Jules Bianchi trafił do szpitala w październiku ubiegłego roku po tym jak podczas GP Japonii na torze Suzuka rozbił swój bolid uderzając w zaparkowany na poboczu dźwig. Francuz doznał poważnych obrażeń głowy i w stanie śpiączki farmakologicznej pozostał przez kilka tygodni w Azji. [ad=rectangle]
Po dwóch miesiącach były kierowca teamu Marussia F1 Team został przetransportowany do szpitala w Nicei, gdzie do dziś opiekują się nim lekarze. 25-latek wyszedł ze śpiączki, lecz pozostaje nieprzytomny i daje małą nadzieję na powrót do zdrowia.
- Jules żyje i jest to dla nas najważniejsza wiadomość - powiedział w wywiadzie dla francuskiego Canal+ ojciec Bianchiego. - Walczy jak tylko może, ale nie jestem pewien czy z neurologicznego punktu widzenia może zrobić wiele.
- Póki żyje jest w nas nadzieja na jego powrót do zdrowia, nawet jeśli ta nadzieja opiera się o cud. Każdy dzień jest trudny. Nastąpiła stagnacja. Nie widać postępów neurologicznych.
- Każdego dnia, gdy się budzimy myślimy o życiu Julesa, tak samo jak o jego śmierci. Musimy tak robić, bo w naszej sytuacji może się wydarzyć wszystko. To przerażające - dodał dramatycznie Bianchi senior.
Dokładnie rok temu Jules Bianchi osiągnął swój największy sukces w karierze zapewniając Marussii pierwsze punkty w historii startów rosyjskiego zespołu w F1. Te okazały się później bezcenne w klasyfikacji producentów.
Pieniądze z nagrody za wywalczenie 9. miejsca uratowały była ekipę z Banbury, która wróciła do mistrzostw w sezonie 2015. Dla upamiętnienia ubiegłorocznego sukcesu oraz wyrazu wsparcia dla swojego byłego kierowcy zespół występuje w ten weekend w Monako w specjalnie zamówionych opaskach na rękę.