Na początku tygodnia Tymoteusz Kucharczyk ogłosił w sieci zbiórkę pieniędzy na dokończenie sezonu 2023 w dość dobrze obsadzonej serii GB3 w Wielkiej Brytanii. To kuźnia talentów, z których część trafia w przyszłości do Formuły 1. Młody Polak wziął sobie za cel zgromadzenie 270 tys. zł. Po kilku dniach na koncie akcji są niespełna 64 tys. zł, więc droga do realizacji celu jest daleka.
Kibice wściekli na Orlen
Tymoteusz Kucharczyk to ogromna nadzieja polskiego motorsportu. Obok Kacpra Sztuki wydaje się obecnie jednym z najlepszych kierowców młodego pokolenia. Biało-Czerwonym marzy się, aby któregoś dnia jeden z nich podążył drogą Roberta Kubicy i pojawił się w F1. Dlatego ostatni wpis o brakach w budżecie był dla fanów niczym uderzenie obuchem w głowę.
Część kibiców swoją frustrację postanowiła wylać na Orlen, który od kilkunastu miesięcy sponsoruje starty Kucharczyka. Wydał kilkaset tysięcy złotych na rozwój Polaka w hiszpańskiej Formule 4, obecnie wspiera jego karierę na Wyspach. "Czy możecie się łaskawie ruszyć?", "wstyd, żenada i kompromitacja", "w juniorów macie wywalone", "taki gigant, a pozwala na rozgrywanie się takich dramatów" - to tylko niektóre komentarze w sieci pod adresem polskiego giganta paliwowego.
#dziejesiewsporcie: Stanął przy Messim i się rozpłakał. To syn wielkiej gwiazdy
Z informacji WP SportoweFakty wynika, że Orlen tylko w tym sezonie na starty obiecującego kierowcy w GB3 wyłożył 0,5 mln zł. To ok. połowy całego budżetu Polaka. Doskonale sprawę sobie z tego zdaje Maciej Kucharczyk. Ojciec Tymoteusza wydał specjalny komunikat w związku z lawiną krytyki, jaka wylała się w sieci.
"Niestety widzimy, że jest wiele negatywnych komentarzy wobec sponsorów Tymka. Tak jak już mówiliśmy, rywalizujemy w brytyjskiej Formule 3 dzięki ich mocnemu wsparciu, a każde takie nieprzemyślane słowa prowadzą donikąd, ponieważ zniechęcają do angażowania się w sponsoring" - napisał Maciej Kucharczyk w oświadczeniu, ale jego słowa trafiły w próżnię. Krytyka Orlenu w sieci trwa w najlepsze.
Astronomiczne sumy w motorsporcie
- Mówimy o zbyt dużych kwotach, by jedna firma mogła wyłożyć cały budżet na starty kierowcy. Od razu w takiej sytuacji może wkroczyć dział kontrolingu, a nawet prokuratura, bo to może podchodzić pod działanie na szkodę spółki. Takie są realia - mówi jeden z menedżerów, który ze względu na mały świat polskiego motorsportu, woli pozostać anonimowy. Czy tak jest naprawdę?
Marcin Budkowski, były dyrektor wykonawczy zespołu Alpine w F1, nie ukrywa, że koszty w niższych seriach wyścigowych w ostatnich latach poszły ostro w górę. - W takiej najbardziej konkurencyjnej włoskiej F4 potrzeba ok. 800 tys. euro na sezon. Trochę mniejsze kwoty potrzebne są w Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii. W GB3, gdzie startuje Tymek, kierowca musi "przynieść" do zespołu ok. 450-600 tys. funtów - wylicza Budkowski w rozmowie z WP SportoweFakty.
Należy przy tym pamiętać, że nie mówimy o jednokrotnym wydatku. Nawet najbardziej utalentowany kierowca, aby awansować do wymarzonej F1, musi spędzić kilka sezonów w niższych seriach wyścigowych. - Mamy cztery szczeble. Formuła 4, później seria FRECA albo brytyjskie GB3, międzynarodowa Formuła 3 i Formuła 2. Trzeba liczyć się z tym, że w każdej serii trzeba spędzić co najmniej rok albo dwa, bo taki Max Verstappen zdarza się raz na pokolenie - dodaje były szef Alpine.
Z obliczeń Budkowskiego jasno wynika, że młody kierowca może spędzić w niższych seriach wyścigowych nawet od 8 do 10 lat. - Średnio to jest jednak 6-7 lat. Oznacza to, że w tym czasie na rozwój kariery trzeba wydać od 7 do nawet 10 mln euro - zdradza.
Czy można się dostać bez sponsora do F1?
Coraz wyższe sumy w motorsporcie sprawiają, że do F1 docierają przede wszystkim synowie bogatych ojców (Lance Stroll, Nicholas Latifi, Oscar Piastri, Lando Norris). Część z nich ma olbrzymi talent, bo w przypadku Piastriego czy Norrisa nikt nie kwestionuje ich umiejętności. Mimo to kierowcy płacący za starty są coraz większym problemem dyscypliny.
Polscy kibice podają w tym miejscu przykład Roberta Kubicy, który u progu kariery nie mógł liczyć na wsparcie żadnej potężnej firmy, a zdobył tytuł mistrzowski w World Series by Renault i awansował do F1. Nie wszyscy mają jednak świadomość, że starty Polaka współfinansował wtedy Joan Villadelprat, a następnie krakowianin oddawał mu część pieniędzy zarobionych w BMW Sauber.
- Tak naprawdę w tym świecie wszyscy mają sponsorów - mówi nam Budkowski, który zwraca uwagę na kluczową kwestię z perspektywy firm.
- F1, wyścigi długodystansowe WEC czy rajdy są dobrze pokazywane w mediach, są transmisje telewizyjne i to zapewnia sponsorom dobre zwroty marketingowe, uzasadnia inwestycję w kierowców w tych seriach. Za to wyścigów F4, FRECA i innych serii nikt nie pokazuje. W firmach trudno usprawiedliwić wydatki na taki cel, skoro nie dają one żadnych zwrotów - dodaje były szef Alpine.
Czołowe ekipy F2 albo F3, gdy są świadome talentu młodego kierowcy, mogą mu zaoferować... zniżkę. Chcą go przyciągnąć do siebie, licząc na zwycięstwa i późniejsze sukcesy. - Tyle że wtedy najczęściej "nadrabiać" musi to drugi kierowca, który proszony jest o wniesienie większego budżetu - ujawnia Budkowski.
Inna droga
W dobie wysokich kosztów ratunkiem może być przynależność do akademii talentów jednej z ekip F1. Zespoły zaczęły je tworzyć, aby zapewnić sobie w przyszłości usługi utalentowanych kierowców. Takie programy mają Red Bull Racing, Mercedes, Ferrari, Williams i kilka innych stajni. W życiu nie ma jednak nic za darmo. Jeśli zawodnik z programu juniorskiego przedostanie się do królowej motorsportu, musi później spłacać inwestycję. Przekłada się to m.in. na niższy kontrakt.
- Jednak nawet będąc w akademii zespołu F1 rzadko zdarza się, aby pokrywała ona 100 proc. budżetu młodego kierowcy. Oznacza to, że i tak musi on przygotować sobie jakiś budżet - mówi Budkowski.
- Musimy mieć świadomość, że motorsport jest drogi. Zespoły muszą pokryć koszty bolidów, a nowe generacje maszyn F2 i F3 są droższe. Niektóre części są leasingowane, to też oznacza koszty. Do tego dochodzi serwis silników, logistyka, pensje mechaników i inżynierów - wylicza były szef Alpine.
Zapytaliśmy jednego z wyżej postawionych Polaków w padoku F1, czy to oznacza, że prędko nie zobaczymy naszego reprezentanta w tym wyjątkowym świecie. Budkowski nie jest jednak tak dużym pesymistą. - Dla przeciętnego Polaka to są kwoty astronomiczne, ale to nie jest tak, że tylko my się mierzymy z kłopotem finansowania karier młodych kierowców. To jest problem globalny - podsumowuje ceniony polski inżynier.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Kolejna rewolucja w zespole F1. Na nic apele o cierpliwość i więcej czasu
- Ależ cios! Max Verstappen ukarany przed startem GP Belgii