Valtteri Bottas otrzymał od losu niesamowitą szansę, gdy w końcówce GP Azerbejdżanu doszło kolizji dwóch samochodów Red Bulla. Wyścig został zneutralizowany, a Fin wykorzystał wyjazd samochodu bezpieczeństwa na swój jedyny pit stop. Po jego zakończeniu wrócił na tor jako lider, przed prowadzącego wcześniej Sebastiana Vettela.
Bottas musiał jeszcze później obronić się przed atakiem kierowcy Ferrari, ale na końcu długiej prostej zachował zimną krew i przechytrzył Niemca. Wówczas niewiele wskazywało, by ktoś mógł go zatrzymać do mety.
Jednak w Baku wydarzył się jeszcze jeden tego popołudnia mały dramat, gdy Bottas przejechał po odłamkach pozostawionych na torze i przebił swoją tylną prawą oponę. Do końca wyścigu zostały wówczas tylko trzy okrążenia.
- To zwykły pech i ogromne nieszczęście jednocześnie - powiedział. - Ten tor jest szczególnie trudny, ale na torach ulicznych zawsze będzie problem związany z dużą liczbą wypadków. Tym razem pech dotknął mnie.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica trzecim kierowcą Williamsa. "Pukał do drzwi F1, teraz do nich wali"
- W żadnym momencie nie miałem pojęcia, że przejechałem po tych odłamkach. Nic nie zauważyłem i nic nie czułem, dlatego można powiedzieć o sporym nieszczęściu. Po restarcie miałem wszystko pod kontrolą, czułem, że będę mógł odjechać na bezpieczny dystans, aż do momentu, gdy stało się coś takiego - dodał.
Dopytany jak podniesie się po takim ciosie, zresztą nie pierwszym po tym jak w Chinach przegrał również po niefortunnym wyjeździe samochodu bezpieczeństwa, Fin odparł: - 10 litrów piwa i może mi przejdzie - żartował. - Przejdę przez to, w Formule 1 zawsze musisz radzić sobie z takimi trudnościami. Po prostu w tym konkretnym dniu bolą one najbardziej - stwierdził.
Szef ekipy Mercedesa, Toto Wolff, powiedział, że sposób w jaki odpadł Bottas był "brutalny", dlatego, że jego kierowca w pełni kontrolował wydarzenia na torze w Baku. - Nie mogłem uwierzyć, w to co widzę, że można przegrać wyścig 3 okrążenia przed metą z powodu pozostawionych na torze śmieci - powiedział Austriak.