Przed wyścigiem o Grand Prix Kanady wyszło na jaw, że Toro Rosso zainteresowało się Lando Norrisem. Zespół z Faenzy, który słynie z wprowadzania nowych talentów do Formuły 1, widział w młodym Brytyjczyku idealnego następcę zawodzącego Brendona Hartleya.
Do transferu Norrisa, który obecnie ściga się w F2, jednak nie doszło. Weto postawił bowiem McLaren. Zespół z Woking wiąże bowiem ogromne plany z młodym Brytyjczykiem.
- To nie była jedyna ekipa zainteresowana Lando. Na różnych etapach zgłosiły się do nas trzy zespoły, również w tym roku. Chcemy jednak, by on się skupił na Formule 2 i McLarenie. Gdybyśmy uważali, że starty w F1 są dobre dla jego kariery i naszego zespołu, rozpatrywalibyśmy te oferty indywidualnie. Każda z tych propozycji wiązała się jednak z tym, że Lando odszedłby z McLarena. My takimi rozmowami w ogóle nie jesteśmy zainteresowani, więc nie podjęliśmy tematu - powiedział Zak Brown, szef brytyjskiej ekipy.
Brown ma świadomość, że szanse na rychły transfer Norrisa do innej ekipy są nikłe. - Nie zamierzamy go szkolić po to, by zyskał na tym inny zespół. I tak samo, nie sądzę, aby jakaś inna ekipa wzięła go po to, by podnosić jego umiejętności z myślą o nas - dodał szef McLarena.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Lewandowski nie myśli o transferze. "Przy wielkich zawodnikach zawsze pojawia się krytyka"
Norris ma podobny problem, jak przed dwoma laty Stoffel Vandoorne. Belg zdobył tytuł mistrzowski w F2 i nie mógł liczyć na miejsce w McLarenie, w którym startowali wtedy Fernando Alonso oraz Jenson Button. Dlatego musiał spędzić sezon startując w japońskiej Super Formule.
Zespół z Woking jest w o tyle trudnej sytuacji, że nie posiada ekip satelickich w F1. Mercedes blisko współpracuje z Force India i tam może umieszczać członków swoich akademii, Ferrari zacieśniło współpracę z Sauberem i ma też do dyspozycji Haasa, zaś Red Bull Racing posiada w odwodzie miejsca dla młodych kierowców w Toro Rosso.
- Nie mamy ekip satelickich i to nie jest dobra sytuacja. To pokazuje, że FIA powinna się bliżej przyjrzeć sprawie i temu jak czołowe zespoły wpływają na te mniejsze. Doprowadza to do sytuacji, w której niezależne teamy nie mają zbyt wielu opcji - skomentował sytuację Brown.