Formuła 1 długo walczyła o GP Miami. Dość powiedzieć, że pierwsza edycja imprezy miała odbyć się w roku 2019, ale plany F1 storpedowali milionerzy posiadający ekskluzywne rezydencje w centrum. Właściciele nieruchomości nie zgodzili się na to, by nitka wyścigowa poprowadzona była przez centrum, by bolidy przejeżdżały przez najładniejszą i najbardziej malowniczą część Miami.
Po latach starań GP Miami doszło do skutku, ale kierowcy F1 musieli się pogodzić z rywalizowaniem wokół Hard Rock Stadium, które zlokalizowane jest w Miami Gardens - obiektu, który znajduje się w sporej odległości od zatoki Biscayne czy słynnego Miami Beach.
Wokół GP Miami zrobiono ogromny szum, zespoły na kilka dni przed imprezą mocno przeżywały pierwszą wizytę F1 na Florydzie, na torze zorganizowano szereg imprez i koncertów, a padok został zalany przez celebrytów. Tyle że zobaczyli oni dość nudny wyścig, który nieco uratował jedynie samochód bezpieczeństwa w samej końcówce.
ZOBACZ WIDEO: Myślisz, że masz zły dzień? To spróbuj przebić tego kolarza
Celebryci garną do F1
Na wyścigu w Miami pojawiła się Paris Hilton, która efektownie tańczyła przed pomieszczeniami McLarena. Tenisistki Serena i Venus Williams pojawiły się w garażu Mercedesa, był nawet polski akcent w postaci byłej tenisistki Karoliny Woźniackiej. Portorykański raper Bad Bunny spacerował po padoku z Sergio Perezem jako przewodnikiem, David Beckham odwiedził garaż niemal każdej ekipy F1, a do tego można było jeszcze dostrzec Pharrella Williamsa, Rauw Alejandro, Maluma i wiele innych gwiazd.
Formuła 1 zrobiła wszystko, aby GP Miami kojarzyło się z przepychem i luksusem. Wyścig od początku kreowano jako odpowiedź na europejskie GP Monako. W końcu "słoneczne miasto" na Florydzie też jest znane z miliarderów, którzy posiadają tu rezydencje i malutkie wysepki na wyłączność.
Gdy nie udało się zrealizować planu ścigania wokół portu miejskiego i zatoki, F1 postanowiła stworzyć nawet sztuczną marinę przy Hard Rock Stadium i zacumować tam małe jachty. Ku uciesze Amerykanów, którzy przybyli na wyścig niekoniecznie dla emocji sportowych, ale dla ogólnie pojętego show.
Dlatego, nawet jeśli GP Miami długimi momentami nudziło, to wyścig spełnił swoją rolę. Celebryci poprzez swoje zasięgi w mediach społecznościowych zapewniają F1 niezłą reklamę i dotarcie do nowych kibiców, a to jest dla dyscypliny najważniejsze. Zwłaszcza na takim rynku jak USA.
Trzeba mieć świadomość, iż USA były długo rynkiem niedostępnym dla F1. W tym sezonie, po raz pierwszy od roku 1984, kraj posiada w kalendarzu aż dwa wyścigi. W kolejnej kampanii do terminarza wskoczy dodatkowo GP Las Vegas, które przepychem ma szansę nawet przebić GP Miami. W tym przypadku udało się dogadać z władzami miasta i kierowcy ścigać się będą wokół najbardziej prestiżowej części Las Vegas, znanej z kasyn, hoteli i wieżowców.
GP Miami nie dla każdego
Przed GP Miami pojawiły się zarzuty, że bilety na wyścig na Florydzie są zbyt drogie. Najtańsze na cały weekend, warte 640 dolarów, sprzedały się w ciągu kilku godzin. Dlatego fani musieli "sztukować" wejściówki. Za samo wejście na piątkowe treningi trzeba było zapłacić 300-500 dolarów, w sobotę i niedzielę podobnie.
Trudno jednak mówić o przeszacowanych cenach, skoro organizatorzy momentalnie sprzedali 85 tys. wejściówek. Mogło ich być więcej, ale starano się stworzyć z GP Miami ekskluzywne wydarzenie. Formuła 1 tym wyścigiem wyciągała rękę po bardziej zamożnego klienta, który dotąd się nią nie interesował. Przeciętny fan, zwłaszcza ten mieszkający w Europie, i tak obejrzał wyścig. Nawet jeśli nie zrealizował wizji wyjazdu na Florydę, to w niedzielny wieczór włączył telewizję i tam śledził F1.
GP Miami miało być hitem, ale na razie okazało się kitem. Chodzi nie tylko o poziom ścigania, ale też pewne niedoróbki. Przed niedzielą kilkukrotnie trzeba było poprawiać spękany asfalt, jego poziom przyczepności pozostawiał wiele do życzenia. - To nie jest asfalt, który spełniałby wymogi F1 - powiedział wprost Fernando Alonso, dwukrotny mistrz świata.
Organizatorzy przewidzieli szereg niespodzianek na terenie wokół Hard Rock Stadium, ale z nimi również wyszło średnio. Część kibiców tkwiła w długich kolejkach, zatkane były kładki dla pieszych, część przewidzianych atrakcji trudno było odnaleźć na mapie.
- Wydatki przerosły nasze oczekiwania. Jednak tylko dlatego, że staraliśmy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby stworzyć warunki pierwszej klasy. Chcieliśmy stworzyć odpowiednią markę, pokazać czym jest F1 - powiedział agencji PA Tom Garfinkel, szef GP Miami.
Na szczęście Garfinkel zapowiedział też, że jest gotów wsłuchać się w każdą negatywną opinię, aby poprawić jakość organizacji GP Miami. Wyścig na Florydzie na pewno ma potencjał. Kontrakt na organizację wyścigu podpisano na 10 lat, ale biorąc pod uwagę popularność "Drive to survive" w USA, kierowcy F1 najpewniej pozostaną w tym mieście na dłużej. Organizatorzy zawodów muszą jednak popracować nad tym, by oprócz świetnej otoczki zaoferować kibicom też kapitalne ściganie.
- Ten asfalt tutaj prawie przypomina żwir - powiedział Max Verstappen, triumfator GP Miami, który zażądał zmian w układzie toru zbudowanego na parkingu wokół Hard Rock Stadium. - Są miejsca, gdzie jedzie się bardzo wolno, a myślę, że nasze bolidy lepiej wyglądają, gdy mamy do czynienia z płynną konfiguracją toru. Jedna z szykan tutaj nadaje się do toru kartingowego, a nie obiektu F1 - stwierdził wprost kierowca Red Bull Racing.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Red Bull "dziękuje" Ferrari za błędną decyzję. Jest odpowiedź Włochów
Tak dobrze nie było od lat. Następcy Roberta Kubicy podbijają tory