W ostatnich dniach uwaga mediów i kibiców skupiła się na pierwszych treningach Fernando Alonso przed wyścigiem Indianapolis 500. Start w Stanach Zjednoczonych okazał się świetną zagrywką PR-ową. Dzięki temu nikt nie mówi o kiepskich wynikach teamu McLaren-Honda, o braku punktów na koncie Alonso, a przecież mowa o dwukrotnym mistrzu świata Formuły 1 i zdaniem wielu najlepszym kierowcy w stawce.
Alonso, aby trafić do ekipy z Woking, przedwcześnie zakończył współpracę z Ferrari. Był sfrustrowany, miał dość ciągłych porażek w walce o tytuł mistrzowski. Team z Maranello miał mu stworzyć samochód na miarę walki o zwycięstwa. To miał być zespół idealny - Włosi potrzebowali świetnego kierowcy, który da im tytuł, a Alonso chciał w końcu poprawić swój dorobek w mistrzostwach. Przyszło mu jednak seryjnie przegrywać z Sebastianem Vettelem. Z czasem role się odwróciły. To właśnie Niemiec zastąpił Alonso we włoskiej stajni. I zaczął wygrywać. Aktualnie jest liderem klasyfikacji generalnej mistrzostw świata.
- Miałem kontrakt z Ferrari na lata 2015-2016 i nadal myślę, że podjąłem dobrą decyzję, aby odejść do McLarena - powiedział ostatnio Alonso w rozmowie z "Motorsportem". 35-latek robi dobrą minę do złej gry. Właśnie zaczął się jego trzeci sezon w ekipie z Woking, a on ani razu nie stanął na podium. Pojazd ekipy McLaren-Honda jest tak awaryjny, że Alonso ma spore problemy z dojeżdżaniem do mety. Alonso wprost do błędu się nie przyzna, ale najlepszym komentarzem na temat jego sytuacji i trafności przejścia do McLarena są jego słowa wypowiadane do inżynierów w trakcie wyścigów.
Co innego Ferrari. Vettel już w pierwszym roku startów w ekipie z Maranello potrafił wygrać dla niej wyścig. W zeszłym sezonie nadszedł jednak kryzys, po którym można by przyznać rację Alonso. Tyle, że Włosi potrafili uporać się z problemami. W sezon 2017 Ferrari weszło z nową siłą, wygrało dwa wyścigi i Vettel niespodziewanie prowadzi w mistrzostwach. We Włoszech już nikt nie tęskni za Alonso. Być może Vettel nie jest kierowcą tak wybitnym jak Hiszpan, ale posiada inne zalety. Niemiec potrafił zbudować dobre relacje z Kimi Raikkonenem, jego przyjście do Ferrari w 2015 roku tchnęło w ekipę nowego ducha.
- I tak nie miałem kontraktu na ten rok z Ferrari. Nawet jeśli Ferrari wygra w tym roku tytuł... Nawet jeśli będzie wygrywać przez najbliższych 20 lat, to mam nadzieję, że nie będą mnie pytać o słuszność odejścia z tej ekipy. Bo będę słuchać tych pytań, gdy będę mieć 75 lat! - zaśmiał się Alonso w rozmowie z "Motorsportem".
Dopiero po odejściu Alonso z Ferrari na wierzch zaczęły wypływać fakty niekorzystne dla Hiszpana. Członkowie ekipy zaczęli w różnych wywiadach zdradzać jak psuł on atmosferę w zespole, jak wszystko musiało być podporządkowane pod niego. Nawet Felipe Massa, który przez kilka lat tworzył team z kierowcą z Oviedo, nie wytrzymał i powiedział, że inny jest obraz Alonso wewnątrz zespołu, a inny prezentowany światu. Hiszpan domagał się roli kierowcy numer jeden w teamie, co przekładało się wielokrotnie na "team orders". - Fernando jest szybszy niż ty - słyszał w trakcie wyścigów Massa, po czym musiał z łatwością oddawać pozycję Alonso.
Kontrakt Alonso z ekipą McLaren-Honda wygasa po zakończeniu sezonu 2017 i sporo mówi się o tym, że 35-latek nie jest zainteresowany jego przedłużeniem. Powrót do Ferrari mógłby być dla niego jedną z opcji, bo Włosi mogą pożegnać po tym roku Raikkonena. Hiszpan nie ułatwia sobie jednak zadania swoimi komentarzami na temat włoskiej stajni. - Jeździłem dla Ferrari pięć lat. Wygrywali w F1 przede mną, wygrywali ze mną, wspólnie walczyliśmy o tytuły w niektórych sezonach. W ostatnich latach, już beze mnie, też wygrali kilka wyścigów. Pewnie w przyszłości też wygrają parę, więc to nie jest kwestia tego czy Fernando jeździł dobrze czy nie. Kiedy opuszczałem Renault w 2006 roku, to też słyszałem, że nie powinienem tego robić, a oni od tego czasu nic nie wygrali - kończy wątek swojej przeszłości Alonso.
To właśnie Renault może się okazać dla Alonso zbawieniem i po raz kolejny uratować mu skórę. Hiszpan trafił tam już w sezonie 2008, gdy po ledwie roku zerwał kontrakt z McLarenem. Wtedy kością niezgody było faworyzowanie przez brytyjski team Lewisa Hamiltona. Być może w ten sposób kariera Alonso zatoczy koło i przyjdzie mu pożegnać się z F1 w barwach zespołu, z którym zdobył dwa tytuły mistrzowskie. Najprawdopodobniej, jedyne, bo trudno sobie wyobrazić, by Hiszpan był jeszcze w stanie poprawić ten dorobek.
Łukasz Kuczera