Po raz kolejny w tym sezonie sytuacja w Formule 1 staje się gorąca. I to niestety nie tylko za sprawą emocji sportowych. Mam na myśli oczywiście problemy finansowe i rozgrywki polityczne, których aktualny rok przyniósł wyjątkowo dużo. Kilka pozornie niezależnych problemów doprowadziło w efekcie do poważnej destabilizacji całej serii. Weźmy choćby sprawę Red Bulla. Pierwsza połowa sezonu przebiegła pod hasłami wzrastającego, coraz mocniejszego niezadowolenia teamu z poziomu usług Renault. Ta dezaprobata była poniekąd uzasadniona. Francuskie silniki odstawały wyraźnie pod względem zarówno osiągów jak i niezawodności. Red Bull przyjął zatem strategię zawieszenia dalszych pertraktacji z Renault.
Sądził, że tą niepewnością zmusi koncern do maksymalnego zaangażowania i wykazania potencjału. Niestety Red Bull się przeliczył. Renault bowiem zaczęło prowadzić poważne rozmowy na temat wykupu Lotusa. Przy statusie zespołu fabrycznego Renault współpraca Red Bulla z tą firmą na zasadzie drugiego klienta nie wchodziła w rachubę. Zaczęły się zatem negocjacje zarówno z Mercedesem jak i z Ferrari, które do dzisiaj nie przyniosły wymiernych efektów. Red Bull rozmawiał nawet z Hondą. Jednocześnie właściciel marki Dietrich Mateschitz nie może się zdecydować czy chce kontynuować swoją obecność w F1, czy nie. Co więcej, ze względu na wyraźny opór w negocjacjach ze strony zarówno Mercedesa jak i Ferrari Red Bull został zmuszony do ponownego rozpoczęcia rozmów z Renault co po bardzo krytycznych komentarzach ze strony teamu w ciągu ostatnich miesięcy wydaje się mocno ambitnym scenariuszem i potwierdza to szefostwo Renault. Sprawa jest bardzo skomplikowana i rozgrywana politycznie przez poszczególne strony. Z jednej strony Renault negocjuje warunki powołania zespołu fabrycznego z Ecclestonem uwzględniając tzw. wartość historyczną teamu, która ma być odpowiednio przełożona na bonusy finansowe. Ecclestone z kolei wstrzymuje się z podjęciem ostatecznej decyzji uzależniając ją od… pozytywnej decyzji Renault w sprawie dostarczania silników Red Bullowi. Nie jest żadną tajemnicą, że bez tej dodatkowej perswazji Renault nie zgodziłoby się na dalszą współprace z Red Bullem.
Ecclestone chce w ten sposób zatrzymać w Formule 1 zarówno zespół Red Bulla jak i Toro Rosso, chociaż ten ostatni zespół jest bardzo blisko podpisania kontraktu z Ferrari. Umowa miałaby jednak obejmować silniki 2015, co nie jest zgodne z aktualnym regulaminem. W takiej sytuacji potrzebna byłaby specjalna zgoda FIA, aby dopuścić przyszłoroczny bolid Toro Rosso z tegorocznym silnikiem Ferrari na tej samej zasadzie, według której aktualne samochody Marussii używają jednostek Ferrari z sezonu 2014. Widać pewną desperację. Nic dziwnego, bowiem efekt tych zawirowań, tak dla Red Bulla jak i dla Toro Rosso jest dramatyczny. Oba zespoły są aktualnie wiele tygodni po ostatecznym terminie wdrożenia prac nad przyszłorocznym bolidem. Żadne prace jednak się nie rozpoczęły ze względu na podstawową niewiadomą jaką stanowi silnik, który szczególnie przy aktualnym regulaminie jest kluczowym elementem całej konstrukcji. Stąd właśnie powróciły rozmowy na temat trzech samochodów w ramach pojedynczego zespołu. Przy niepewnej sytuacji zarówno Lotusa jak i Red Bulla, Toro Rosso, czy Marussii liczba startujących zawodników mogłaby się okazać kompromitująco niewielka i to nawet wliczając w przyszłoroczną stawkę nowy, amerykański zespół Haas.
Weekend w Soczi, drugiej wizycie Formuły 1 w tym sportowym mieście zaczął się dość chaotycznie i nerwowo. Ani rozlany olej napędowy z zepsutej czyszczarki, ani odwołany wyścig GP3, czy duże opóźnienie w rywalizacji kierowców GP2 na skutek wypadku nie wpływały na tworzenie pozytywnej atmosfery. Zdecydowanie najbardziej dramatycznie wyglądał wypadek Carlosa Sainza Juniora w ostatniej odsłonie wolnego treningu, która swoją drogą też została odwołana i to pomimo odwołania wcześniejszej sesji (olej napędowy). Hiszpan wyszedł niemal bez jakichkolwiek obrażeń, co przy przeciążeniu 46G jest bardzo dobrym przykładem bezpieczeństwa biernego bolidów. Sainz został dopuszczony przez lekarzy FIA do niedzielnego wyścigu. Ilość wypadków przypomina, że Soczi pomimo faktu, iż jest to jeden z najnowszych obiektów w F1 jest torem o ulicznym charakterze dodatkowo połączonym z wyraźnie niską przyczepnością. Niedzielny start oznaczał zatem dla kierowców wyścig, przed którym mieli mocno ograniczone możliwości wypracowania optymalnego ustawienia samochodów. Dla Mercedesa było to wyjątkowe Grand Prix. Team potrzebował bowiem zaledwie 3 punktów więcej niż Ferrari, aby ogłosić się zespołowym Mistrzem Świata właśnie w Soczi.
Obecność prezesa Pirelli oprowadzanego przed samym startem wyścigu przez Berniego Ecclestona oznaczało potwierdzenie tego, co nieoficjalnie mówiło się od kilku tygodni. Pirelli zostaje w Formule 1, nowy kontrakt obejmuje lata 2017-2019, a Pirelli deklaruje zupełnie nową konstrukcję opon dostosowaną do wyraźnie szybszych samochodów w ramach nowego regulaminu wchodzącego w życie od 2017 roku.
Od początku weekendu Nico Rosberg prezentował rewelacyjną formę. Wygrał wolne treningi, wywalczył pole position, a bezpośrednio po starcie nie oddał prowadzenia pomimo bardzo zdecydowanych ataków Hamiltona. Bardzo szybko jednak, bo już na pierwszym okrążeniu dochodzi do neutralizacji. W wyniku kolizji Hulkenberga z Ericcsonem konieczny jest wyjazd samochodu bezpieczeństwa. Po restarcie na 4-tym okrążeniu Rosberg nadal utrzymuje prowadzenie. Niestety nie na długo. Po dosłownie trzech kółkach Niemiec traci zarówno pierwszą jak i drugą pozycję na przestrzeni kilkuset metrów i pod koniec ósmego okrążenia zjeżdża do boksów. Oczywiście powodem jest defekt techniczny. W tym wypadku dotyczył on pedału gazu, który zaczął się przesuwać bliżej kierowcy zmuszając go do podniesienia nogi, co po chwili uniemożliwiło prowadzenie bolidu. Szkoda, ponieważ ten kolejny po Monzie defekt w ramach zespołu, który prezentuje bardzo niski poziom usterkowości oznaczał w zasadzie koniec nadziei Niemca na walkę o mistrzostwo. Być może nie w sensie matematycznym, ale na pewno realnym.
Dramatyczna atmosfera wyścigu nie ustępowała. Na dwunastym okrążeniu dochodzi do groźnie wyglądającego wypadku Romaina Grosjean. Trochę dużo tych wypadków jak na jeden weekend. Francuzowi nic się nie stało, ale warto podkreślić, że ten incydent oznacza sporo dodatkowych problemów dla Lotusa. Zespół jest w krytycznej sytuacji finansowej. Podpisana umowa przedwstępna z Renault blokuje potencjalne rozmowy z innymi kontrahentami, a Renault nadal czeka, chociaż nieoficjalnie mogę potwierdzić rozmowy zespołu z indonezyjskim inwestorem na temat kredytu pomostowego. Lotus nie ma środków na bieżące zarządzanie teamem. Opłaty lotnicze i hotele są opłacane przez FOM, a kompleks hospitality zespołu był po raz kolejny przez większość weekendu zamknięty. Zatem wypadek oznacza duże trudności w odbudowaniu samochodu, dodatkowych części po prostu brakuje. Efektem wypadku była również kolejna faza neutralizacji. Na tym etapie Hamilton zdążył już wypracować niemal 4 sekundy przewagi nad Bottasem. Zespół sugerował nawet ograniczenie tempa, aby zmniejszyć zużycie paliwa. Samochód bezpieczeństwa zjeżdża na 16-ym okrążeniu. Pomimo krytyki tempa tego samochodu przez Hamiltona i jego obaw o temperaturę opon Brytyjczyk natychmiast robi jedno najszybsze okrążenie za drugim. To kolejne potwierdzenie rewelacyjnego wyczucia wyścigu przez aktualnego Mistrza Świata. Uwalniając się od Bottasa Hamilton mógł zacząć bardzo szybko kontrolować wyścig.
Od 23 okrążenia Vettel zaczyna coraz bardziej zbliżać się do jadącego na drugiej pozycji Bottasa. Ostatecznie wyprzedza Fina podczas sesji pit stopów. Bottas po zmianie opon ma bowiem spore problemy z dużym natężeniem ruchu i w efekcie wyjeżdża wyraźnie za Vettelem. De facto Bottas ledwo jest w stanie obronić się przed Raikkonem. Vettel z kolei po wymianie opon próbuje narzucić bardzo wyśrubowane tempo. Jednak Hamilton dysponuje poważną przewaga, więc marzenia o zwycięstwie są mało realne.
Końcówka wyścigu nie wyłamała się od panującej w Soczi normy i była nie mniej dramatyczna niż pozostała część weekendu. Na 47 okrążeniu obraca się Sainz, uszkadzając tylne skrzydło. Powodem jest wyraźnie usterka hamulców. Szkoda trochę kierowcy Toro Rosso, ponieważ Sainz pomimo poważnego wypadku w wolnym treningu i startu z końca stawki prezentował w wyścigu rewelacyjną formę i prawdopodobnie ukończyłby Grand Prix w granicach 6-ego miejsca. To był jednak tylko przedsmak tego co działo się na ostatnich kilometrach wyścigu.
Bardzo ciekawie wyglądała ostra walka pomiędzy Bottasem, a Perezem, broniącym trzeciej pozycji. Do tej dwójki na ostatnich okrążeniach dołączył Raikkonen. 1,5 okrążenia przed metą cała trójka wychodziła z prostego założenia – teraz albo nigdy. Stawka była naprawdę wysoka i Bottas zdecydował się na skuteczną próbę ataku przechodząc na 3-cią pozycję. Skorzystał na tym natychmiast Raikkonen co oznaczało, że Perez na przestrzeni zaledwie kilkudziesięciu metrów spadł z trzeciego na piąte miejsce. Do końca pozostawało jednak jeszcze całe okrążenie i Raikkonen postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Zaatakował po wewnętrznej w sposób, który mógł oznaczać tylko jedno – kolizję. Bottas prawdopodobnie nawet nie widział rywala będąc wyraźnie z przodu. Efektem tego incydentu pomiędzy dwoma fińskimi kierowcami było wyeliminowanie z jazdy Bottasa i uszkodzenie samochodu Raikkonena, który co prawda dojechał na 5-tej pozycji, ale prawdopodobnie sędziowie nałożą na niego jakąś formę kary, ponieważ jego odpowiedzialność za kolizję jest niekwestionowana. Oznaczało to, iż na przestrzeni kilku zaledwie zakrętów Perez najpierw stracił 3-cie miejsce spadając na 5-te, a następnie bardzo szybko powrócił na najniższy stopień podium. Warto również zaznaczyć, iż 2-gie miejsce Vettela oznaczało dodatkowe konsekwencje defektu Rosberga, który stracił w punktacji mistrzostw 2-gą lokatę.
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.
Strona fundacji Wierczuk Race Promotion