Organizacja Grand Prix Niemiec nie przynosi zysków, dlatego też zarządcy toru Hockenheim mieli nadzieję na zmianę modelu biznesowego imprezy. Ostatecznie Niemcy nie doszli jednak do porozumienia z Liberty Media i w padoku Formuły 1 panowało przekonanie, że w przyszłym roku wyścigu nie zobaczymy w kalendarzu mistrzostw świata.
Sytuacja jest o tyle dziwna, że w ostatnich latach królowa motorsportu została zdominowana przez Mercedesa, a dodatkowo w tym sezonie o tytuł mistrzowski walczy reprezentant Niemiec - Sebastian Vettel.
Nasi zachodni sąsiedzi mogą jednak skorzystać na problemach Miami. Już teraz wiadomo, że ulicznego wyścigu w Kalifornii nie zobaczymy w przyszłym sezonie. - Negocjujemy. To logiczne. Nie skreśliliśmy F1, nadal chcemy ją u siebie mieć - powiedział Georg Seiler, szef Hockenheim.
Maleją również szanse, by w przyszłej kampanii znalazło się miejsce dla Grand Prix Wietnamu. Niemcy podkreślają jednak, że nie są zainteresowani tym, by "wskoczyć" do kalendarza F1 na rok czy dwa. - Tu nie chodzi o to, byśmy weszli do mistrzostw tylko dlatego, że zwolniło się miejsce w roku 2019. Chcemy długoterminowego rozwiązania - dodał Seiler.
Na pozytywne zakończenie rozmów z Niemcami liczy Sean Bratches. Dyrektor handlowy F1 w niedawnej rozmowie z "Reutersem" stwierdził, że przyszłość wyścigów w niektórych krajach stoi pod znakiem zapytania, bo nie mają one wsparcia finansowego lokalnych samorządów. Przypadek ten dotyczy nie tylko Niemców, ale też Brytyjczyków i Austriaków.
ZOBACZ WIDEO Michał Krupiński o udanej wyprawie Andrzeja Bargiela: Inspiracja dla milionów Polaków
Miami od zawsze jest i bedzie na Flo Czytaj całość