Maciej Karczyński służył państwu, teraz służy piłce. I woli być psem niż leszczem

Zdjęcie okładkowe artykułu: East News / Witold Rozbicki/REPORTER / Na zdjęciu: Maciej Karczyński, były rzecznik prasowy stołecznej policji i ABW
East News / Witold Rozbicki/REPORTER / Na zdjęciu: Maciej Karczyński, były rzecznik prasowy stołecznej policji i ABW
zdjęcie autora artykułu

- Dwa razy syn mi się śnił od śmierci. Przed naszą rozmową był ten drugi raz. Może wiedział, że o niego też pan zapyta? - mówi mi Maciej Karczyński, doświadczony przez los były rzecznik policji i ABW. Teraz służy piłce. I woli być psem niż leszczem.

W tym artykule dowiesz się o:

* Maciej Karczyński przez lata był na świeczniku. Jako rzecznik prasowy stołecznej policji, a potem ABW niemal codziennie był obecny w stacjach telewizyjnych. Ale mało kto wie, że wcześniej pracował jako antyterrorysta i gliniarz z wydziału narkotykowego. Przez lata prowadził też podwójne życie: policyjne i piłkarskie. I dziś służy już tylko piłce. Ma się za twardziela, ale los doświadczył go okrutnie.  ---- Jacek Stańczyk, WP SportoweFakty:

"Jak mam być psem, to zaraz nim będę. Flaga ma się zaraz znaleźć w tym lokalu". Słyszałem, że wpadł pan kiedyś wściekły do pubu w Szczecinie i krzyknął tak do siedzącej tam grupy kibiców. Co pan chciał im zrobić? Był pan wtedy prezesem halowej Pogoni 04, a wam flagę skradziono.

Maciej Karczyński: To ciekawe, bo też gdzieś to czytałem. Każdy kto mnie zna, doskonale wie, że moje serce leży po stronie piłki nożnej. Jestem wielkim fanem i kibicem, a teraz działaczem. Natomiast życie zweryfikowało plany. Chciałem być piłkarzem, a zostałem policjantem. Ale jestem walecznym gościem, nie boję się.

20-latek, który zostaje antyterrorystą szuka mocnych wrażeń czy chce zbawiać świat?

Szukałem swojego miejsca. Kontuzja w juniorach nie pozwoliła mi grać w zawodową piłkę. Zostałem młodym ojcem, więc w ogóle poszedłem szukać pracy. A na rynku wtedy nie było żadnej. Mama mi zasugerowała, że może wstąpiłbym do policji, która właśnie przestała być milicją.

I prosto z ulicy trafił pan do oddziału twardzieli, dali panu broń i pozwolili strzelać?

To też przypadek. Poszedłem do policyjnych kadr i jakiś facet, który widział jak wypełniam kwestionariusz, zapytał czy uprawiam sport. Bo szukają ludzi do brygady antyterrorystycznej. W oczach pojawiły mi się pięciozłotówki. Kto? Ja? Taki mały, szczupły? A on mi na to, że jak przejdę testy, to tak. Bo szukają wysportowanych ludzi umiejących pracować w grupie. Tam nie jest tak, że musisz być wielki. 6 lat tam spędziłem i wspominam to naprawdę bardzo dobrze. Było jednak ciężko. W 1991 roku, gdy policja się przeobrażała, to dla ludzi ciągle była milicją. Paru kolegów miało mi to za złe. Czułem niechęć.

Kolegów z trybun? Był pan kibicem z młyna?

Zdarzało się, że tam poszedłem.

Tłukł się pan z milicją?

Nie, ale był przypadek, że uciekałem przed nią.

Ale ganiali?

No ganiali. Pamiętam taki mecz chyba z Weroną, kiedy poszliśmy pod sektor gości, milicja wkroczyła i nas lała pałami. Tylko za to, że krzyczeliśmy... Wie pan jak to jest, takie słowne utarczki. Rozgoniła nas. Ale to dużo powiedziane, że chodziłem do młyna. Nie miałem czasu, bo od 9. roku życia trenowałem sport. Bardziej podawałem piłki na meczach, niż byłem z drugiej strony. Kibiców zawsze szanowałem. Nawet pseudokibiców.

Za co?

Za to, że dopingują drużynę, jeżdżą za nią, poświęcają swój czas i walczą. Nawet za to, że się za nią biją. Jakby pana ktoś atakował, to stanąłby pan i się poddał? Też biłby się pan. Za syna pan by się bił? Za matkę? Pewnie tak. To oni biją się za swój klub. Ale żeby była jasność. Nie popieram bicia dla bicia, natomiast rozumiem obronę przed atakiem, napaścią.

Stawia pan matkę, syna i klub piłkarski w jednym rzędzie?

Oczywiście, że to jest trudne. Ale prawdziwy kibic ma swój klub w sercu, tak jak syna czy matkę. Pewnie jak ktoś przeczyta moje słowa, to będzie na mnie wieszał psy. Bo to trudne w sumie do wytłumaczenia. I ja byłem w trudnej sytuacji. Bo moi niektórzy kumple w policji uważali, że bronię kibiców i mam inne poglądy. A kibice uważali, że jestem psem i nie mogę zostać ich człowiekiem. Zawsze byłem pomiędzy, stałem w rozkroku, który powodował trudne sytuacje.

Co to znaczy być mięsem armatnim w plutonie szturmowym? Tak kiedyś pan siebie określił.

Być tym najbardziej narażonym na ryzyko. Tym, który wchodzi do środka, zatrzymuje ludzi.

Czyli to ci goście, którzy rozwalają drzwi, robią huk, kładą ludzi na ziemię i zakuwają w kajdanki?

Tak. Pluton szturmowy, mięso armatnie. Najbardziej narażeni na kontuzje, stres, rany postrzałowe i obrażenia. Ale też najlepiej wyszkoleni. Sól antyterrorki.

Strzelał pan do ludzi?

Na całe szczęście nie. Jestem przeciwnikiem strzelania do ludzi, ale nie zawahałbym się.

A nałoży pan dziś na palec biały proszek, rozprowadzi po języku i dziąsłach i powie, czy to dobra kokaina, czy może trefny towar? W Wydziale Narkotykowym też pan pracował.

Tak to tylko na filmach. Nie wolno maczać języka. Realia są inne. Bardziej przypominają to, co działo się w filmie "Psy". Bo doświadczyłem bardziej takich sytuacji, niż tych z amerykańskich produkcji. Gdzie rozcinasz torebkę i sprawdzasz tę kokainę. I jesteś pół policjantem i pół przestępcą.

ZOBACZ WIDEO Serie A: fantastyczny gol Karola Linettego [ZDJĘCIA ELEVEN EXTRA]

"Psy" na żywo. Czyli też pan do kumpla, który pana zdradził, strzelał "w imię zasad"?

Nie, po prostu np. ktoś pojechał zjeść i spóźnił się na realizację sprawy.

Jak Olaf Lubaszenko czyli filmowy Młody, który jadł hamburgera, nie miał przy sobie broni, a w hotelu na górze się strzelali?

Na szczęście się nie strzelali, ale osoba na którą robiliśmy zasadzkę nam uciekła. To nie była taka sama scena jak w "Psach", tylko bardzo podobna.

A piliście na umór?

No tak, już każdy kto mnie zna wie jaki ze mnie alkoholik... Jeśli chodzi o moje realia, to najlepiej pracę pokazywały "Psy", ale pierwsza część. "Pitbull" też. W pewnym momencie kino skierowało się w stronę obrażania policji. Co się dobrze obejrzy, jak nie sensacja i to, że policjanci piją? Oczywiście, że kiedyś pito. Tylko gdzie nie piją? Ale to się zmieniało z roku na rok. Dziś policjanci wiedzą, że mogą wylecieć ze służby, nie tylko za zgubienie broni, przekroczenie uprawnień, ale też za picie alkoholu.

NA KOLEJNEJ STRONIE DOWIESZ SIĘ, DLACZEGO KARCZYŃSKI JEST FACETEM ZE ZŁOTĄ PAŁĄ. OPOWIADA O AKCJI ANTYTERRORYSTYCZNEJ ZE SWOIM UDZIAŁEM, GDY POMYLONO ADRES. I PYTA JAK BYŚMY ZAREAGOWALI, GDYBY NASZE DZIECKO SKRZYWDZIŁ BANDYTA. Męczyli pana starsi gliniarze?

Ja dobrze grałem w piłkę i tym zjednywałem sobie ich serca. Byłem młody, zawsze trochę inny. Choćby dlatego, że podobno jako pierwszy policjant miałem pasemka. I problemy z tego powodu, kazali mi je ściąć. Ale naczelnik powiedział, że działam na ulicy, jestem operacyjny i mogą zostać.

Śmieje się pan dziś ze Złotej Pały, czyli nagrody za najbardziej absurdalną policyjną wypowiedź (2008 rok)? Ponoć powiedział pan, że w komendzie nie ma komputerów, bo "policjanci są wygodni i przez to przynoszą do pracy swój sprzęt". A do tego "mają do dyspozycji nowoczesne maszyny do pisania".

Zawsze się z tego śmiałem. Nie każdy facet może powiedzieć, że ma złotą pałę. Uważam też jednak, że zostałem skrzywdzony, zrobiono mi krzywdę. Ale co miałem zrobić? Kłócić się? Mówić, że to kłamstwo? Wolałem przyjąć na klatę i powiedzieć, że nie każdy facet ma złotą pałę. Zjednałem tym sobie dziennikarzy.

Odwrócił pan sytuację.

I dlatego prawdopodobnie lata później zostałem rzecznikiem prasowym ABW. Bo miałem zdolność zarządzania kryzysem. Umiejętności przekucia porażki w sukces lub maksymalnie jej osłabienia z korzyścią wizerunkową dla firmy.

Dlaczego nagle z prawdziwej akcji przeniósł się pan pod inny ostrzał, dziennikarzy i ich pytań?

Kiedyś zatrzymywaliśmy mafię szczecińską. Nagle pojawili się dziennikarze i rzecznik prasowy. Kumple się wkurzali, ale potem zobaczyłem materiał w telewizji i fajnie było, że o tym powiedzieli. Spodobała mi się ta robota. Stanąłem do konkursu w Komendzie Wojewódzkiej i go... "oblałem". Zawsze też robiłem coś poza policją. Prowadziłem festyny sportowe, dla dzieci, byłem konferansjerem m.in. na halowych mistrzostwach Polski. I tam podszedł do mnie komendant i zapytał, dlaczego u niego nie pracuję. Ja mówię: bo pan nie chciał. I on do mnie: ale czy ja byłem w komisji?Ja: pan nie. No to kazał mi się w poniedziałek zgłosić. Wymyślił mnie dla zespołu prasowego.

Jako rzecznik prasowy, który pracował w terenie, miał pan poczucie, że wie o czym mówi?

Moja kariera zaczęła się od chodnika, a skończyła się na biurku rzecznika. Byłem świadom rzeczy o których mówię, bo sam ich wielu doświadczyłem.

Jak wytłumaczyć Bogu ducha winnemu człowiekowi, do którego o 6 rano wpada oddział antyterrorystyczny, wyciąga na oczach dzieci z łóżka i zakuwa w kajdanki, że to pomyłka?

Nie ma ludzi, którzy są nieomylni. Błąd jest rzeczą ludzką. Umiejętność przyznania się do niego i przeproszenia jest największą wartością. Nigdy nie uważałem, że trzeba iść w zaparte. Często spierałem się z kolegami. Tłumaczyłem szefom. Czasem trzeba stanąć po stronie interesu społecznego i obywateli. Po to, aby wizerunkowo zyskać, a sprawę we własnym gronie wyjaśnić w ciszy i spokoju. Obywatel zawsze będzie przerażony, zgorszony, będzie wylewał żale i bluzgał. Lepiej powiedzieć: przepraszam, zrekompensujemy straty i twierdzić, że ty masz rację. Nawet gdy tę rację mieliśmy my. Ale to już właśnie umiejętność zarządzania kryzysem.

Był pan kiedyś na akcji, gdzie pomyliliście adresy?

Tak, jak pracowałem w antyterrorce. Stoimy pod drzwiami z prawej strony schodów. Nasi operacyjni zadzwonili do mieszkania na stacjonarny telefon. No i zadzwonił w mieszkaniu po lewej. Szybko przeszliśmy pod drugie drzwi. Życie samo pisze scenariusze pewnych spraw.

Tak po ludzku, rzecznik prasowy jest wtedy wściekły, że ktoś nawalił, a on musi zbierać cięgi?

Musisz liczyć się z konsekwencjami i jaką rolę pełnisz. Moim pierwszym celem zawsze było bronienie kolegów. Nawet jeśli kolega nadawał się do zwolnienia, tak jak było w słynnej sprawie 11 listopada 2011 roku, gdy policjant kopał uczestnika Marszu Niepodległości. Broniłem go, rozmawiałem. Policjant nie ma prawa kopać. Aczkolwiek okoliczności, które temu towarzyszyły spowodowały takie, a nie inne jego zachowanie. Szkoda, bo facet miał rodzinę, dzieci i był bardzo dobrym, spokojnym policjantem.

Błyszczał pan w mediach na Euro 2012 jako rzecznik prasowy stołecznej policji.

Już wtedy wiedziałem, że będę w ABW. Ale tak, to była najprzyjemniejsza rzecz, bo uczestniczyłem w czymś, co kocham. Podwójna przyjemność, sport i rzecznikowanie.

Łapaliście Rosjan po Warszawie.

To wszystko było medialne. Osobiście uważam, że to była prowokacja rosyjskich kibiców. Takich sytuacji na każdych mistrzostwach jest pełno. Byłem w Niemczech w 2006, byłem w Austrii i Szwajcarii dwa lata później. Sam widziałem, jak się tłuką kibice. Media o tym nie mówiły. Służby zagraniczne mówią, że o takich sytuacjach się nie mówi, bo to szkodzi wizerunkowi kraju.

Był pan gwiazdą policji?

Nie. Choć każdy rzecznik powinien być trochę narcyzem.

Trzeba mieć parcie na szkło.

Trzeba, ale nie dlatego, że ja - Maciej Karczyński chcę je mieć. Tylko na rzecz służby, pokazywania dobrego wizerunku i walki o dobre imię swojej firmy.

Tłumaczenie się z akcji ABW w redakcji tygodnika "Wprost"  było najcięższym zadaniem? [W czerwcu 2014 roku do redakcji tygodnika wkroczyła ABW, prokuratorzy i policja. Przeszukanie zorganizowano, bo wcześniej dziennikarze odmówili wydania nagrań wysokich urzędników państwowych. Doszło do szamotaniny. Funkcjonariusze ABW zostawili potem w redakcji teczkę].

Kiedyś może powiem zza grobu, jakie było moje zdanie i okoliczności. Dziś jestem objęty tajemnicą państwową, więc na ten temat nie pogadamy.

Dlaczego skuteczne służby to brutalne służby? Tak pan przecież uważa.

Bo taka jest prawda. W Ameryce nie ma strzału ostrzegawczego. We Francji policjanci są bezwzględni. Nie atakujemy tych, którzy są grzeczni i przyszli oglądać pochód czy mecz. My stajemy się agresywni i brutalni, gdy ktoś rzuca w nas kamieniami, czyni zło drugiemu człowiekowi. Każdy kto łamie prawo, musi sobie zdawać sprawę z konsekwencji. Co byłoby, gdyby dostał pan w głowę takim kamieniem od bandyty?Albo pana dziecko zostało skrzywdzone przez przestępcę? Czego pan by wówczas żądał? Proszę sobie odpowiedzieć.

NA KOLEJNEJ STRONIE MACIEJ KARCZYŃSKI OPOWIEDZIAŁ O ŚMIERCI SYNA, O CHAMSKICH SŁOWACH JAKIE POTEM USŁYSZAŁ. I O SWOIM PODWÓJNYM ŻYCIU: POLICYJNYM I PIŁKARSKIM. 

Pana rodzinę skrzywdził los. Przez kilka lat walczył pan o życie śmiertelnie chorego syna.

To mój najważniejszy mecz życia. Niestety po 6 latach przegrany. Umarł mi na rękach w szpitalu. Nikt nie zrozumie co przeżyłem i jak głęboko tkwi to dalej w mojej głowie i psychice. Mimo że się dziś uśmiecham, moje serce krwawi.

*[Marcel Karczyński urodził się z wadą genetyczną. Miał m.in. wadę układu moczowego, niedoczynność tarczycy, niedosłuch, padaczkę, wadę serca. Zmarł w kwietniu tego roku, miał 6 lat - dop. WP]

Da się po takim ciosie dojść do siebie?

Nie da się. Wcześniej straciłem mamę. Nigdy już nic dla mnie nie będzie takie samo. Dwa razy syn mi się śnił od śmierci. Teraz, przed naszą rozmową był ten drugi raz. Może dlatego, że wiedział, że o niego też pan zapyta? Moja życiowa tragedia spowodowała, że bardzo dużo ludzi mi pomogło. Zebraliśmy bardzo dużo pieniędzy na dziecko. Nie spodziewałem się takiej pomocy. Ale znalazłem też takich, którzy byli chamami, wręcz prostakami i twierdzili, że mnie na wszystko stać. I nie muszę zbierać.

Usłyszał pan to osobiście czy przeczytał w sieci?

W jednej ze służb szef mi przyznał pomoc finansową, którą wydaliśmy na leczenie, lekarstwa i rehabilitację. Kiedy poszedłem wypełniać dokumenty, to pani oburzona powiedziała mi wprost, że przecież tyle zarabiam, a jeszcze mi przyznają dofinansowanie. To jej powiedziałem, że chętnie się zamienię. Dam jej te pieniądze i chorobę mojego syna. Zapadła cisza w pokoju, gdzie było jeszcze kilka innych osób. Dla mnie po prostu było to zwykłe skur... Jak ktoś ma śmiertelnie chore dziecko, to doskonale wie, ile to kosztuje. Nikt nie jest w stanie sobie tego wyobrazić.

Z jednej strony służby, z drugiej piłka nożna. Prowadził pan podwójne życie. Na boisku dało się o policji zapomnieć?

Nie dało się. To się odczuwało ze strony kolegów, że byłem psem. Ale zawsze mówiłem tym najbardziej podłym, że wolę być psem niż leszczem. Wiem, że nie byłem przez wszystkich lubiany. Ja odniosłem trochę sukces. A w Polsce sukces jest odbierany negatywnie. Wolą zazdrościć niżeli ciężko na niego pracować. I to był mój największy problem z jakim miałem do czynienia. Tyle że ja mam trudny charakter. Jestem indywidualistą, zdecydowany. Nie boję się pewnych rzeczy. Mnie wychowała ulica, umiałem się w pewnych sytuacjach znaleźć. Nie byłem do końca grzeczny, ale bardzo dobrze się uczyłem. Z jednej strony byłem policjantem, z drugiej szedłem powiedzmy do kibicowskiego piekiełka. Taki jestem. Albo mnie kochasz, albo nienawidzisz.

I bardziej pana kochają, czy nienawidzą?

Nie ilość, a jakość jest najważniejsza. Mam taką zasadę. Ilość moich wrogów świadczy o moim sukcesie. Im więcej ich, tym większy sukces osiągnąłem.

Dobre hasło. Do filmu. 

Hahahaha.

Tworzył pan halową piłkę nożną w tym kraju.

To za dużo powiedziane. Urodziłem się dla sportu. Od małego kopałem piłkę. Nie mogłem być piłkarzem. Wymyśliłem sobie ten futsal. Tworzyłem go. Miałem pomysł stworzenia w Szczecinie jednego zespołu. W 2004 roku powstała Pogoń 04. Udało mi się. Zawsze uważałem, że musimy się łączyć, nie dzielić.

Swego czasu było pana pełno w mediach. Nagle pan znikł i teraz odnalazł się jako szef Futsal Ekstraklasy, czyli ekstraklasy piłki nożnej halowej. Jak to się stało?

Zostałem emerytem. Tu był konkurs, zgłosiłem się. Środowisko postrzegało we mnie szansę rozwoju.

I co mówiło?

Że jak przyjdzie Karczyński, to pewnie ma takie układy, że zaraz wszyscy sponsorzy wejdą tu w butach i będzie zaje... I ja też tak myślałem, że będzie mi łatwiej. Z racji doświadczenia, Warszawy.

Ale to nie nastąpiło.

Może po prostu jestem zbyt słaby albo... za uczciwy.

Jest pan halowym żebrakiem?

To jest niewdzięczna, niszowa dyscyplina. Skupia pasjonatów, ale też tworzy bezsilność. Bo ja przeszedłem jako prezes Futsal Ekstraklasy mnóstwo firm, potencjalnych sponsorów odbijając się od drzwi, albo zatrzaskując je za sobą. Bezpowrotnie. Tak, czuję się jak żebrak. Ale jestem na tyle pozytywnym i upartym facetem, że mi nie ubędzie jak pójdę kogoś prosić. Prosiłem Zbigniewa Bońka, prezesów firm, spółek, kolegów. I to nie raz. Wchodzę nie tylko drzwiami, ale też oknem i balkonem. I uśmiecham się. Uważam, że dobro zawsze wraca, tak jak zło.

O co pan prosił prezesa Bońka?

O pomoc futsalowi. I myślę, że pomaga. Choćby swoim wpisem na Twitterze po meczu z Węgrami (Polska po 16 latach awansowała do mistrzostw Europy - dop. red.). Zauważył futsal, ale też zawsze łatwo jest zauważyć sukces. Natomiast największą rolę ma Komisja Futsalu, gdzie są panowie którzy jednym pstryknięciem mogliby nam pomóc. I na to liczę. Ale tam też jest polityka. Wydaje mi się, że w PZPN już zaczęły się wybory.

Miał pan ochotę rzucić to wszystko?

Tak, miałem. Wielokrotnie.

I dlaczego pan nie rzucił?

Bo chcę coś w życiu zrobić. To moja przyjemność życiowa. Poznałem tutaj wielu fajnych ludzi, których cenię i nie chcę zawieść. Jeden swój cel zrealizowałem w zawodzie. A sport jest przyjemnością. Jestem uparty. Najłatwiej się wycofać, kogoś opluć. Tyle, żeby coś zrobić, to trzeba umieć. Ale to nie jest moja wina, że futsal po 25-latach jest tu gdzie jest. Ja robię swoje i widzę, że mam poparcie wielu fajnych ludzi.

Kiedy więc pan uzna - ok, zrobiłem co chciałem?

Możemy się po dżentelmeńsku umówić z czytelnikami. Jeśli nie uda mi się zebrać pieniędzy przez tę 3-letnią kadencję, to odejdę. Chyba, że spółka uzna wcześniej. Ale uważam, że należą mi się te 3 lata.

Ile potrzeba?

Na sezon 150 tysięcy żeby się uratować. I 350 tysięcy, żeby było super.

PZPN ma pieniędzy jak lodu.

Dlatego cały czas rozmawiam, proszę i tłumaczę.

Ale tam mówią, że nie mogą dawać. Bo jak dadzą jednemu, to będą musieli dać każdemu.

Nie zgadzam się z tym. Warto teraz pomóc futsalowi, gdy odniósł sukces. Sukces kadry jest sukcesem ligi. Reprezentanci kraju to zawodnicy Futsal Ekstraklasy.

Cristiano Ronaldo powiedział, że gdyby nie futsal, to nie byłby dziś tym samym piłkarzem. To wasze motto?

Dlaczego Hiszpanie, Portugalczycy są mistrzami? Bo mają dobrze rozwinięte szkolenie futsalowe. Taki Messi, Neymar czy Ronaldo - oni powinni go propagować. Tylko prawdziwy problem leży gdzie indziej. W FIFA, UEFA, gdzie panowie po prostu prawdopodobnie się kłócą. I być może słyszą to samo, że jak pomogą jednym, to będą musieli wszystkim. Ja uważam, że brakuje w tym wszystkim polityki miłości. Jak nie dogadamy się, to będziemy tymi halowymi żebrakami jeszcze długo.

To został pan tym psem w szczecińskim barze, o którym rozmawialiśmy na początku?

Mam zasady. O pewnych rzeczach się nie mówi.

Ale legenda jest.

I czasami warto, żeby sobie po prostu krążyła.

Źródło artykułu:
Komentarze (12)
avatar
Andy Iwan
17.10.2017
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
ZŁOTA PAŁA dobre ciekawa nagroda !!!  
Karburator
17.10.2017
Zgłoś do moderacji
1
3
Odpowiedz
Typowy przykład konformisty, kogoś kto podporządkowanie się wartościom, poglądom, zasadom i normom postępowania obowiązującym w danej grupie społecznej. Najpierw jako Policjant musiał robić to Czytaj całość
avatar
A my swoje
17.10.2017
Zgłoś do moderacji
2
2
Odpowiedz
Szacunek dla tego pana.  
MilaS
16.10.2017
Zgłoś do moderacji
6
4
Odpowiedz
Miałam okazję kilka lat temu poznać Pana Karczyńskiego w pociągu, na trasie Warszawa-Szczecin. Nie udzielam się na forach, ale gdy zobaczyłam wywiad, poczułam się wywołana do tablicy. Staram s Czytaj całość
avatar
MArian0s
16.10.2017
Zgłoś do moderacji
1
8
Odpowiedz
Nie ma kasy dla lekarzy ale dla 40-letnich emerytów z mundurówek są. Jak w tym kraju ma być dobrze skoro nawet w Niemczech czy USA nigdy takich przywilejów emerytalnych nie było. W sumie kto bo Czytaj całość