mówimy o zbyt dużych kwotach, by jedna firma mogła wyłożyć cały budżet na starty kierowcy. Od razu w takiej sytuacji może wkroczyć dział kontrolingu, a nawet prokuratura, bo to może podchodzić pod działanie na szkodę spółki. Takie są realia - mówi jeden z menedżerów, który ze względu na mały świat polskiego motorsportu, woli pozostać anonimowy. Czy tak jest naprawdę?
Marcin Budkowski, były dyrektor wykonawczy zespołu Alpine w F1, nie ukrywa, że koszty w niższych seriach wyścigowych w ostatnich latach poszły ostro w górę. - W takiej najbardziej konkurencyjnej włoskiej F4 potrzeba ok. 800 tys. euro na sezon. Trochę mniejsze kwoty potrzebne są w Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii. W GB3, gdzie startuje Tymek, kierowca musi "przynieść" do zespołu ok. 450-600 tys. funtów - wylicza Budkowski w rozmowie z WP SportoweFakty.Z obliczeń Budkowskiego jasno wynika, że młody kierowca może spędzić w niższych seriach wyścigowych nawet od 8 do 10 lat. - Średnio to jest jednak 6-7 lat. Oznacza to, że w tym czasie na rozwój kariery trzeba wydać od 7 do nawet 10 mln euro - zdradza.
Czy można się dostać bez sponsora do F1?
Coraz wyższe sumy w motorsporcie sprawiają, że do F1 docierają przede wszystkim synowie bogatych ojców (Lance Stroll, Nicholas Latifi, Oscar Piastri, Lando Norris). Część z nich ma olbrzymi talent, bo w przypadku Piastriego czy Norrisa nikt nie kwestionuje ich umiejętności. Mimo to kierowcy płacący za starty są coraz większym problemem dyscypliny.
Polscy kibice podają w tym miejscu przykład Roberta Kubicy, który u progu kariery nie mógł liczyć na wsparcie żadnej potężnej firmy, a zdobył tytuł mistrzowski w World Series by Renault i awansował do F1. Nie wszyscy mają jednak świadomość, że starty Polaka współfinansował wtedy Joan Villadelprat, a następnie krakowianin oddawał mu część pieniędzy zarobionych w BMW Sauber.
- Tak naprawdę w tym świecie wszyscy mają sponsorów - mówi nam Budkowski, który zwraca uwagę na kluczową kwestię z perspektywy firm.
- F1, wyścigi długodystansowe WEC czy rajdy są dobrze pokazywane w mediach, są transmisje telewizyjne i to zapewnia sponsorom dobre zwroty marketingowe, uzasadnia inwestycję w kierowców w tych seriach. Za to wyścigów F4, FRECA i innych serii nikt nie pokazuje. W firmach trudno usprawiedliwić wydatki na taki cel, skoro nie dają one żadnych zwrotów - dodaje były szef Alpine.Inna droga
W dobie wysokich kosztów ratunkiem może być przynależność do akademii talentów jednej z ekip F1. Zespoły zaczęły je tworzyć, aby zapewnić sobie w przyszłości usługi utalentowanych kierowców. Takie programy mają Red Bull Racing, Mercedes, Ferrari, Williams i kilka innych stajni. W życiu nie ma jednak nic za darmo. Jeśli zawodnik z programu juniorskiego przedostanie się do królowej motorsportu, musi później spłacać inwestycję. Przekłada się to m.in. na niższy kontrakt.
- Jednak nawet będąc w akademii zespołu F1 rzadko zdarza się, aby pokrywała ona 100 proc. budżetu młodego kierowcy. Oznacza to, że i tak musi on przygotować sobie jakiś budżet - mówi Budkowski.
- Musimy mieć świadomość, że motorsport jest drogi. Zespoły muszą pokryć koszty bolidów, a nowe generacje maszyn F2 i F3 są droższe. Niektóre części są leasingowane, to też oznacza koszty. Do tego dochodzi serwis silników, logistyka, pensje mechaników i inżynierów - wylicza były szef Alpine.
Zapytaliśmy jednego z wyżej postawionych Polaków w padoku F1, czy to oznacza, że prędko nie zobaczymy naszego reprezentanta w tym wyjątkowym świecie. Budkowski nie jest jednak tak dużym pesymistą. - Dla przeciętnego Polaka to są kwoty astronomiczne, ale to nie jest tak, że tylko my się mierzymy z kłopotem finansowania karier młodych kierowców. To jest problem globalny - podsumowuje ceniony polski inżynier.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Kolejna rewolucja w zespole F1. Na nic apele o cierpliwość i więcej czasu
- Ależ cios! Max Verstappen ukarany przed startem GP Belgii