Bottas potulny jak baranek. Fin będzie musiał znów poświęcić się dla Hamiltona

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton (po lewej) i Valtteri Bottas po wyścigu w Rosji
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton (po lewej) i Valtteri Bottas po wyścigu w Rosji

Gdy Jean Todt rządził Ferrari i kazał Rubensowi Barrichello oddawać pozycje na rzecz Michaela Schumachera, wzbudzało to złość u Brazylijczyka. Za to teraz w Mercedesie Valtteri Bottas przyjmuje decyzje Mercedesa ze spokojem.

Team orders w Formule 1 od lat wzbudzają kontrowersje. Bywały nawet sezony, gdy oficjalnie polecenia zespołowe były zakazane. Rywalizacja w królowej motorsportu jest jednak na tyle zagmatwana, że nie da się całkowicie wykluczyć tego elementu strategii. Wystarczy wezwać kierowcę wcześniej do alei serwisowej, a czasem pozostawić go dłużej na torze. W ten sposób również można manipulować wynikami wyścigu.

U sporego grona kibiców team orders budzą mieszane uczucia, bo mają wpływ na losy walki o tytuł mistrzowski.

Ferrari wzorem do naśladowania

Do perfekcji takie zagrywki opracowało Ferrari pod wodzą Jeana Todta. W czasach, gdy Francuz zarządzał stajnią z Maranello, podział w zespole był jasny. Michael Schumacher był jego liderem, a Rubens Barrichello kierowcą numer dwa. Brazylijczyk musiał się dostosowywać do każdego polecenia kierownictwa teamu. Nawet jeśli oznaczało ono utratę niemal pewnej wygranej na kilkadziesiąt metrów przed metą.

Dyskusje na temat strategii zespołów rozgorzały na nowo po Grand Prix Rosji, w którym Valtteri Bottas przepuścił Lewisa Hamiltona. Dla jednych, Mercedes zachował się niewdzięcznie względem Fina, który w sobotę zgarnął pole position, a w wyścigu nie popełnił żadnego błędu. Niemiecki zespół zabrał Finowi być może jedyną szansę na zwycięstwo w F1 w tym sezonie. Dla innych, Toto Wolff postąpił słusznie, bo Bottas nie ma szans na wywalczenie tytułu mistrzowskiego. Tymczasem team orders pozwoliło Lewisowi Hamiltonowi powiększyć przewagę nad Sebastianem Vettelem do 50 punktów.

ZOBACZ WIDEO Szalony Rajd Polski. Losy tytułu rozstrzygnęły się na mecie ostatniego odcinka

Nadzieją dla Bottasa jest to, że Hamilton szybko zapewni sobie tytuł mistrzowski. Wtedy Mercedes nie będzie musiał już patrzeć na sytuację Brytyjczyka w wyścigu. Fin odrzucił jednak propozycje Hamiltona, który zasugerował, że odda mu wygraną w końcówce sezonu, jeśli losy mistrzostwa będą rozstrzygnięte.

Todt popiera zachowanie Mercedesa

Eksperci zwracają jednak uwagę na to, że Bottas bardzo spokojnie podchodzi do zachowania Mercedesa. Nie był to przecież pierwszy przypadek, kiedy to zespół poświęcił jego wyścig. Podobnie było na Węgrzech, gdzie maksymalnie opóźniono jego pit-stop i tym samym kierowca z Finlandii robił za bufor bezpieczeństwa dla Hamiltona.

- Widziałem, co się stało. To była uczciwa i uzasadniona decyzja. Różnica między Bottasem a Barrichello polega na tym, że on się godzi ze strategią Mercedesa. Gdy w Austrii w 2001 roku kazaliśmy Rubensowi oddać pozycję, wywołało to u niego furię - wspomina Jean Todt na łamach "La Gazetta dello Sport".

Obecny prezydent FIA nie ukrywa, że jest zwolennikiem team orders. - Cała ta dyskusja jest bez sensu. Polecenia zespołowe od zawsze były częścią F1. Jedyna zmiana jest taka, że teraz nic nie ukryje się przed kibicami, którzy mają dostęp do rozmów z kierowcami. Wydawanie takich poleceń nigdy nie było dla mnie przyjemne, ale zawsze starałem się uczciwie podchodzić do tematu - dodaje Todt.

Bottas musi być gotów na kolejne poświęcenie

Zła wiadomość dla Bottasa jest taka, że w tym sezonie sytuacja z team orders może się jeszcze powtórzyć. Nie ukrywa tego sam Toto Wolff. - Prawdziwa siła zespołu ujawnia się w momencie, gdy poszczególne osoby są w stanie poświęcić się dla grupy. Tak było w przypadku Valtteriego w Soczi. Ochronił nasz dublet, dzięki temu uciekliśmy Ferrari w obu klasyfikacjach. Powiedział mi nawet, że jeśli zajdzie taka potrzeba, jest gotów to zrobić ponownie. To pokazuje, że pomimo team orders, nadal stanowimy jedność - zdradza szef Mercedesa.

Problem F1 polega na tym, że Bottas nie ma wielkiego wyboru. Dotychczasowa umowa Fina wygasała wraz z końcem sezonu, ale i tak wolał on pozostać w szeregach Mercedesa, bo przejście do McLarena czy Renault wiązałoby się z brakiem walki o podia. Niemcy już podczas negocjacji kontraktowych pokazali Bottasowi, że jest kierowcą numer dwa. Bo o ile Hamilton związał się z zespołem do końca 2020 roku, o tyle Fin otrzymał ledwie umowę na sezon 2019.

- Valtteri udowodnił w Soczi, że jest kierowcą wyścigowym z najwyższego poziomu. Był w stanie zdobyć pole position, był w stanie kontrolować wyścig. Miał tempo, by wygrać w Rosji. Pokazał przy tym, że potrafi grać dla zespołu, kiedy tego potrzebujemy - ocenia Wolff.

Rosberg wie, co czuje Bottas

Sytuację Bottasa doskonale potrafi zrozumieć Nico Rosberg. Niemiec przez kilka lat był partnerem Hamiltona w Mercedesie. Obaj teoretycznie mieli równy status w zespole, a ich zażarta walka doprowadziła do tego, że z przyjaciół stali się wrogami. Brytyjczyk przy każdej okazji atakował Rosberga. Mówił wprost, że jest dużo gorszym kierowcą. Gdy w roku 2016 Niemiec pokonał Hamiltona w walce o tytuł, postanowił zakończyć karierę i odszedł z F1 w glorii chwały.

- Sytuacja, w której jasno jesteś określony jako numer dwa nie jest dobra. Wówczas twoja pewność siebie nie istnieje, ciężko poradzić sobie z tym pod względem mentalnym. Mam nadzieję, że Valtteri sobie z tym poradzi i w końcówce sezonu zanotuje kilka dobrych występów - stwierdza były mistrz świata.

Spokojny o to jest szef Mercedesa. - Ostatnie team orders nie było łatwe, ale było właściwym ruchem. To była walka rozumu z sercem. Nie ma jasnych zasad w takiej sytuacji. Niezależnie jakie scenariusze obmyślisz przed wyścigiem, to stare wojskowe powiedzenie mówi, że "żaden plan nie przetrwa pierwszego kontaktu z wrogiem". To właśnie widzieliśmy w Rosji. W końcówce sezonu być może spotkają nas jeszcze trudne sytuacje, ale poradzimy sobie z nimi - zapewnia Wolff.

Źródło artykułu: